Gdy w końcu odważyłam się mieć życie osobiste, moja córka nazwała mnie wariatką i zabroniła widywać się z wnuczką.
Całe swoje życie poświęciłam córce, a potem wnuczce. Ale wygląda na to, iż moi bliscy zapomnieli, iż ja też mam prawo do szczęścia, które nie kręci się wyłącznie wokół nich. Wyszłam za mąż bardzo młodo – miałam dwadzieścia jeden lat. Mój mąż, Marek, był cichym, spokojnym człowiekiem, pracowitym jak mrówka. Pewnego dnia zaproponowano mu wyjazd na dwa tygodnie – niby dobra okazja, przewóz towaru do innego miasta.
Nie wrócił. Do dziś nie wiem, co wydarzyło się podczas tej podróży. Po prostu pewnego dnia zadzwoniono do mnie i powiedziano, iż Marka już nie ma. Zostałam sama z dwuletnią córeczką, zupełnie osamotniona. Rodzice męża dawno odeszli, a moi mieszkali w innym mieście. Nie miałam pojęcia, jak przeżyć i jak zapewnić dziecku byt.
Na szczęście po Marku zostało nam kawalerka. Gdyby nie to – nie wiem, jak dalibyśmy sobie radę. Jestem nauczycielką z wykształcenia, więc początkowo próbowałam udzielać korepetycji w domu, ale jak tu skupić się na uczeniu, gdy obok biega i marudzi małe dziecko?
Nie mogłam znaleźć normalnej pracy przez małą Zosię. Jak zostawić dwulatkę samą na cały dzień? W końcu moja mama przyjechała, zobaczyła moją rozpacz – i zabrała Zosię do siebie. Prawie dwa lata mieszkała z dziadkami, a ja harowałam bez wytchnienia. Uczyłam w szkole, brałam dodatkowe godziny, prowadziłam lekcje prywatne.
W weekendy jeździłam do córki. Każde pożegnanie bolało jak wyrwany ząb. Potem była walka o miejsce w przedszkolu – bałam się, iż znów będę musiała siedzieć w domu na zwolnieniach, ale na szczęście Zosia rosła jak dąb i rzadko chorowała. Z czasem zostałyśmy tylko we dwie. Szkoła, potem studia.
Pracowałam na trzy zmiany, żeby miała markowe buty, ładną spódniczkę, modną bluzkę. Praktycznie nigdy nie miałam jednej pracy – zawsze dwie, a czasem trzy. Ale gdy Zosia skończyła studia i dostała pracę, pierwszy raz odetchnęłam z ulgą. I jednocześnie poczułam pustkę – bo nagle okazało się, iż już nikomu nie jestem potrzebna.
Nie musiałam już łapać się każdej dodatkowej posady. Organizm zaczynał się buntować, a jedynym przyjacielem został mi kot. Córka czasem wpadała na weekend, ale spędzenie całego dnia z samotną matką ewidentnie nie było w jej planach. Czułam się jak mebel, który się przeterminował. Wszystko zmieniło się, gdy na świat przyszła moja wnuczka Hania.
Na kilka miesięcy przed jej narodzinami wprowadziłam się do córki i jej męża – Wojtka. Zakupy, sprzątanie, pakowanie torby do szpitala – wszystko spadło na mnie. A potem, gdy Zosia wróciła do pracy, całkowicie przejęłam opiekę nad maleństwem. Ale nie narzekałam – wręcz przeciwnie, znów czułam się potrzebna.
W tym roku Hania poszła do szkoły. Po lekcjach zabierałam ją do siebie, karmiłam, odrabiałyśmy zadania, chodziłyśmy do parku lub na zajęcia dodatkowe. I właśnie w tym parku poznałam Tomasza. On też spacerował z wnuczką. Rozmawialiśmy. Tomasz został wdowcem, podobnie jak ja, i teraz pomagał swojej córce wychowywać dziewczynkę.
Kiedy go poznałam, nie miałam żadnych oczekiwań. Przez całe życie po śmierci męża nie byłam ani na jednej randce, ani na kolacji. Najpierw małe dziecko, potem praca. Gdy pojawiła się wnuczka, z dumą nazywałam siebie babcią. A czy babcie w ogóle mają adoratorów? Okazuje się, iż tak. Tomasz przypomniał mi, iż wciąż jestem kobietą.
Pierwsza wiadomość od niego z propozycją spotkania sam na sam była dla mnie szokiem. Z nim zaczęło się moje nowe życie. Chodziliśmy do kina, teatru, jeździliśmy na festiwale, na wystawy. Znów poczułam smak życia.
Niestety, moja córka przyjęła to z wyraźną niechęcią. Wszystko zaczęło się od zwykłego telefonu w sobotni ranek:
— Mamo, przyjedziemy z Hanią, posiedzisz z nią w weekend?
— Przepraszam, kochanie, ale już mam plany. Nie ma nas w mieście. Następnym razem powiedz wcześniej – na pewno zostanę.
Zosia tylko sapnęła i rozłączyła się. W poniedziałek wróciłam z Tomaszem do domu. Byłam w świetnym humorze, pełna energii. choćby Hania zauważyła, iż oczy mi się świecą. Wszystko było spokojne do piątku, aż znów zadzwoniła:
— Zaprosili nas znajomi, mogę zostawić Hanię?
— Umówiłyśmy się – informujesz wcześniej. Już wszystko zaplanowane.
— Znowu będziesz się włóczyć z tym swoim Tomaszem?! On ci zupełnie rozum odjął! – wrzasnęła.
— Zosiu, o czym ty mówisz? – próbowałam ją uspokoić.
— Zupełnie zapomniałaś o Hani! Mówiłaś, iż nie potrzebujesz swojego szczęścia. A teraz co? Wszystko się zmieniło?
— Tak, zmieniło się! Znów żyję. Chciałabym, żebyś mnie zrozumiała – kobietę, a nie tylko matkę.
— A Hania ma cię jak rozumieć? Wymieniłaś ją na jakiegoś faceta?!
— Co ty wygadujesz?! Wciąż spędzam z nią większość czasu. Po prostu przeproś za te słowa – i zapomnimy.
— Ja mam przepraszać?! Chyba cię pogięło. Nie zostawię już z tobą Hani. Najpierw się ogarnij – potem pogadamy – rzuciła Zosia i cisnęła słuchawką.
Po tym wybuchłam płaczem. Do bólu, do drżenia. Tyle się starałam, całe życie dla nich żyłam. A gdy przyszła moja kolej – po prostu mnie wymazały. Tak po prostu. Za to, iż w końcu pozwoliłam sobie być szczęśliwa.
Mam nadzieję, iż Zosia ochłonie. Zadzwoni. Zrozumie. Bo nie wyobrażam sobie życia bez niej i bez Hani.