„Nałożyłam sobie trzy kotlety – mąż się uniósł i stwierdził, iż muszę schudnąć”

newsempire24.com 2 tygodni temu

Nałożyłam sobie na talerz trzy kotlety — mój mąż wybuchnął i oznajmił, iż powinnam schudnąć.

Sześć lat małżeństwa, troje dzieci. Najstarszy, Bartek, ma pięć lat, córeczka Hania — trzy, a najmłodszy Staś — zaledwie pół roku. Mam na imię Kinga, trzydziestka stuknęła mi już dość dawno. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie i dzieciakach, i niby wszystko się spełniło, ale ostatnio czuję, iż sama gubię się gdzieś po drodze.

Z Darkiem poznaliśmy się, gdy miałam prawie trzydzieść lat. Wszystkie koleżanki dawno nosiły obrączki, debatowały o przedszkolach i ratach kredytowych, a ja wciąż sama, jak palec. Praca-dom-praca. Taki mój świat.

Aż nagle pojawił się on — wysoki, pewny siebie, dawniej sportowiec, teraz kierownik działu. Nigdy nie sądziłam, iż mogę mu się spodobać. A jednak — zapraszał na spotkania, pytał o moje zainteresowania. Gdy przedstawił mnie matce, zrozumiałam — to na serio.

Jego mama to anioł. Od razu mnie pokochała, nazwała „słoneczkiem” i delikatnie popchnęła Darka do oświadczyn. Wzięliśmy ślub. Byłam szczęśliwa. Po dziewięciu miesiącach Bartek, później Hania, no i Staś. Od tamtej pory nie wróciłam do pracy. Cały mój czas to dzieci i dom.

Bartek chodzi na tańce i zajęcia plastyczne, Hanię uczę w domu. Uważam się za dobrą matkę. Ale jest jedno „ale” — przytyłam. I to porządnie. Ważę teraz koło osiemdziesięciu kilo, kiedyś było czterdzieści dziewięć. Wcześniej dwa razy w tygodniu byłam na siłowni. Teraz? Trójka maluchów, a znalezienie chwili dla siebie graniczy z cudem.

Kilka razy próbowałam ćwiczyć w domu — ledwie zaczęłam, a tu jeden chce pić, drugi na nocnik, trzeci domaga się noszenia. Są dni, gdy ledwo mam siłę wstać z łóżka, a co dopiero myśleć o treningu!

Darek z początku żartował: mówił „pączusiu”, „moja misiaczko”. Wydawało mi się, iż choćby mu się to podoba. Ale potem… przestał. Zaczęły się milczące spojrzenia, westchnienia. A później — pretensje.

W zeszłym tygodniu usiedliśmy do obiadu. Nałożyłam sobie trzy małe kotlety — byłam głodna, od rana nic nie jadłam. A on nagle wyrwał mi dwa z talerza, cisnął z powrotem na patelnię i rzucił lodowato:

— Musisz schudnąć. Widziałaś się w lustrze?

Zamarłam. A on dodał:

— jeżeli zakocham się w innej, to będzie twoja wina. Potrzebuję kobiety, przy której czuję się dobrze. A ty… sama wiesz.

Te słowa uderzyły jak policzek. Spuściłam wzrok, zagryzłam wargę. W głowie kołatało: „Może ma rację… Pewnie faktycznie zaniedbałam się. Jestem brzydka, zmęczona, już nie taka atrakcyjna…”

A ja przecież też marzę — kosmetyczka, manicure, masaż, choćby kawa w kawiarni. Ale nie ma ani czasu, ani pieniędzy. Wszystko idzie na dzieci, zajęcia, czynsz, kredyty, ubrania dla Darka — w końcu to kierownik, musi wyglądać porządnie. Pomagamy też jego mamie — emeryturę ma niewielką. Na mnie? Nic nie zostaje.

Czasem stoję w przymierzalni, przymierzam coś i płaczę. Bo wszystko za małe, wszystko leży nie tak. Czuję się brzydka i niepotrzebna.

Darek zarabia nieźle, ale pieniędzy ciągle za mało. A ja nie mam własnych dochodów — nie pracuję. Jestem jak w pułapce: nie mogę wyjść do pracy, bo nie mam czasu, i nie mam siły, żeby wyrwać się z tego koła.

Boję się, iż odejdzie. Widzę, jak patrzy na inne kobiety — wysportowane, zadbane, lekkie. Staram się, naprawdę. Ale jak mam być „idealna”, skoro cały dzień to gotowanie, pranie, sprzątanie, usypianie, wycieranie nosów i zmienianie pieluch?

Czasem myślę, iż gdyby nie teściowa, to już dawno spakowałby walizki. Ona zawsze mówi: „Darku, masz wspaniałą żonę, dobrą matkę. Nie masz prawa niszczyć rodziny przez parę kilogramów.”

Trzymam się tych słów. Żyję nadzieją, iż ktoś go opamięta. Że przypomni sobie, dlaczego mnie pokochał. Że to tylko etap. Że jeszcze wrócę do siebie. Ale teraz… po prostu się boję.

Czasem śnię, iż budzę się znowu tamtą Kingą — szczupłą, radosną, pewną siebie. A potem o trzeciej w nocy budzi mnie płacz Stasia. I znów: pieluchy, smoczki, kaszki…

Jestem zmęczona. Nie czuję się już kobietą. Jestem tylko funkcją. Matka. Gospodyni. Cień.

I coraz częściej w głowie kołacze ta sama myśl: „A jeżeli naprawdę odejdzie?”.

Idź do oryginalnego materiału