**Dziennik osobisty**
Byłam na ostatnim roku studiów, gdy Krzysztof, z którym spotykaliśmy się od roku, oświadczył mi się. Marzyliśmy o wspólnym życiu, jak większość młodych par. Czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie – wychodziłam za mąż z miłości. Zawsze pamiętałam słowa babci:
— Wnuczko, wychodź tylko za mąż z miłości. Wierz mi, przeżyłam życie i wiem, co mówię. I nie słuchaj tych ludowych mądrości, iż „wytrwałość i czas wszystko uładzi”. Nie uładzi…
Kochałam Krzysztofa i byłam pewna, iż on też mnie kocha. Dlatego bez wahania przyjęłam jego oświadczyny.
— Kasia, będziesz moją świadkową na ślubie — powiedziałam do najlepszej przyjaciółki, z którą dzieliłyśmy pokój w akademiku.
— Oczywiście, a kto by inny? — odparła ze śmiechem.
Ale już trzy dni później dostałam cios, z którego ledwo się podniosłam. Przyłapałam Krzysztofa i Kasię w czytelni akademika w sytuacji, która nie pozostawiała wątpliwości.
— Nie mogliście znaleźć lepszego miejsca? — rzuciłam ostro i wybiegłam z płaczem.
Później Krzysztof błagał o przebaczenie, bełkotał:
— Aniu, wszystko źle zrozumiałaś, to nie było to, co myślisz…
— Wszystko jest jasne. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, a co dopiero mówić o małżeństwie. Jesteś zdrajcą. I twoja była przyjaciółka niczym się od ciebie nie różni. Dobrana para. Żeńcie się na zdrowie.
Po tej zdradzie kompletnie rozczarowałam się mężczyznami. Przeanalizowałam wszystko i postanowiłam, iż już nigdy nie dam się oszukać. Będę ich wodzić za nos, tak jak oni mnie.
— Może to cyniczne — myślałam — ale wolę to, niż znowu być zraniona.
Krzysztof i Kasia gwałtownie wzięli ślub, a ona niemal od razu zaszła w ciążę. Ja po studiach zostałam w mieście, znalazłam pracę i okazało się, iż mój były pracuje w tej samej firmie, tylko w innym dziale. Czasem się mijaliśmy.
To on pierwszy zagadnął, gdy mnie zobaczył:
— Cześć, jaki zbieg okoliczności, pracujemy w tym samym miejscu. Jak się masz?
— Świetnie! — odparłam wesoło, postanawiając nie pokazywać, iż wciąż mnie to boli. — A ty?
— No cóż, zostałem ojcem. Kasia urodziła córeczkę.
— Gratuluję — powiedziałam i gwałtownie się wymiksowałam, tłumacząc się pracą.
Na firmowej imprezie Krzysztof, po kilku drinkach, kręcił się koło mnie. Bez trudu dałam się mu poderwać, ale gdy zaczął wyznawać, jak tęskni i jak wciąż pamięta naszą miłość, odesłałam go z kwitkiem. Potem jeszcze opowiedziałam wszystko jego żonie.
Wiedziałam, iż to zemsta, ale nie czułam wyrzutów sumienia. Spotykałam się z mężczyznami, ale gdy tylko któryś wspominał o małżeństwie, kończyłam znajomość.
W pracy pojawił się nowy szef działu, Bartek. Od pierwszego dnia okazywał mi zainteresowanie.
— No, Ania, trzymaj się, Bartek na poważnie się w tobie zakochał — śmiali się koledzy.
— Zobaczymy — pomyślałam.
Z czasem zaczął zapraszać mnie na kawę, a ja, choć zgadzałam się kilka razy, trzymałam dystans.
— Anka — powiedziała mi pewnego dnia koleżanka z pracy, Gosia — wiesz, iż Bartek ma żonę i czwórkę dzieci?
— Nie żartuj. Czwórkę? — zdziwiłam się.
— Tak, Ola z kadr mi powiedziała. Wszyscy w biurze widzą, jak za tobą szaleje. Po co ci to? Później będziesz mieć problemy z jego żoną.
— Gosia, dzięki. I tak nie zamierzałam go odbijać. Po prostu… drażnię go, tak dla zasady.
Gdy Bartek znów zaproponował kolację, odmówiłam:
— Nie, dziękuję. Mam wyrzuty sumienia. Twoje dzieci nie zasługują na takiego lekkoducha. — Był zaskoczony, iż ktoś zna jego sytuację, i więcej do mnie nie podchodził.
Minęło kilka lat, a ja wciąż nie ufałam mężczyznom. Wydawało mi się, iż każdy chce mnie oszukać. Nie wierzyłam w miłość i myślałam, iż już nigdy nie pokocham.
— Wolałam być myśliwym niż zwierzyną. Tak było prościej.
I tak żyłam. Miałam już trzydzieści dwa lata. Byłam atrakcyjna, pewna siebie, ale sama. Gdy spotykałam żonatych mężczyzn, bawiłam się ich uczuciami, zachowując bezpieczny dystans. Widziałam, jak potrafią być cyniczni wobec własnych żon. gwałtownie traciłam do nich resztki szacunku.
Przeniosłam się do innej firmy i poznałam tam Marka. Był miły, spokojny, trochę smutny, ale uważny. Często jedliśmy razem lunch, a czasem wracaliśmy po pracy tym samym autobusem. Czułam, iż jest mi bliski, ale jednocześnie niedostępny.
Pewnego razu, po firmowej imprezie, podwiózł mnie taksówką. Gdy zaproponowałam herbatę u mnie, grzecznie odmówił. Choć widziałam, iż mu się podobam, między nami była jakaś niewidzialna bariera.
Pewnego dnia Gosia powiedziała mi o nim więcej, niż on sam kiedykolwiek wspomniał.
— Wiesz, iż Marek jest żonaty?
— Wiem.
— No to rozumiem, iż jesteście tylko przyjaciółmi. On nigdy nie przekroczy tej granicy.
— Co masz na myśli?
— Nic nie wiesz, mimo iż się przyjaźnicie?
— Przyjaźń? — zaśmiałam się. — Nie umiem się przyjaźnić z mężczyznami.
— Tylko nie mów, iż coś było między wami. I tak nikt ci nie uwierzy. Marek jest oddany żonie i nigdy by jej nie zdradził. Żyje tylko dla niej.
— Naprawdę są jeszcze tacy mężczyźni? — zdziwiłam się i postanowiłam porozmawiać z Markiem.
Nadarzyła się okazja na urodzinach kolegi. Tańczyliśmy, potem odeszliśmy na bok. Marek nigdy nie ukrywał, iż jest żonaty od siedmiu lat.
— Mój syn ma sześć lat — powiedział, gdy spytałam o dzieci. — Uwielbiam go.
— Marku, kochasz swoją żonę? — zapytałam wprost.
— Ania, nie zgaduj. Sam ci wszystko wyjaśnię. Poznaliśmy się i od razu wiedzieliśmy, iż się pobierzemy. Byliśmy w pełni szczęśliwi. A potem… żona zachorowała.
To jego krzyż i będzie go niósł do końca.
— Jak ja, większość mężczyzn, mimo iż ją kochałem, nie odmawiałem sobie przygód. Myślę… no, jestem pewien, iż to przeze mnie zachorowała. To mo