– Szkoda, iż pani Zofia znów nie przyszła – szepnęła Grażyna do męża, gdy ich trzyletni wnuczek Kacper z zapałem zdmuchiwał świeczki na torcie. – Tak się nie poznała z prawnukiem… Smutno mi.
– Nie chce – to i trudno – odparł Marek ostro. – Pisałem do niej dwa tygodnie temu. Ile można zapraszać?
– Może jednak warto było zadzwonić? Przypomnieć? Nie jest już młoda…
– Grażynko, daj spokój. jeżeli coś jest dla niej ważne, to nie zapomina. A jeżeli przez trzy lata choćby nie spróbowała zobaczyć wnuka – to znaczy, iż nie ma ochoty. Telefon ma, adres zna. Po prostu jej duma jest ważniejsza od uczuć.
Grażyna zamilkła. Minęło już pięć lat, a uraza wciąż była świeża jak nowa rana. Głupia, uparta, wżerająca się w serce. I niby nikt nie był winny. A jednak…
Marek poznał Grażynę na weselu kolegi. Wtedy nie była sama – przy boku miała mężczyznę, który przyciągał spojrzenia. Wysoki, przystojny, pewny siebie. Prawdziwy „alfa”. Marek nie odważył się wówczas podejść. Potem usłyszał, iż tamten porzucił Grażynę, zostawiając ją samą z maleńką córeczką. Przez znajomego zorganizował „przypadkowe” spotkanie. I zaczął adorować – długo, wytrwale. Pobrali się, gdy Ania miała niecały rok.
Pani Zofia, jego matka, przyjęła synową z rezerwą. Nie cieszyła się, ale i nie przeszkadzała. Myślała, iż to się rozpadnie – obce dziecko, żona starsza… Ale Marek był szczęśliwy. I dla tego szczęścia postanowiła zachować swoje wątpliwości dla siebie.
Tylko raz powiedziała głośno, co myśli. Marek chciał adoptować Anię. Wtedy matka wezwała go na „poważną rozmowę”.
– Po co ci cudze dziecko? Rozumiesz, iż to nie twój obowiązek?
– Mamo, Ania nie jest dla mnie obca. Nazywa mnie „tatusiem”. Innego ojca nigdy nie miała.
– Ale przecież ma biologicznego! choćby jeżeli się wyparł – to fakt pozostaje.
– Czy to ważne, kto ją urodził, skoro ja jestem z nią od początku?
– Ważne! A co, jeżeli się z Grażyną rozwiedziesz? Będziesz płacił alimenty na dziewczynkę, do której prawnie nie masz obowiązków?
– Mamo! Naprawdę myślisz, iż się rozwiedziemy?
– Chcę tylko, żebyś myślał o swoich przyszłych dzieciach. O prawdziwych.
– A jeżeli ich nie będzie? Co wtedy?
– Będą! Musisz zostawić wszystko dzieciom z krwi, a nie obcej dziewczynce!
Marek wstał.
– Koniec tematu. jeżeli liczysz, iż porzucę Grażynę i Anię – to się mylisz. Kocham je. I Ania będzie twoją wnuczką, czy ci się to podoba, czy nie.
Siedem lat później urodził się Tomek. I w życiu pani Zofii stał się centrum wszechświata. Spacerowała z nim, niańczyła, rozpieszczała. Ania zaś odsunęła się na drugi plan. Grażyna nie poruszała tematu – nie chciała psuć relacji. Tomek i babcia byli nierozłączni. choćby podczas wyjazdów zostawał u niej. Ania, bystra jak to dziecko, pytała:
– Dlaczego babcia nie spędza ze mną tyle czasu?
– Po prostu od dawna marzyła o wnuku – tłumaczyła matka. – Tomek jest podobny do twojego taty w dzieciństwie.
Ania dorosła, ale choćby w czternastym roku życia wyczuła, iż coś jest nie tak. Pewnego dnia wróciła do domu i zapytała wprost:
– Mamo, powiedz szczerze – Marek nie jest moim biologicznym ojcem?
– Nie…
– Dom– Ale co za różnica? On jest moim tatą. Prawdziwym.