Nadzieja w Domu

twojacena.pl 13 godzin temu

**Dom dla Nadziei**

Antek zawsze podziwiał starszego brata i od najmłodszych lat brał z niego przykład. Przy stole jadł tylko to, co jadł Wojtek, choćby jeżeli mu nie smakowało. Gdy brat wybiegał na dwór bez czapki, Antek też zrzucał swoją. Mama krzyczała na Wojtka, by natychmiast się ubrał, bo Antek się przeziębi.

Różnica wieku między braćmi wynosiła sześć lat, ale dla Antka wydawała się przepaścią. Dlaczego mama nie urodziła go choć dwa lata wcześniej? Wojtek wychodził z kolegami, a młodszego brata nigdy nie zabierał.

– Nie jestem twoją nianią. Chłopaki będą się ze mnie śmiali – mówił wyniośle.
Antek zaczynał płakać.

– Przestań! Albo nie narysuję ci więcej nic.

I Antek natychmiast milknął, jakby ktoś wyłączył go przyciskiem.

Wojtek pięknie rysował. Antek z zachwytem śledził ruchy ołówka po kartce, próbował naśladować, ale wychodziły mu tylko gryzmoły. Wtedy Wojtek siadał obok i cierpliwie tłumaczył, jak trzymać ołówek, jak nim prowadzić. To były najszczęśliwsze chwile w życiu Antka, które skrzętnie pielęgnował w sercu.

Oczywiście, zdarzały się kłótnie, a choćby bójki. Antek dostawał od starszego brata, a w odwecie chował mu ołówki lub domalowywał wąsy do portretów w szkicowniku. Wojtek klepał go po głowie i przezywał „maluchem” lub „szczeniakiem”, czego Antek nie znosił.

Pewnego razu Wojtek zabrał Antka do parku, gdzie spotykali się chłopcy z okolicy. Chowali się za krzakami i palili papierosy.

– Jak powiesz rodzicom, to ci nogi połamię – mruknął Wojtek przez zęby.
I Antek nie wątpił, iż to zrobi. choćby gdy brat go mocno uderzył, nigdy się nie skarżył.

W szkole wiedziano, iż Antek to brat Wojtka, więc go nie zaczepiano. Wojtek nie był chuliganem, ale się go bano. Trenował zapasy, potrafił walczyć do krwi. Nikt nie mógł mu dorównać.

Antek namówił mamę, by zapisała go na te same zajęcia. Lecz, podobnie jak z rysowaniem, nic z tego nie wyszło. Nie lubił się bić. niedługo zrezygnował, przyznając w końcu porażkę. Przestał walczyć z sobą, próbując naśladować brata, i skupił się na nauce. I to właśnie w niej okazał się lepszy.

Wojtek miał mocne pięści, ale w szkole szło mu średnio. Po maturze dostał się na politechnikę, na budownictwo. W jego rysunkach coraz częściej pojawiała się ta sama dziewczyna. Dla Antka – nic specjalnego.

Teraz Wojtek miał swoje studenckie życie, w którym nie było miejsca dla młodszego brata. Wracał późno, zamyślony i cichy.

Pewnego dnia Antek przypadkiem znalazł w bratowym zeszycie kartkę z wierszem. Od razu wiedział, komu jest poświęcony – tej dziewczynie z rysunków.

– Mógłbyś znaleźć sobie ładniejszą – rzucił przy obiedzie. – Rysuj takie jak Zosia Kowalska. Najpiękniejsza w klasie. Lepiej choćby – w całej szkole. Tylko ona jest warta wierszy. – I zacytował jeden z bratowych wersów.

Nie zrozumiał nawet, co się stało. Ocknął się na podłodze, z policzkiem płonącym jak od rozżarzonego żelaza.

– Co się stało? Znowu się biłeś? – Mama spojrzała na niego podejrzliwie.

Wojtek tylko prychnął i spokojnie jadł dalej makaron z serem.

– Poślizgnąłem się i uderzyłem w kałużę – warknął Antek przez zaciśnięte zęby.

Mama spojrzała na starszego syna. Ten tylko wzruszył ramionami. Wyjęła z zamrażarki mięso, owinęła w ścierkę i podała Antkowi.

– Przyłóż do policzka.

Na piątym roku Wojtek oznajmił, iż bierze ślub i w weekend przyprowadzi narzeczoną.

– Cha, pan młody! – zaśmiał się Antek.

– Masz coś przeciwko? – Wojtek spojrzał groźnie.
I Antek zrozumiał, iż lepiej nie drwić, jeżeli nie chce kolejnego ciosu.

– Nie, tylko się cieszę. Nie będziecie z nami mieszkać, co? Więc pokój będzie mój. Wreszcie nie będę słyszał twojego chrapania.

Wojtek się rozluźnił i klepnął go w ramię.

– Nie zmienię zdania. Masz szczęście, bratku.

Nadia okazała się miłą, urokliwą dziewczyną o jasnobrązowych oczach, zadartym nosku i kręconych, ciemnoblond włosach. Dziecko Wojtka od razu ją polubiło. Trzymała go mocno za rękę i śmiało odpowiadała na pytania rodziców. Widać było, iż jest w nim zakochana. Antek poczuł ukłucie zazdrości. Dla niego Wojtek był ideałem. A ta Nadia…

Przy stole przyglądał się jej ukradkiem. I coraz bardziej mu się podobała.

– Nie patrz tak na dziewczynę brata – upomniała go mama, gdy Wojtek wyszedł odprowadzić Nadię.

– Jakbym nie miał lepszych. Znajdę sobie porządną – odparował.

Po ślubie Wojtek zamieszkał z Nadią i jej mamą. Rzadko wpadał do domu. Pewnego dnia zadzwoniła Nadia, a mama prawie upuściła słuchawkę.

– Nic się nie stało? Może spóźnił się na pociąg, telefon się rozładował… Nie od razu najgorsze – mówiła, patrząc na ojca z niepokojem. – Zaraz jedziemy.

– Co się stało? – spytał ojciec.

– Wojtka nie ma. Miał wrócić rano. Nadia dzwoniła do pracy – nie pojawił się. Powiedziała, iż zadzwonił, gdy wsiadł do pociągu. I tyle. Telefon wyłączony.

Rankiem zadzwonili z policji. Znaleźli ciało za miastem. Mama zaczęła krzyczeć, ojciec został z nią, a Antek pojechał na identyfikację.

Bez wątpliwości – w kostnicy leżał Wojtek. Antek po raz pierwszy zrozumiał, jak bardzo go kochał. Rozpłakał się. Lekarz sądowy powiedział, iż Wojtka dźgnięto nożem w brzuch, a potem zepchnięto z pociągu.

Dom był prawie skończony. Brakowało detali i wykończenia. Zajęli się tym ojciec z Antkiem. Po pół roku wszyscy zamieszkali w domu, który zbudował Wojtek.

Nadia chodziła smutna. Nikt nie widział jej łez.

Antek stracił spokój. Jak zasnąć, gdy ona spała za ścianą? Czasem wzdrygała się, gdy się do niej zbliżał.

– Boisz się mnie? – spytał pewnego dnia.

– Wręcz przeciwnie. Chcę cię dotknąć. Masz głAntek przytulił Nadzię i w końcu poczuł, jak ciężar rozpaczy powoli ustępuje miejsca nadziei na nowe życie.

Idź do oryginalnego materiału