Nowe życie, a córka uważa, iż oszalałam i zabrania widzeń z wnuczką

newskey24.com 16 godzin temu

Gdy w końcu odważyłam się mieć własne życie, moja córka nazwała mnie wariatką i zabroniła widywać się z wnuczką.

Całe swoje życie poświęciłam córce, a potem – wnuczce. Ale wygląda na to, iż moja rodzina zapomniała, iż ja też mam prawo do szczęścia, które nie kręci się tylko wokół nich. Wyszłam za mąż bardzo młodo – mając dwadzieścia jeden lat. Mój mąż, Marek, był cichym, spokojnym człowiekiem, pracowitym do szpiku kości. Pewnego dnia zaproponowano mu wyjazd służbowy na kilka tygodni – niby dobrze płatna fucha, transport towaru do innego województwa.

Nigdy nie wrócił. Do dziś nie wiem, co się wtedy stało. Pewnego dnia po prostu zadzwoniono i powiedziano mi, iż Marka już nie ma. Zostałam sama z dwuletnią córeczką, w całkowitej samotności. Rodzice męża dawno nie żyli, a moi mieszkali w innym mieście. Nie wiedziałam, jak przetrwać i zapewnić dziecku byt.

Na szczęście po Marku zostało nam jego maleńkie mieszkanie. Gdyby nie to – nie wiem, jak byśmy sobie poradziły. Z wykształcenia jestem nauczycielką, więc na początku starałam się udzielać korepetycji w domu, ale prowadzić lekcje, gdy obok biega i marudzi małe dziecko, było prawie niemożliwe.

Nie mogłam znaleźć normalnej pracy przez małą Zosię. Jak zostawić dwulatkę samą na cały dzień? Moja matka przyjechała pewnego dnia, zobaczyła moją rozpacz – i zabrała Zosię do siebie. Prawie dwa lata mieszkała z babcią i dziadkiem, a ja harowałam bez odpoczynku. Pracowałam w szkole, dorabiałam, prowadziłam lekcje prywatne.

W weekendy jeździłam do córki. Każde pożegnanie rozdzierało mi serce. Później przyszła kolej na przedszkole – bałam się, iż znów będę musiała siedzieć na zwolnieniach, ale, na szczęście, Zosia rzadko chorowała. Z czasem zostałyśmy tylko we dwie. Potem szkoła, potem studia.

Pracowałam na wyczerpanie, żeby miała najlepsze buty, spódniczkę, bluzkę. Praktycznie nigdy nie miałam jednej pracy – zawsze dwie, a czasem i trzy. Ale gdy Zosia skończyła naukę i zaczęła pracować, wreszcie odetchnęłam. I jednocześnie poczułam szok – bo teraz już nikomu nie byłam potrzebna.

Nie musiałam już łapać się każdej dodatkowej roboty. Organizm zaczynał szwankować, a jedynym przyjacielem został kot. Córka czasem wpadała na weekendy, ale spędzanie całego dnia z samotną matką wyraźnie nie było w jej planach. Czułam się porzucona. Wszystko zmieniło się, gdy urodziła się moja wnuczka, Hania.

Na kilka miesięcy przed jej narodzinami przeprowadziłam się do córki i jej męża – Krzysia. Zakupy, sprzątanie, przygotowania do porodu – wszystko spadło na mnie. A potem, gdy Zosia wróciła do pracy, całkowicie przejęłam opiekę nad dziewczynką. Ale nie narzekałam – wręcz przeciwnie, znów czułam się potrzebna.

W tym roku Hania poszła do szkoły. Po lekcjach zabierałam ją do siebie, karmiłam, odrabiałyśmy lekcje, chodziłyśmy do parku albo na zajęcia dodatkowe. Tam, w parku, poznaliśmy się z Janem. On też spacerował z wnuczką. Rozmawialiśmy. Jan wcześnie owdowiał, tak jak ja, i teraz pomagał córce w opiece nad dzieckiem.

Gdy go poznałam, nie miałam żadnych oczekiwań. Przez całe życie po śmierci męża nigdy nie byłam na randce, ani choćby na kolacji. Najpierw – małe dziecko, potem – praca. Po urodzeniu wnuczki z dumą mówiłam o sobie „babcia”. A czy babcie mają adoratorów? Okazało się, iż mogą. Jan przypomniał mi, iż wciąż jestem kobietą.

Pierwsza wiadomość od niego z propozycją spotkania tylko we dwoje była dla mnie szokiem. Z nim zaczęło się moje nowe życie. Chodziliśmy do kina, do teatru, jeździliśmy na festiwale, na wystawy. Znów poczułam smak życia.

Niestety, moja córka przyjęła to z niechęcią. Wszystko zaczęło się od zwykłego telefonu w sobotni poranek:

– Mamo, przyjedziemy z Hanią, posiedzisz z nią w weekend?

– Przepraszam, kochanie, ale mam już plany. Wyjechaliśmy z miasta. Następnym razem powiedz wcześniej – na pewno zostanę.

Zosia tylko sapnęła i się rozłączyła. W poniedziałek wróciliśmy z Janem do domu. Byłam w świetnym nastroju, pełna energii. choćby Hania zauważyła, jak mi błyszczą oczy. Wszystko było spokojne aż do piątku, gdy zadzwoniła:

– Znajomi nas zaprosili, mogę zostawić Hanię?

– Umówiłyśmy się – informujesz wcześniej. Mam już wszystko zaplanowane.

– Znowu włóczysz się z tym swoim Janem?! On ci zupełnie rozum odebrał! – wrzasnęła.

– Zosia, co ty wygadujesz? – próbowałam ją uspokoić.

– Zupełnie zapomniałaś o Hani! Mówiłaś wcześniej, iż nie potrzebujesz własnego szczęścia. A teraz co? Wszystko się zmieniło?

– Tak, zmieniło się! Znów żyję. Chciałabym, żebyś mnie zrozumiała – jako kobieta kobietę.

– A Hania ma cię jak rozumieć? Wymieniłaś ją na jakiegoś faceta?!

– Co ty pleciesz?! przez cały czas spędzam z nią większość czasu. Po prostu przeproś za te słowa – i zapomnimy o wszystkim.

– Ja mam przepraszać? Chyba zwariowałaś. Nie zostawię już Hani z tobą. Najpierw ogarnij się – potem pogadamy – rzuciła Zosia i rozłączyła się.

Po tym wybuchłam płaczem. Do bólu, do drżenia. Tak się starałam, całe życie żyłam dla nich. A gdy w końcu przyszła moja kolej – po prostu mnie wykasowały. Tak po prostu. Za to, iż odważyłam się być szczęśliwa.

Mam nadzieję, iż Zosia ochłonie. Zadzwoni. Zrozumie. Bo nie wyobrażam sobie życia bez niej i bez Hani…

Idź do oryginalnego materiału