Marek wszedł do mieszkania matki bez uprzedzenia.
— Synku, dzień dobry! Dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej? — zdziwiła się Krystyna, widząc go w progu.
— Byłem w pobliżu, pomyślałem, iż wpadnę — wzruszył ramionami Marek.
— Wejdź, zaparzę ci herbatę — zaprosiła go matka.
Usiadł w kuchni przy stole. W jego spojrzeniu było coś niepokojącego.
— Mareczku, coś się stało? — zapytała z troską Krystyna.
— Mamo, tata przysłał mi wiadomość… — cicho powiedział i podał jej telefon.
Kobieta spojrzała na ekran, przeczytała, a krew w jej żyłach zmieniła się w lód.
«Synu, musimy poważnie porozmawiać. Przyjdź do mnie w sobotę. Zabierz braci. Chodzi o spadek. Twój ojciec.»
Kilka lat wcześniej Krystyna weszła do pracy ze łzami w oczach. Koledzy nie od razu zrozumieli, co się stało, ale ona, ocierając oczy, wyznała:
— Mój mąż wymienił mnie i synów na młodszą kobietę.
— Ale przecież byliście razem tyle lat! Kto by pomyślał…
— Ja też nie. Powiedział, iż od dawna nie widzi we mnie kobiety. Dla niego jestem tylko sąsiadką, matką jego dzieci. Nie żoną. Nie miłością. Poprosił o rozwód.
— Może za bardzo się nim opiekowałaś? Mężczyźni tego nie lubią…
— Ależ nie opiekowałam się! choćby na niego nie miałam czasu — dzieci, praca, wszystko na mojej głowie. Był dorosłym mężczyzną. Po prostu… miał taką naturę. Całe życie ciągnęło go na lewo. Dopóki nie miał pieniędzy — wracał. A gdy tylko znalazł dobrą pracę, nagle przypomniał sobie, iż brakuje mu namiętności.
Po rozstaniu zamieszkał z młodszą koleżanką z pracy. Był romans, nowe życie, pieniądze. A potem… jak w taniej telenoweli. Praca się posypała, pieniędzy ubyło, a jego „miłość” gwałtownie znalazła zastępstwo.
— Wyrzuciliśmy twoje rzeczy za płot — oświadczył jej nowy partner Ewy. — jeżeli zdążysz, możesz je zabrać.
Leszek, zagubiony i upokorzony, wrócił do małego mieszkania swojej matki. Tam pozostał. Bez rodziny, bez majątku — tylko gorycz. Próbował ułożyć sobie życie na nowo, ale kobiety, które poznawał, nie podobały się jego matce. Ta stała się zrzędliwa, zazdrosna, i żadnej nie akceptowała. Tak został sam.
A jego synowie dorastali, pomimo wszystko. Najstarszy, Marek — poważny i odpowiedzialny. Pracował na budowie, ożenił się, został ojcem. Średni, Tomasz — wesół i dobry, poszedł na medycynę, ożenił się z koleżanką z roku. Najmłodszy, Krzysztof — samotny, ale pełen życia. Powiedział wprost: „Samemu jest mi dobrze”.
I teraz ojciec przypomniał o sobie. Wezwał ich. Bracia, niechętnie, poszli. To, co zobaczyli w jego mieszkaniu, wstrząsnęło nimi: brud, wilgoć, ojciec — blady, zgarbiony, jakby z niego spadły lata i godność.
— Wejdźcie. Siadajcie — zachrypiał. — Prawdy w nogach nie ma, a u mnie tym bardziej. Wasza matka nie żyje. Jestem sam. Zdałem sobie sprawę, iż nikomu nie jestem potrzebny. A wy — moje dzieci. Spadkobiercy. To moje mieszkanie. Nie zostawiajcie mnie, a po mojej śmierci wszystko będzie wasze. Równo. Albo jak umówicie się między sobą…
Bracia spojrzeli po sobie. Powiedzieć, iż byli wzruszeni — to za mało. Współczując ojcu, obiecali, iż się zastanowią. A wieczorem zebrali się u matki, opowiedzieli jej wszystko — i wtedy zaczęło się.
— Oddacie mi swoje części? — pierwszy odezwał się Marek. — Mam rodzinę, dzieci, bardziej mi się przyda.
— Czekaj — zmarszczył brwi Tomasz. — My z żoną też planujemy dziecko. Wynajem nas dusi. Chciałbym sprzedać swoją część i opłacić wkład własny na kredyt.
— A ja co? Skoro nie mam rodziny — to nie mam prawa? — oburzył się Krzysztof. — Moja część jest moja. Chcę — sprzedam, chcę — przepiję. To moja sprawa!
Głosy stawały się coraz głośniejsze. Krystyna, siedząca obok, nie mogła uwierzyć, jak dawno zżyci bracia stali się wrogami przez obiecaną nieruchomość.
— Cicho! — krzyknęła. — Co wy wyprawiacie?! Przecież jeszcze nic nie macie, a już się kłócicie!
— Mamo, przepraszam… — pierwszy opamiętał się Marek. — Nie chciałem cię denerwować.
— W porządku — mruknął Tomasz. — Sami sobie poradzimy.
— Nie jestem chciwy, nie potrzebuję waszych części — dodał Krzysztof. — Po prostu poczułem się, jakbym nie był częścią rodziny.
I wtedy matka powiedziała:
— To tak. Wymienię swoje mieszkanie na mniejsze, z dopłatą. A pieniądze podzielę między was. Żeby nikt nie miał pretensji.
— Mamo! — krzyknęli jednym głosem. — Nie rób tego! Wiemy, jak lubisz tu mieszkać. Sami damy radę.
Krystyna rozpłakała się. Nie ze smutku, ale z radości. Wszyscy trzej jej synowie — różni, ale serca mają podobne. I za nie walczyła całe życie.
Ta walka w końcu przyniosła jej spokój.