
_-_Portrait_of_Queen_Elizabeth_I_-_Google_Art_Project.jpg)
Teraz do tego, dlaczego mła w ogóle "w temacie" doświadczania postanowiła cóś tam skrobnąć. Mła czasem, z przyzwyczajenia wieloletniego zajrzy do Wysokich Obcasów, dodatku Wyborczej. Od paru ładnych lat głównie po to by się wnerwić. Tak było i tym razem. Mła przeczytała wywiad z doktorem Dominikiem Lewińskim, socjologiem z Uniwersytetu Wrocławskiego. Temat ją zainteresował, bo zaczynało się ciekawie - "Dziś sensem życia jest konsumpcja. A podróżowanie wydaje się nam jej najszlachetniejszą formą, bo nie polega na kupowaniu rzeczy materialnych, tylko duchowych." No to mła przystąpiła do lektury z apetytem, bo sądziła iż to będzie o pewnych płyciznach turystyki masowej, wykrzywianiu ludzkich mniemań, podnoszeniu sobie dobrego samopoczucia i tzw. statusu społecznego z pomocą wyjazdów w miejsca dalekie. Wicie rozumicie, rozważań dlaczego rodzice dwuletniego dziecka czują potrzebę pojawienia się z nim w tłumie kręcącym się po Kaplicy Sykstyńskiej, dlaczego czujemy się wykluczani o ile siedzimy doma. A tymczasem odniosłam niemiłe wrażenie iż to nie jest to czym naukowiec się interesuje, iż mła ma sobie uświadomić iż pan doktor właśnie dokonał doniosłego odkrycia iż 80% ludzi na tym świecie w zasadzie jest debilami. Znaczy po kiego im te wyjazdy, debilne towarzystwo jeździ tylko po to żeby własne ryje na sweetfociach w społeczniakach masowo wklejać i przeżuwać zamiast przeżywać. Mła tyż drażnią ludzie non stop się focący na tle ale nie odmawiam im zdolności poznawczych, drażni mła to iż wpychajo się przed mła, by sobie lepszo fotę strzelić i podejrzewam iż interesują ich zupełnie inne rzeczy niż mła. Hym... jednakże wklejenie własnej twarzy na fotce z wywczasów nie oznacza iż podróży i inności się nie przeżyło, tak daleko bym się nie posunęła. Panu doktoru nie podoba się "kupowanie wrażeń", uważa iż wielu ludzi ucieka w podróżowanie przed codziennością i zwyczajnością. No tak, ucieka, mła jest jedną z takich osób, od zawsze uważałam iż wakacje na tym polegają iż zamieniasz swoją codzienność, na tę inną, odmienną i świąteczną. Pan doktor jednak jest za innym podejściem, trza pracować nad sobą na miejscu a jego zdaniem dobre pierożki gruzińskie można zjeść we Wrocławiu a nie jechać do Gruzji a obrazy można obejrzeć w internecie zamiast w galeriach, bo większość ludzi nie ma przygotowania i nie bardzo wie co ogląda. No i w tym momencie mła zapaliła się czerwona lampka a sygnał dźwiękowy zaczął wyć.

To znaczy iż podróżować w zasadzie winni tzw. arystokraci ducha, oraz specjaliści. Jakby celem podróżowania było zostanie nadekspertem. Mła jako osoba przygotowana ( posiadam stosowny papier! ) może chadzać do galerii ale Mamelon zostaje w tym czasie na ławce na zewnątrz, bo nie jest przygotowana ( ma papier tylko z zembologii, może chodzić na wystawy sprzętu stomatologicznego, od sztuki wara! ), mimo tego iż po samych wizytach wielokrotnych w różnych muzeach Mamelon szybciej zidentyfikuje caravaggionistów niż przypuszczalnie pan doktor przypisze malarstwo do epoki w której powstało. No i Mamelon na pewno wie dlaczego obrazy lepiej oglądać żywcem niż w necie, mła wysłuchała całego wykładu Mamelona na temat tego iż oglądanie dzieł van Eycka żywcem powinno być prawem człowieka. Czy Mamelon dzięki dreptaniom po muzeumach jest ekspertem w dziedzinie historii sztuki? Nie jest, ale na pewno doświadczenie sztuki z nią zostało i kształowało mamelonizm. Rzeczywistość, którą Mamelon zamieszkuje, jest wyposażona w obrazy mistrzów z Flandrii. W czasach oglądania reprodukcji oni dla niej po prostu nie istnieli. Nie trzeba mieć przygotowania do odbioru sztuki tylko wrażliwość a każdy jakąś ma. U jednych jest większa, jak u Mamelona, a u innych mniejsza, ale jest. Na temat żarła nie ma się w ogóle co wypowiadać, bo facet ma nierozwinięte kubki smakowe a na to ciężko coś poradzić. Zamiast doświadczeń inności zdaniem pana doktora ludzie skupiają się głównie na tym iż podróże służą podróżującym do podnoszenia dobrego mniemania o sobie i statusu społecznego, co jest w jakiejś części prawdą, ale tylko w części. Wicie rozumicie, ekscytacja tym iż ja cóś oglądam, a nie tym oglądanym. Tylko co z tego? Oglądam i to co oglądam na mnie wpływa, niezależnie czy oglądam to świadomie czy nie i przez jaki pryzmat na to patrzę. o ile się egzaltuję tym iż oglądam to zauważam na poziomie nieświadomości, no ale to teorie postrzegania, biologia mózgu, trochę daleko od tego czym się pan doktor zajmuje, choć zdaniem mła tak akurat być nie powinno. Doświadczam więc jestem, sfera limbiczna się grzeje, bez tego nie istniejemy.

Kupowanie doświadczeń. Hym... jak kupisz Wyborczą z Wysokimi Obcasami to w jakiś sposób doświadczasz poglądów pana doktora, czysta szlachetna konsumpcja. Piszę poglądów, bo mam wrażenie iż to jest doktorowe pisanie pod tezę, bardziej to wszystko związane z mniemaniami pana doktora niż z rzeczywistymi badaniami jak możliwość częstego podróżowania wpływa na ludzi. No i piszę doświadczasz, bo wszystko jest, qurna, doświadczeniem, choć największy wpływ na nas mają te bezpośrednie ( szczęśliwie dla pana doktora i mła, jej doświadczenie z panem doktorem było z tych pośrednich ). Tak jest, było i tak będzie, bo czytając o ogniu się nie poparzysz, chyba iż siedzisz przy kominku i ognia doświadczysz. Szczerze pisząc to mła ma po tej lekturze takie mało przyjemne wrażenie szalejącego klasizmu, ciężkiej doktorskiej obrazy za to iż ludzie zaczęli masowo podróżować. Szczególnie iż zaczęli podróżować do miejsc egzotycznych. Nie wiem, może któś pana doktora zdjęciami z wakacji katował, może go ktoś dla jakiegoś przypadkowego turysty porzucił albo on zwolennik ograniczania śladu węglowego, co pasi do obecnych wysokoobcasowych skrzywień, ale zamiast czegóś interesującego o boomie na podróżowanie dostałam narzekanie iż ludzie po świecie się kręcą i doświadczają, zamiast nad sobą na miejscu pracować. Hym... doświadczonemu ciężej ciemnotę wcisnąć, zdobyte doświadczenia czynią nas mniej podatnymi na propagandę, manipulację. Pan doktor to pomija i narzeka na to masowe podróżowanie - "Nie mamy innej miary wartościowego życia" a mła od razu ma ochotę zapytać - My to znaczy kto? Ech, istotą życia jest doświadczanie, im więcej doświadczeń i im bardziej one różnorodne, tym ono bogatsze. Tak to już jest. choćby życie kontemplacyjne potrzebuje doświadczeń, by nie zmienić się w komorę deprywacyjną. Dla jednych doświadczanie to podróże, dla innych praca z ludźmi a dla jeszcze innych tylko nieustanne czytanie czyli hym... żerowanie na cudzych doświadczeniach. Nie można mieć z tego powodu że ludzie masowo podróżują ciężkiego, doktorskiego bólu dupy, który jest wyczuwalny w tym tekście. O nadużywaniu doświadczeń i czy coś takiego w ogóle istnieje, a myślałam iż o tym będzie ten tekst, wiem tyle co przed jego przeczytaniem.

Zaczęłam od Elżbiety I i na niej skończę. Skąd nam się uplingło iż kobita nosiła makijaż w stylu klauna? Przez wyobrażenia, nie poparte doświadczeniem. Różne mundre się wypowiadały i wypisywały jak wyglądał makijaż epoki elżbietańskiej, odtworzyć receptury i zaryzykować na własnej skórze, czy też poszukać kogoś kto to zrobi jakoś długo nikt nie chciał. Nikt inny tylko ludzie z akademickim wykształceniem przez lata upierali się iż Elżbieta nosiła skorupę ołowianą na twarzy, co było niemożliwe z racji wieku, w którym zeszła z tego świata. Jakoś to snu z powiek nie spędzało licznym historykom i historykom sztuki, eksperci uznali iż skoro o malowaniu twarzy przez Elżbietę najpierw głośno huczał Kościół Katolicki, jej zajadły wróg, to prawda objawiona. To iż tak po prawdzie nie ma żadnego dowodu na nadużywanie bielidła przez Elżbietę ze źródełek katolickich poza jedyną prawie iż rzetelną informacją, czyli słowami pewnego ukrywającego się w Anglii jezuity, które zostały zapisane w roku 1600 czy cóś blisko tego, pomijano. A reszta opowiastek to wariacje na temat a nie konkrety. Jak się wgryźć w temat to się okaże iż i ten jezuita nie widział nigdy monarchini. Taa.... Teraz, kiedy mnóstwo ludzi doświadcza rzeczy i spraw, które kiedyś były dostępne tylko nielicznym, to każdy niekumaty czuje się niemal w obowiązku wejść do Luwru czy tam innego znanego muzeuma ( pretensje można mieć co najwyżej do muzeum iż limity wejść za duże i tłok się robi ), niejaka Elen Parsons, wizażystka zatrudniana na planach filmowych i kolekcjonerka kosmetyków, po oblookaniu woskowej figury pogrzebowej Elżbiety, zadała sobie pytanie dlaczego wizerunek królowej ... hym... jest cóś mało ikoniczny. Zdziwiło ją to co doczytała, ludzie rozpoznawali w wizerunku pogrzebowym królową. Drążyła temat i dotarła do profesor Fiony McNeil, która od ponad 30 lat bada skutki zatrucia ołowiem i jest jedyną osobą, która przeprowadzała eksperymenty z użyciem kosmetyków z ołowiem sporządzanych wg. starych receptur. Empiria, Kochani, empiria. Dzięki wątpliwościom wizażystki, to co było informacją w zasadzie medyczną wypłynęło do mainstreamu i pozwoliło historykom na weryfikację pojęcia "maski młodości", terminu wymyślonego w latach 70 XX wieku przez historyka sztuki Roya Stronga. Czasem to dobrze kiedy wizażystka zamiast siedzieć na tyłku w domu, ze swojej perspektywy rzuci okiem na jaki artefakt i rozwali naukową hipotezę. Postuluję - wincyj wizażystek w muzeumach! Mogo sobie robić selfie na tle podobizn Elżbiety Tudor i "kompulsywnie kolekcjonować" wrażenia .
W ramach ozdobnika portrety królowej Elżbiety I. Zamiast Muzycznika klip o współczesnym tynkarstwie. o ile myślicie iż współczesne kosmetyki nie zawierajo szkodliwych substancji to ihaha! Za czasów młodości mła mówiło się umalować twarz, teraz raczej trzeba mówić namalować twarz.