– Panie, przestań pan chodzić za mną krok w krok! Mówiłam już, iż noszę żałobę po mężu. Niech pan mnie nie prześladuje! Boję się pana! – prawie krzyknęłam, tracąc cierpliwość.
– Pamiętam, pamiętam… Ale mam wrażenie, iż ta żałoba to bardziej pani niż jego. Przepraszam – nie ustępował mój… wielbiciel.
…Przyjechałam do sanatorium, żeby odpocząć. Marzyłam o ciszy i śpiewie ptaków, a nie o zalotach natrętnych mężczyzn. Mój mąż zmarł nagle kilka tygodni temu. Potrzebowałam czasu, żeby ogarnąć tę stratę.
…Razem z mężem, Robertem, oszczędzaliśmy na remont mieszkania, odmawialiśmy sobie wszystkiego, a tu nagle… Robertowi zrobiło się słabo, karetka nie zdążyła. To był już drugi zawał. Po pogrzebie zostałam sama – bez drugiej połówki i bez remontu. Za to z dwoma nastoletnimi synami. Ręce mi opadły. Jak przez to przejść?
W pracy zaoferowali mi voucher do sanatorium. Nie chciałam jechać. Nie miałam choćby siły wyjść z domu. Ale koledzy nalegali:
– Nie jesteś pierwszą wdową i nie ostatnią. Masz dzieci. Trzeba żyć! Jedź, Kasia, odpocznij, ogarnij myśli.
Więc pojechałam, choć niechętnie.
Minęło czterdzieści dni od śmierci Roberta. Ból w sercu nie ustępował.
W sanatorium zamieszkałam w pokoju z wesołą dziewczyną, Basią. Tryskała energią i śmiechem. To choćby mnie irytowało. Nie miałam ochoty dzielić się z nią swoim smutkiem. Po co jej to? Do Basi dobijał się animator – jeden z tych, co zawsze kręcą się w takich miejscach. W sanatoriach to norma: samotni, rozwiedzeni, wdowcy. Mnie nie oszukasz… Ostrzegałam Basię przed tym typem. Pewnie żonaty, może choćby po raz trzeci.
Basia tylko się śmiała:
– Ojej, nie strasz mnie, Kasia! Ja już mam doświadczenie…
I „doświadczona” Basia wieczorami wyruszała na randki. Ja tydzień nie wychodziłam z pokoju. Czytałam książkę, ale nie pamiętałam o czym, patrzyłam w telewizor, ale nie widziałam obrazu.
…Pewnego ranka obudziłam się w dziwnie dobrym nastroju. Wyjrzałam przez okno – pięknie! Pomyślałam: przejdę się po lesie, posłucham ptaków, pooddycham świeżym powietrzem. I wtedy spotkałam go.
Widziałam go wcześniej w stołówce. Nie podobał mi się ten niski facet z nachalnym spojrzeniem. Był o głowę niższy. Brrr… Typ spod ciemnej gwiazdy.
Ale był zadbany, gładko ogolony, ubrany jak od święta. Przy kolacji zawsze się kłaniał. Kiwałam głową z grzeczności. Aż w końcu podszedł do mojego stolika.
– Smutno pani? – zapytał aksamitnym głosem.
– Nie – odparłam oschle.
– Nie oszukujmy się, pani Kasiu. Na twarzy ma pani smutek. Może mogę pomóc? – nie ustępował.
– Ma pan rację. Żałoba po mężu. Jeszcze jakieś pytania? – wytarłam ręce serwetką i wstałam, żeby zamknąć temat.
– Przepraszam, nie wiedziałem. Współczuję. Ale może się poznamy? Jestem Wiesław – mówił szybko, jakby bał się, iż ucieknę.
– Kasia – mruknęłam i wyszłam.
Od tamtej pory Wiesław przy każdej kolacji przynosił mi bukiet dzwonków. Te kwiaty rosły tu wszędzie. Przyznaję, było mi miło. Ale nie zamierzałam wdawać się w nic poważnego. Po co?
Wiesław jednak nie rezygnował. Zaczął towarzyszyć mi na wieczornych spacerach. choćby specjalnie zakładałam płaskie buty, żeby nie było takiej różnicy wzrostu. A Wiesław? Wysokość, łysina – nic go nie obchodziło. Pewnie kobiety uwodził tym głosem. Nigdy nie słyszałam takiego niskiego, ciepłego barytonu. Chyba wpadłam w jego sidła.
Zaczęliśmy chodzić na wieczorki taneczne, jeździliśmy do miasta po owoce… Wiesław ciągle próbował namówić mnie do swojego pokoju. Ale ja twardo stałam przy swoim.
Aż w końcu przypomniał:
– Kasiu, jutro wyjazd. Może wpadniesz wieczorem… na herbatę?
– Zobaczę – odpowiedziałam wymijająco.
…Nadszedł ostatni wieczór. Postanowiłam nie robić mu przykrości i pójść, choć wiedziałam, jak to się skończy…
W jego pokoju stół był elegancko nakryty. „Pewnie pożyczył sztućce ze stołówki” – pomyślałam z uśmiechem. Wiesław podał mi krzesło. Nagle pojawiło się wino.
– Zaczynamy, Kasiu? Nie wiem, jak jutro się rozstać… Daj adres, na pewno przyjadę – powiedział cicho.
– Zapomnisz drugiego dnia. Znam was, mężczyzn. No to za co pijemy, Wiesiu? – byłam już gotowa na wszystko.
– Nie domyślasz się? Za miłość, Kasiu, za miłość! – wzniósł toast.
…Rano obudziliśmy się w objęciach. Boże, po co się tak opierałam? Po co traciłam tyle czasu? Jednym słowem – zakochałam się jak nastolatka. A teraz trzeba pakować walizki i wracać do domu.
…Pożegnałam się z Basią. Siedziała na łóżku i płakała.
– Co się stało? – spytałam.
– Jestem w ciąży, Kasia. Nie wiem choćby od kogo – szlochała.
– Ten animator nabroił? – próbowałam się zorientować.
– Nie wiem… Poznałam jeszcze jednego, z domu obok. Żonaty – tłumaczyła się moja „doświadczona” koleżanka.
– Ojej, Basia… Dzwonić do rodziców, niech przyjadą. A teraz idziemy do dyrekcji, może coś wymyślimy – powiedziałam stanowczo.
Basia wybiegła z pokoju w łzach. No tak, dziewczyno, teraz będziesz zbierać owoce swojej naiwności…
Spakowałam się. Nie chciało mi się wyjeżdżać. Te dwadzieścia dni zrobiło swoje. Zwłaszcza dzięki Wiesiowi…
Podjechał autobus. Wiesław przyszedł mnie odprowadzić, z bukietem dzwonków w ręce. Rozpłakałam się, mocno go przytuliłam. I tyle. Romans się skończył. Serce bolało. Gdyby tylko powiedział „zostań”, rzuciłabym wszystko…
…Mieszkaliśmy w różnych miastach. Kontaktowaliśmy się tylko listownie. Aż pewnego dnia dostałam wiadomość od… żony Wiesława. Pisała, iż wie o wszystkim, ale nic mi nie wyjdzie, bo ona ma trzydzieści lat, a ja czterdzieści. Nie odpisałam. Po co?
…A pół