Pamiętam, jak dawno, w starym bloku przy ulicy Żelaznej w Warszawie, odkryłam, iż mój ojciec żyje, gdy dopadła mnie choroba. Od kilku tygodni czułam się słabo, szukałam pomocy u szkolnej pielęgniarki, która skierowała mnie do neurologa. Poprosiłam mamę, aby umówiła wizytę, ale zapomniała, a potem długo się z siebie karciła, rozmyślając, co by się stało, gdybyśmy dowiedziały się o chorobie wcześniej.
Jak żyje? zapytałam, próbując wyłowić odrobinę prawdy.
Mama patrzyła w dół na podniszczone skarpetki; w dużym palcu widniała niepozorna dziura.
Żyje powtórzyła, drżąc głosem. Przepraszam.
O prawdziwym ojcu nie pytałam długo. Nie pamiętałam go, choć wiedziałam, iż istnieje. Od drugiego roku życia wychowywał mnie ojczym, którego nazywałam tatą i który przyjął mnie pod swoje skrzydła. Gdy skończyłam trzynaście lat, nasza relacja pękła: wydawał mi się zbyt wymagający, krzyczał i nie zostawiał mi odrobiny wolności. Wtedy zapragnęłam zobaczyć biologicznego ojca. Trzy miesiące dręczyłam mamę, wyciągając informacje o imieniu, adresie, numerze telefonu choćby o jedną drobną cegiełkę. Mama milczała, nic nie mówiła, a ja słyszałam, jak szepcze z ojczymem, rozważając, czy powiedzieć mi prawdę. Niezależnie od kłótni z ojczymem, wierzyłam, iż to on namówił mamę do szczerości.
Zginął rzekła w końcu. Rozbił się w górach.
Dziwnie, ale uwierzyłam jej bez żadnych dowodów, nie szukając krewnych ani nie weryfikując informacji. Nic nie znalazłam.
Pewnego dnia otrzymałam telefon: „Zgodził się zrobić badanie. jeżeli będzie pasować, zostanie przeszczep szpiku i wszystko się ułoży”. W tej chwili poczułam, iż już nigdy nie będzie dobrze. Matka oszukała mnie, ojciec odszedł, a ojczym zniknął, mówiąc, iż nie da się kochać przymusowo. Kto mnie teraz potrzebuje? Moja choroba była jakby naturę, by pozbyła się niepotrzebnego.
Nie chcę! krzyknęłam. Nie potrzebuję operacji, nienawidzę was, nie chcę żyć!
Mama próbowała mnie przytulić, ale wyrwałam się i wbiegłam do swojego pokoju.
Niebo mieszało się z lejącą się mgłą, nie dając odróżnić horyzontu. Lubiłam patrzeć z okna na pustą, surową ziemię, choć mama wzdychała przy przeprowadzce, iż nieco pechowo, bo pozostałe okna wychodzą na podwórko, które wydawało się banałem. Z dziś nie było zachodu; świat pogrążył się w szarej mgle, która nie ustępowała choćby wśród przejść dnia i nocy. Wszystko ciemniało i rozmywało się, tak jak moje życie.
Gdy usłyszałam kroki, pomyślałam, iż to mama przychodzi przeprosić. To był ojczym, stał w progu, jakby bał się, iż odrzuci go moja niechęć.
Nie gniewaj się na mamę. Chciała tego, co najlepsze.
Najlepsze? Ha! Co byś powiedział, gdybyśmy cię pogrzebali tak?
Pisała do niego, mówiła, iż chcesz się spotkać. On nie odpowiedział. Mama pomyślała, iż tak będzie lepiej powtórzył.
Bronisława przygryzła wargę. Nie odpowiadał. Teraz, gdy umiera, odzywa się.
Ojczym zmarszczył brwi przy drzwiach i, nie czekając na odpowiedź, zmierzał do kuchni.
Do mamy dotarła dopiero po godzinie. W rzeczywistości wszystko już postanowiłam, ale dałam wszystkim czas na ochłonięcie.
W pokoju mamy unosił się waniliowy zapach perfum, który zawsze zagłuszał inne wonie, choć ja wciąż wyczuwałam: sypką pudrę, którą mama nasypywała na swoją twarz, krem ze słodkimi truskawkami, zapach zagrzybionych książek bibliotecznych. Mama uwielbiała wypożyczać tomy, uważając to za wyrafinowany przywilej. Lampa była wyłączona, a jej sylwetka stapiała się z fotelem, długi szlafrok zasłaniał białe stopy. Nie lubiła sztucznego opalenizny i zimą cierpiała, czekając na letnie słońce.
Dobrze powiedziałam. Niech zrobi badanie.
O ojcu dowiedziałam się w szpitalu. Gdy stan się pogarszał, lekarz zapewnił, iż jeszcze jest czas. Czasu nie było. Tak samo jak mnie, ledwo co istniało.
Leżałam przy ścianie, drapiąc odpadający kawałek farby paznokciem. Patrzyłam na pęknięcia i czułam się nienaturalna. Wszystko, co się działo, zdawało się snem. Wcisnęłam kawałek farby pod płytkę, żeby krew wyciekła, jakby to miało przywrócić mi odrobinę życia. Zgniecione siatki łóżka, głosy pielęgniarek w korytarzu, zapach szpitalny wszystko to przypominało iluzję, rozciągnięty sen.
Zanim otworzyłam oczy, poczułam jego zapach i zrozumiałam, iż go znam. Wciągnęłam nosami dym tytoniu wymieszany z zapachem smaru. Wydychałam gwałtownie i otworzyłam oczy.
Mężczyzna w białym płaszczu stał przy łóżku. Miał opaloną twarz, wyżłobione zmarszczki, gęste brwi, oczy brązowe i szeroko rozstawione, jak moje.
Cześć, córko przywitał się niskim, znajomym głosem.
Cześć zachrypła Bronisława, kaszląc i powtarzając.
Ojciec nie był takim, jakiego sobie wyobrażałam. Miał żonę i trzech synów. Pracował jako ślusarz, naprawiając trolejbusy zawód, o którym nie miałam pojęcia. Powiedziałam mu, iż chcę zostać kynologiem, ale mama jest przeciw, więc pójdę na weterynarię, a potem i tak wrócę do psów.
Psy są lepsze od ludzi zauważył.
Operacja zakończyła się sukcesem. Czekałam, iż ojciec przyjdzie lub choć zadzwoni, ale nie pojawił się. Mama i ojczym przychodzili na przemian co drugi dzień: mama zostawiała po sobie waniliowy aromat i nowe książki, nie zauważając, iż stare nie otworzyłam; ojczym siadał obok i opowiadał bzdury, choćby kiedy leżałam odwrócona do ściany.
W dniu wypisu wciąż czekałam na ojca. Wierzyłam, iż przyjedzie. Czekając na lekarza, wstałam, spojrzałam na uchylone okno, w którym na szklanicy widać było odciśnięte małe dłonie dziecka, wyszła na balkon, wciągnęłam chłodny, wilgotny oddech powietrza, poczułam, jak pod stopami kołysze się podłoga, niczym łódź na rwącym nurcie rzeki. W sali nie było już nikogo, więc otworzyłam okno szeroko. Wiatr uderzył mnie w twarz, przynosząc wonie wilgotnej ziemi, zapach spłukanych nerek, pyłu asfaltowego. Samochody przejeżdżały obok, rozpraszając gromady rozbiegłych wróbli. Niebo, blade niebieskie, drażniło oczy.
Myślałam o ojcu o jego grubych dłoniach pogrzebanych w smarze, przyprószonych siwizną, o włosach przyciętych na bok, by ukryć żółtawy łysień, o codziennym naprawianiu trolejbusów. Teraz, gdy zobaczę te stalowe potwory z rogami niczym wąsy konika, będę wspominać go. O zmarszczkach na jego nosie, o słowach, których nigdy nie wypowie.
Na dole czekali ojczym i mama. Trzymają się jakby w burzy, kroki ich nie podtrzymywały, tak jak mnie po długiej chorobie. Już mieli odejść, gdy drzwi otworzyły się szeroko, a z ulicy wpadło słońce i zapach wody. Ojciec w roboczej kurtce trzymał drzwi. W ręku miał bukiecik tulipanów. Bronisława ocierała oczy dłonią, uśmiechnęła się i ruszyła naprzód.









![Skoki w Klingenthal dzisiaj. O której i gdzie obejrzeć? [TRANSMISJA]](https://i.iplsc.com/-/000M1ZVOISJ9NJSE-C461.jpg)






