Mamo, nie mogę już tak żyć – powiedziała Kinga, stojąc przy oknie i wpatrując się w szare, zachmurzone niebo.
– Co znaczy „nie możesz”? Dwadzieścia dwa lata mogłaś, a teraz nagle nie? – Helena Zawadzka załamała ręce, a jej pomarszczona twarz wykrzywiła się z oburzenia. – Oszalałaś na stare lata? O czym ty myślisz?
Kinga gorzko się uśmiechnęła. O czym myślała? O nieprzespanych nocach, gdy czekała na męża z „spotkań biznesowych”. O pogardliwych spojrzeniach, którymi obdarzał ją przy obiedzie. O tym, jak nazywał ją „starą kluchą” przed znajomymi, a potem się śmiał – żartów nie rozumiesz, trzeba mieć poczucie humoru.
– Myślę o tym, iż w końcu chcę żyć dla siebie – odpowiedziała cicho.
– Dla siebie? – matka parsknęła krótkim śmiechem. – A o mnie pomyślałaś? Gdzie ja się podzieję? Moja emerytura ledwo starczy na chleb! Tadek nas obie utrzymuje, nawiasem mówiąc.
Kinga poczuła, jak w gardle ściska ją gula. Zawsze tak było – wystarczyło wspomnieć o sobie, a matka natychmiast wystawiała rachunek. Dług, obowiązki, poczucie winy – wieczne kajdany, które wlekła przez całe życie.
– Znalazłam pracę, mamo. Jako księgowa w prywatnej firmie.
– Co? – Helena opadła na krzesło, przyciskając rękę do piersi. – Więc to dlatego chodziłaś na te kursy? Gotowałaś się do tego za moimi plecami?
– Nie muszę…
– Musisz! – matka podniosła głos. – Wychowałam cię, nie spałam po nocach! Oddałam ci życie! A teraz chcesz to wszystko zniszczyć? Z kaprysu?
W przedpokoju zatrzasnęły się drzwi – wrócił Tadeusz. Jego ciężkie kroki zabrzmiały jak wyrok. Kinga zaciśnięła pięści, czując, jak paznokcie wbijają się w dłonie.
– O czym dyskutujemy, panie moje? – jego głos, jak zawsze, był słodki jak miód, gdy w pobliżu byli świadkowie. – Heleno, krzyczy pani tak, iż sąsiedzi zbiegną się na interwencję.
– Twoja żona oszalała! – matka natychmiast przeszła do ataku. – Mówi, iż ma pracę, iż się rozwodzi!
Tadeusz powoli odwrócił się do Kingi. W jego oczach prześlizgnęło się coś zimnego, wężowego.
– Tak? – przeciągnął. – I od kiedy to wymyśliłaś, kochanie?
Kinga poczuła, jak po plecach przebiegł jej dreszcz. Ten ton znała aż za dobrze – osładzany, ale zapowiadający burzę.
– Nie wymyśliłam, Tadku. Zdecydowałam – sama zdziwiła się twardością w swoim głosie.
– Zdecydowała ona! – matka znów rozłożyła ręce. – Tadek, no powiedz jej! Pewnie już klimakterium jej mózg wysuszyło!
– Mamo! – Kinga odwróciła się gwałtownie. – Przestań! Mam pięćdziesiąt dwa lata, nie jestem ani histeryczką, ani wariatką. Po prostu… nie chcę już więcej.
– Czego nie chcesz, skarbie? – Tadeusz podszedł bliżej, a jego uśmiech nie sięgał oczu. – Może nie podoba ci się mieszkanie? A może auto nie to? Albo za mało ci ozdób?
– Przestań – Kinga cofnęła się do okna. – Sam dobrze wiesz, iż nie o to chodzi.
– A o co? O tę młodą sekretarkę, z którą go widziałaś? – wtrąciła się Helena. – Wielka rzecz! Wszyscy faceci mają słabości. Zamknij oczy i znoszenie tych swoich wałków.
Kinga poczuła, jak coś w niej pęka. Właśnie to – „znoszenie”. Ile razy słyszała to słowo w życiu? Znoszenie upokorzeń, zdrad. Znoszenie, bo „tak trzeba”, bo „wszyscy tak mają”, bo „pomyśl o matce”.
– Wiesz co, kochanie – Tadeusz rozsiadł się na poręczy fotela, zarzucając nogę na nogę – powiedzmy sobie szczerze. Zdajesz sobie sprawę, iż sama nie dasz rady? Jaka praca w twoim wieku? Komu ty jesteś potrzebna?
– Niepotrzebna? – Kinga wybuchnęła śmiechem, od którego Helena drgnęła. – Właśnie to, Tadku, wpajałeś mi przez lata. Że nikomu nie jestem potrzebna, iż nic nie znaczę, iż powinnam być wdzięczna za każde twoje spojrzenie.
– Córeczko – matka sięgnęła po jej rękę – robisz z igły widły…
– Nie, mamo – Kinga delikatnie, ale stanowczo wysunęła dłoń. – Po raz pierwszy od lat widzę wszystko jasno. I odchodzę.
– Nigdzie nie idziesz – warknął Tadeusz, tracąc nagle swą udawaną łagodność. – Zapomniałaś, na kogo jest wpisane mieszkanie? I kto płaci za leczenie twojej matki?
– A więc o to chodzi – Kinga poczuła dziwny spokój. – Wreszcie pokazałeś swoje prawdziwe oblicze. choćby przed mamą nie wytrzymałeś.
– Kinguś, córciu – Helena złapała się za serce – nie zostawisz mnie? Gdzie ty pójdziesz?
– Mam mieszkanie. Wynajęłam je tydzień temu.
– Co?! – krzyknęli jednocześnie matka i mąż.
– Tak, wyobraźcie sobie. Małe, na Ursynowie. Ale moje. No, wynajęte, ale moje.
Tadeusz wybuchnął śmiechem:
– I za co je opłacisz? Z pensji niedouczonej księgowej?
– Nie jestem niedouczona – odparła cicho. – Skończyłam kurs z wyróżnieniem. Dali mi dobrą posadę.
– Zdrajczyni! – krzyknęła nagle Helena. – Wychowałam cię nie po to, żebyś na stare lata tułała się po wynajętych kątach! Co ludzie powiedzą?
– Ludzie, ludzie… – Kinga pokręciła głową. – Całe życie myślałaś o tym, co powiedzą ludzie. A co ja powiem – nigdy cię nie interesowało.
Poszła do sypialni i wyciągnęła wcześniej spakowaną torbę. Tadeusz zastąpił jej drogę:
– Stój! Nigdzie nie idziesz!
– Odejdź – głos Kingi stał się stalowy. – Rozwodzę się. I nie próbuj grozić – mam nagrania twoich gróźb i dowody zdrad. Myślisz, iż twoim wspólnikom spodoba się skandal?
Tadeusz zbladł. Nigdy nie widziała go tak zdezorientowanego.
– Błe… blefujesz.
– Sprawdź – uśmiechnęła się. – Dwadzieścia osiem lat milczałam. Zbierałam wszystko, co ukrywałeś. Myślałeś, iż jestem ślepa? Głupia? Nie, skarbie. Po prostu czekałam, aż dzieci staną na własne nogi.
– Dzieci! – ożywiła się Helena. – Właśnie! Co one powiedzą?Kinga zamknęła drzwi za sobą, wchodząc w nowe życie, gdzie wreszcie nie była już tylko czyjąś córką, żoną czy matką, ale po prostu sobą.