Przekonanie, iż brak zarejestrowanej działalności chroni przed urzędem, to dziś iluzja. Gdy granica między dorabianiem a zarabianiem się zaciera, ryzyko rośnie – i nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, dopóki nie usłyszy pukanie do drzwi.

Fot. Warszawa w Pigułce
Nie masz firmy? Urząd i tak może zapukać
Od początku roku liczba niezapowiedzianych kontroli u osób działających „po cichu” znacząco wzrosła. To efekt nowej polityki urzędów skarbowych, które zaczęły monitorować drobne źródła dochodu, także te niezarejestrowane. W centrum uwagi: sprzedaż w internecie, usługi bez zgłoszenia i wpływy na konta z tytułem „za lekcję” lub „za sukienkę”.
Granica jest cienka. A czasem zupełnie niewidoczna
Zgodnie z przepisami, działalność nierejestrowana jest dozwolona tylko przy miesięcznych przychodach do połowy minimalnego wynagrodzenia. Jednak niewielu wie, iż przekroczenie tego limitu – choćby jednorazowe – może być traktowane jako prowadzenie działalności gospodarczej bez rejestracji.
Sprzedajesz rękodzieło? Dajesz korepetycje? Możesz mieć kontrolę
Wystarczy, iż fiskus wykryje wzmożony ruch na Twoim koncie, ogłoszenia w mediach społecznościowych albo system zasygnalizuje powtarzalność wpływów. Coraz częściej źródłem kontroli są też… donosy sąsiadów, niezadowolonych klientów lub konkurencji.
Urząd nie musi uprzedzać
Kontrola może być przeprowadzona bez wcześniejszego zawiadomienia. Przychodzą po dokumenty, proszą o wgląd do rachunków bankowych, pytają o źródło pieniędzy. jeżeli uznają, iż prowadzisz działalność „na czarno”, mogą naliczyć podatek wstecz, składki ZUS i grzywny za każdy miesiąc.
Nieświadomość nie chroni
– Większość osób choćby nie wie, iż złamała przepisy – mówi doradca podatkowy z Warszawy. – Dopiero po kontroli uświadamiają sobie, iż kilkaset złotych miesięcznie „na boku” może kosztować kilka tysięcy złotych kary.