**Dziennik osobisty**
„Nic mi nie zrobicie. Ja niczemu nie jestem winny” – bełkotał Kacper, cofając się w popłochu. Jego dłonie drżały ze strachu.
Początek czerwca przyniósł upalne, letnie dni. Zmęczeni miejskim zgiełkiem ludzie uciekali z zakurzonych ulic Warszawy na wieś, nad jeziora, w góry. Tomek z żoną i córką też wyruszyli o świcie do rodzinnej wsi pod Lublinem, gdzie mieszkała jego matka.
„No to gotowi? Nic nie zapomnieliście? Ruszamy, zanim słońce zacznie prażyć” – polecił Tomek, wsiadając za kierownicę. Kinga usiadła obok niego, a Magda zająła miejsce z tyłu, z dala od klimatyzacji.
Na rodzinnym zebraniu postanowili, iż ostatnie wakacje Kinga spędzi u babci. Dziewczyna nie miała ochoty wyjeżdżać, ale przyjaciele już rozjechali się po Polsce, a w mieście zrobiło się nudno.
„Czemu taka smutna? Zobaczysz, spodoba ci się. Tam też są znajomi. Jeszcze nie zechcesz wracać” – dodał otuchy Tomek.
„Daj spokój, tato, wszystko w porządku” – mruknęła Kinga, zapinając pasy.
„No to inna rozmowa” – Tomek się uśmiechnął. „Ostatnie długie wakacje. Za rok matura, studia, a potem dorosłość.”
Miasto budziło się powoli, zrzucając resztki snu. Ulice były jeszcze puste, więc gwałtownie wyjechali za rogatki.
Słońce dopiero wschodziło. Jego promienie przecinały liście drzew wzdłuż drogi, kłując w oczy jak igły. „Dlaczego mam takie dziwne uczucie?” – pomyślał Tomek, wpatrując się w asfalt sunący pod kołami.
Po czterech godzinach wjechali do wsi tonącej w zieleni. Babcia otworzyła drzwi, klasnęła w dłonie – wreszcie przyjechali – i zaczęła wszystkich całować po kolei.
„Kinga, jak ty urośliś! Już prawie panna młoda. Tomku, upiekłam twoje ulubione drożdżówki. Chodźcie do środka, stoicie jak słupy soli” – krzątała się radośnie.
„Wszystko tu takie samo” – westchnął Tomek, rozglądając się po izbie i wdychając znajomy zapach. „Nawet rzeczy stoją na tych samych miejscach. I ty się w ogóle nie zmieniłaś” – przytulił matkę.
„Ach, przestań bredzić” – machała ręką. „Głodni pewno po drodze? Myjcie ręce, zaraz jemy.”
„Tylko pilnuj tej naszej „panny młodej”. Żeby nie szalała po nocy” – powiedział Tomek, odgryzając kawał ciasta i mrucząc z zadowolenia.
„Daj spokój, sam pamiętasz, jaki byłeś w jej wieku?” – zaśmiała się, podsuwając mu kubek zimnej lemoniady.
„No właśnie! Babciu, opowiedz, jaki był tata. Bo wygląda na to, iż urodził się święty” – rzuciła Kinga.
Babcia krzątała się, znosząc na stół smakołyki, i przypadkiem spojrzała przez okno.
„Może ktoś chce herbaty? – Spojrzała na gości. – Twoi koledzy już czekają na podwórku. Zobaczyli samochód.” – Mrugnęła porozumiewawczo do Kingi.
„Kto?” – spytała i podbiegła do okna.
„Najpierw zjedz” – warknął Tomek. „Poczekają.”
„Już jestem syta. Dzięki, babciu, pyszne ciasto.” – Kinga przebierała nogami.
„No to leć, wieszak” – machnęła ręką babcia. „Tylko na obiad wracaj.”
I Kinga już była za drzwiami.
„Mamo, trzymaj ją krótko. Wygląda na dorosłą, ale głowa pełna wiatru” – powiedział Tomek, gdy drzwi się zatrzasnęły.
„U nas spokój, nie martw się.”
Następnego wieczoru Tomek z Magdą wracali do miasta. Stojąc przy samochodzie, dawał córce ostatnie wskazówki.
„Pomagaj babci. I nie wyłączaj telefonu, dobrze?”
„Tato, wystarczy, rozumiem” – Kinga przewróciła oczami. „Skoro tak się boisz, to może pojadę z wami?”
„Naprawdę, Tomku, za bardzo ją kontrolujesz” – wstawiła się Magda. „Jedźmy, bo po nocy dojedziemy.”
Wyjazd z podwórka. W lusterku widział matkę i córkę, a kątem oka – spokojną żonę. „Dlaczego się nakręcam? Kinga jest rozsądna. Muszę nauczyć się odpuszczać…” – próbował uciszyć niepokój w sercu.
Minęły trzy tygodnie. Kinga dzwoniła codziennie, opowiadając o życiu na wsi. Tomek stopniowo się uspokajał. Ale w sobotni poranek obudził go dzwonek telefonu.
„Praca dzwoni?” – przez sen spytała Magda.
Tomek sięgnął po komórkę. Widząc numer matki, od razu odebrał.
„Tak, mamo. Czemu tak wcześnie?” – Serce już łomotało, wieszcząc nieszczęście.
„Tomku, wybacz… Nie uchroniłam Kingi” – przez łzy wydukała matka.
„Co się stało?” – Wyskoczył z łóżka, chwytając spodnie.
„Przyjedź szybko. Kinga w szpitalu, w śpiączce…” – matka wybuchnęła płaczem.
„Zbieraj się, Kinga w szpitalu” – powiedział Magdzie, rzucając telefon na łóżko.
Żona zrozumiała, iż stało się coś złego. Westchnęła ciężko i osunęła się na łóżko.
„Co z Kingą?” – wyszeptała.
„Mama płacze, nie wiem dokładnie. Jedziemy i zobaczymy.”
Wczoraj z lenistwa nie zatankował, a dziś przed stacją stała kolejka samochodów. W weekend wielu uciekało z miasta.
„Co teraz? Tracimy czas” – Magda bezradnie spojrzała na Tomka.
„Zaraz.” – Wysiadł, wyjął z bagażnika kanister i podszedł do dystrybutora.
W pięć minut wrócili na drogę.
„Ona nie chciała jechać… To my ją namówiliśmy… Gdyby została, nic by się nie stało…” – szlochała Magda.
„Przestań!” – warknął Tomek. „Sam jestem wkurzony. Może nie jest tak źle.” – Ale sam w to nie wierzył.
Pod wsią zadzwonił do matki. Czekała w szpitalu. Gdy zobaczyła go w korytarzu, rzuciła się w jego stronę, wtuliła w ramiona i rozpłakała.
„Nic od niej nie wydobędziemy. Magda, posiedź z mamą. Idę szukać lekarza.”
Znalazł go w pokoju lekarskim, gdzie unosił się zapachTomek wyszedł na korytarz, a wtedy drzwi sali otworzyły się i ujrzał Kingę stojącą o własnych siłach, uśmiechniętą, choć jeszcze bladą, i w tej chwili wszystkie lęki rozpłynęły się jak mgła.