Dzisiaj stało się coś, czego nigdy nie zapomnę. Sala weselna wypełniona była gwarem podekscytowanych gości. Przez wysokie okna wpadało miękkie światło, a pozłacane krzesła zajmowali eleganccy krewni i przyjaciele. W powietrzu unosiła się radosna atmosfera, a niektórzy goście próbowali uchwycić tę chwilę na swoich telefonach.
Stałam obok Gabriela, mocno ściskając jego dłoń. Wyglądałam idealnie – biała suknia w stylu syrenki opływała moją sylwetkę, a długi welon ciągnął się po podłodze. Choć na mojej twarzy gościł uśmiech, w kąciku oka czaił się niepokój.
„Wszystko będzie dobrze” – szepnął Gabriel, delikatnie ściskając moje palce.
Skinęłam głową, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć… coś się poruszyło.
Nie za mną. Nie obok. Tylko pod spodem.
Lekki ruch, jakby coś – lub ktoś – ukrywał się w fałdach materiału.
Drgnęłam, robiąc krok do tyłu. Gabriel natychmiast wyczuł moje napięcie.
„Co się stało?” – zapytał zaniepokojony.
Lecz zanim zdążyłam odpowiedzieć, ruch powtórzył się – tym razem wyraźniejszy. Dół sukni uniósł się lekko, jakby coś pod nią walczyło o wolność.
Goście zamarli. Jedna z druhien, Adela, zakryła usta dłonią. Starsza ciocia, Małgorzata, przeżegnała się, szepcząc coś pod nosem. W sali zapanowała cisza, gęsta jak mgła. Gabriel zbladł.
Stałam nieruchomo, czując, jak zimny dreszcz przebiega mi po plecach.
A potem…
…usłyszałam cichy dźwięk.
Nie było wątpliwości – coś tam było.
„Żartujecie?” – wyszeptał jeden ze świadków, Tomek, rozglądając się nerwowo.
Ale nikt się nie śmiał. Wszyscy wstrzymali oddech, jak w kluczowej scenie filmu.
I wtedy… suknia poruszyła się gwałtownie!
Krzyknęłam, odskoczyłam i uniosłam materiał.
Z pod sukni wyłonił się najpierw czarny cień, potem dało się słyszeć ciche…
…miauknięcie.
Ktoś wrzasnął, inny gość odskoczył, rozlewając kieliszek szampana. Na obrusie rozlała się złocista strużka.
Przytuliłam się do Gabriela.
„Co to jest?!”
Mała, czarna kuleczka podskoczyła kilka razy, zatrzymując się na środku sali.
Pomachala ogonkiem, a potem…
…znowu miauknęła.
Cisza.
Gabriel mrugnął. Ja, wpatrzana w twarze gości, nie wierzyłam własnym oczom.
Na podłodze, przed wszystkimi…
…stał mały, czarny kotek i patrzył na nas ciekawie.
„To kot?!” – ktoś wykrzyknął z tyłu.
Gabriel spojrzał na mnie zdumiony:
„Dlaczego pod twoją suknią jest kot?”
Otworzyłam usta, ale nie znalazłam słów.
Wtem z pierwszego rzędu rozległ się cichy głosik:
„To… chyba mój…”
Wszyscy się odwrócili.
Stała tam moja młodsza siostra, mała Zosia, w białych pończoszkach, trzymając przytulankę – pluszowego króliczka. Patrzyła ze skruchą i szepnęła:
„Nie chciałam zostawić go samego w domu… Wskoczył do kosza z welonem… Myślałam, iż już wyszedł.”
Goście najpierw spojrzeli na nią zaskoczeni, a potem wybuchnęli śmiechem. Napięcie rozpłynęło się jak bańka mydlana.
Gabriel westchnął. Pochyliłam się, wciąż drżąc, i delikatnie podniosłam kotka.
Mały czarny kociak pomiauczał jeszcze raz i wtulił się w moją dłoń, jakby nic się nie stało.
„Proszę bardzo, nasz futrzany świadek” – zaśmiałam się, głaszcząc go po główce.
Urzędniczka, pani Judyta, uśmiechnęła się, kręcąc głową:
„Mam nadzieję, iż nie będzie już więcej przeszkód?”
Sala znów wybuchła śmiechem.
Gabriel i ja spojrzeliśmy na siebie i w końcu sami się roześmialiśmy.
„Wiesz” – powiedział Gabriel, głaszcząc kotka – „jeśli tak zaczynamy, to może to wesele nie będzie takie nudne.”
„Raczej… ‘kocie’” – odparłam, śmiejąc się.
Goście otoczyli nas, a Zosia podeszła nieśmiało, wciąż ściskając króliczka.
„Przepraszam…” – szepnęła. – „Nie chciałam, żeby coś złego się stało…”
Przysiadłam obok niej, trzymając kotka na kolanach.
„Zosiu, nic się nie stało. Ale następnym razem uprzedź, jeżeli zabierasz ze sobą zwierzaka, dobrze?”
„Dobrze…” – skinęła główką. – „Burek bał się zostać sam w domu.”
„Burek?” – zdziwił się Gabriel.
„Tak ma na imię. Znalazłam go pod szkołą dwa tygodnie temu.”
„I dlaczego nikomu nie powiedziałaś?” – spytałam, drapiąc kotka za uchem.
„Bo mama powiedziała, iż nie możemy go zatrzymać… ale ja go karmiłam i schowałam w koszyku. Dzisiaj wpełzł pod welon.”
Pani Judyta chrząknęła i zapytała z uśmiechem:
„No to… kontynuujemy ceremonię? Czy może jeszcze ktoś wyskoczy spod sukni panny młodej?”
Śmiech znów wypełnił salę.
Ostrożnie oddałam Burka Zosi i wróciłam do Gabriela, zanim jednak wzięłam go za rękę, szepnęłam:
„Na pewno chcesz się ze mną żenić po takim początku?”
Uśmiechnął się i skinął głową:
„Skoro przetrwałem atak kota na ślubie, to dam radę ze wszystkim. Wesele trwa.”
Ceremonia potoczyła się dalej. Wymieniliśmy przysięgi, spojrzeliśmy sobie w oczy, a gdy powiedzieliśmy „tak”, goście nagrodzili nas gromkimi brawami.
Zosia, trzymając kotka, radośnie machała swoim króliczkiem.
Pani Judyta podeszła do nas z dokumentami i z przekornym uśmiechem dodała:
„Mam nadzieję, iż nie będziemy musieli wzywać świadka z ochrony zwierząt.”
Podpisaliśmy papiery, śmiejąc się.
Później, podczas przyjęcia w ogrodzie, wszyscy komentowali kocią przygodę, a fotograf już planował, jak zmontuje film na „najzabawniejsze momenty ślubne”.
Adela, jedna z druhen, podeszła do mnie:
„Myślę, iż ten kot przyniósł wam szczęście. To było najciekawsze wesele, jakie widziałam.”
„Dopiero się zacz