— Dziewczyny, przyjdzie któraś na roraty? — zagadnęła nas obie kobieta w fartuchu, skubiąc nerwowo róg kartki.
— Ja jestem Lila. A co? — odparłam, niepewna.
— Masz list. Od Wojtka — wręczyła mi pomiętą kopertę, wyciągniętą spod fartucha. — Czekał na ciebie jak na zbawienie. I prosił, żebym przeczytała, czy nie ma błędów. Wstydził się, żebyś nie pomyślała, iż nieuk.
Zamrugałam. Wojtek? Przecież to było tak dawno…
Tamtego lata, mając lat szesnaście, z moją przyjaciółką Basią zawędrowałyśmy przypadkiem na teren zakładu leczniczego. Siedziałyśmy na ławce, śmiejąc się z byle czego, gdy podeszli do nas dwaj chłopcy.
— Witajcie. Możemy się przyłączyć? — pierwszy wyciągnął rękę. — Jestem Wojtek.
— Lila — odparłam. — A to Basia.
— A to Irek — dodał cicho ten drugi.
Chłopcy wydali się dziwnie sztywni, jakby wyjęci z innego czasu. Wojtek zmarszczył brwi:
— Po co nosicie takie krótkie spódnice? A u Basi dekolt aż taki…
— To wy nie gapcie się tam, gdzie nie trzeba — zaśmiałyśmy się. — Albo oczy wam się rozbiegną.
— Trudno nie patrzeć — Wojtek zaciął usta. — Chociaż może palicie?
— A jakże! Tylko nie zaciągamy się — żartowała Basia.
Dopiero wtedy zauważyłyśmy, iż chłopcy ledwo się poruszają. Wojtek ciągnął nogę za sobą, Irek utykał wyraźnie.
— Leczycie się tutaj? — spytałam.
— Tak. Ja miałem wypadek na motorze, Irek skoczył źle do wody — wyrecytował Wojtek.
Uwierzyłyśmy. Nie przyszło nam do głowy, iż to dom opieki dla niepełnosprawnych. Że te historie to tylko zasłona. Wojtek i Irek byli oczytani, dowcipni, mądrzy jak starzy ludzie. Zaczęłyśmy ich odwiedzać co tydzień. Dla nas to była zabawa, dla nich — oddech wolnością.
Wojtek przynosił mi polne kwiatki, Irek składał dla Basi papierowe żurawie. Siedzieliśmy na tej samej ławce, gadając o niczym.
Lato minęło, zaczęła się szkoła, a my zapomniałyśmy o chłopcach. Aż do dnia, gdy po maturze wróciłyśmy tam z ciekawości. Czekałyśmy dwie godziny. W końcu wybiegła pielęgniarka i wręczyła mi list:
*”Kochana Lilu! Jesteś jak kwiat, który zakwitł w moim życiu. Przez pół roku patrzyłem w okno, czekając. Zapomniałaś. Rozumiem. Dziękuję, iż poznałem miłość. Słyszę twój głos, widzę uśmiech… Wiosną przenoszą nas do innego domu. Nie spotkamy się już. Żegnaj, moja jedyna.”*
W kopercie był zasuszony bławatek.
Wstyd mnie sparzył. Nie kochałam go. Lubiłam tylko jego dowcipy, mądre rozmowy. Nie wiedziałam, iż moje żarty były dla niego ogniem.
Minęły lata. List pożółkł, kwiatek się rozsypał. Ale pamiętam tamte dni.
Basia pokochała Irka. Skończyła pedagogikę, pracuje w domu opieki. Są małżeństwem od trzydziestu lat.
Wojtek… Został sam. Wieść niesie, iż matka zabrała go na wieś. Ślad po nim zaginął.