Oddech

twojacena.pl 3 godzin temu

**Wdech**

Wczoraj Kasia skończyła 47 lat. Dwa lata temu jej życie rozpadło się na kawałki. Trzeba przyznać, iż choćby tak oklepane zdanie idealnie oddaje to, co się z nią stało.

Kasia znalazła sukienkę tuż przed urodzinami. Zadzwoniła do mamy i oznajmiła, iż kupiła niebieską. Mama natychmiast zażądała pokazu na żywo. Gdy Kasia ją założyła, mama aż podskoczyła z zachwytu. „Wyglądasz w niej jak lalka! Ale to przecież nie niebieski, tylko turkus!”. Cóż za pokolenie. Pewnie dlatego, iż chodziły do krawcowych, omawiały fasony, dobierały tkaniny. Każda sukienka była wtedy wydarzeniem.

W każdym razie, sukienka w kolorze turkusu, uświadomiwszy sobie, iż nie jest „jakimś tam niebieskim”, czekała na wyjście na świat.

Na te urodziny Kasia zaprosiła wszystkich nielicznych krewnych i przyjaciół. W restauracji nakryto dla nich stolik w zacisznym kącie małej sali.

Jej kuzynka, Ania, wygłosiła toast, który trwał dobrych dziesięć minut. Opowiadała, jak w wieku szesnastu lat upiły się i łapały taksówkę. Nie mogły sobie przypomnieć, jak się odmienia słowo „kościół”. Powtarzały taksówkarzowi z pięć razy: „Co pan nie rozumie?! Mieszkamy przy kościela! Przy Kościela! Wieś-Parzyce! Jedź na rynek, tam pokażemy!”. I zaproponowała wszystkim, żeby się upili na umór, żeby nie pamiętać, jak podać adres. Ale jej romantyczny zapał zgasiło przypomnienie, iż wszyscy zatrzymali się w tym samym hotelu co restauracja. „Zero romantyzmu”, zaśmiała się Ania. A jej mąż dodał: „Przestaliśmy włazić przez okna do naszych kobiet! Ale tylko dlatego, iż mamy w oknach moskitiery. Bo inaczej dalej byśmy łazili. Zwłaszcza ja”. „No jasne. Macie parterowy dom”, zaśmiała się Kasia. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Potem toast wygłosił Adam, mąż drugiej kuzynki, Oli. Adam przypomniał ich wyjazd do Kołobrzegu sto lat temu. Najpierw wszyscy zaczęli wygrywać, a potem przegrali do ostatniego grosza. Gdy wyszli z kasyna, Kasia oznajmiła: „Co byście bez mnie zrobili? Schowałam pięć złotych na wódkę i zakąskę”. I poszli do hotelu przepić całą piątaka, a później spacerowali po molo i śpiewali „Niebo z moich stron”. „Więc wypijmy za niesamowitą kobietę, która uratowała nas od śmierci głodowej bez wódki!”. Mąż mamy, Stanisław, żałował, iż w restauracji nie ma wagi, bo chętnie by się zważył na bruderszaft. I wszyscy zaczęli nucić „Niebo z moich stron”, stopniowo przechodząc na szept, jak w słynnej scenie w saunie.

Wieczór był po prostu świetny. Mąż, co prawda, nie wygłosił toastu, ale nigdy nie potrafił. Zawsze żartował, iż jest informatykiem, a nie mówcą.

Następnego dnia umówili się na wspólne śniadanie i spacer po Parku Saskim. Wieczorem wszyscy się rozjechali, a Kasia z mężem zostali sami w mieszkaniu.

Mąż, patrząc w kąt, gdzie stało biurko z komputerem, oznajmił, iż muszą porozmawiać. Kasi nagle zrobiło się niedobrze. W sumie cały dzień czuła się jakoś dziwnie. Myślała, iż nie wypiła aż tak dużo, a jednak coś ją wewnątrz roztrzęsło. Mąż oświadczył, iż poznał inną kobietę, zakochał się i odchodzi. Po prostu nie chciał psuć święta.

Kolejny rok był rokiem litery P. Przemiana, przeprowadzka, płacz, pustka, pijatyka, płacz…

Na swoje 46. urodziny Kasia postanowiła zmienić literę. Obudziła się i poszła nad Wisłę. choćby w najciemniejsze dni starała się chodzić na poranne spacery. Było chłodno. Styczeń. Na brzegu nie było żywej duszy. Ta świeżość i samotność, a może energia rzeki, jakoś ją podniosły i nagle wyraźnie poczuła, iż jest zdrowa. Nigdy nie wierzyła w te wszystkie energetyczne bzdury, ale w tej chwili fizycznie odczuła, jak cała ciemność i brud z niej wyparowały.

Tylko wciąż nie potrafiła zrobić pełnego wydechu.

Kasia zdecydowała, iż następny rok będzie rokiem N. Nowe znajomości, nowa „Ja”, ale żadnych kompromisów!

Tego samego dnia założyła profil na portalu randkowym. Spośród wszystkich, którzy do niej napisali, spodobał się jej jeden mężczyzna. Poznali się. To było rok temu.

Nie do wiary, jak bardzo jej życie znów się zmieniło w ciągu roku. Ciekawe, czy widać to po liniach na dłoni? Może jej linia życia się urywa i zaczyna od nowa? Dokładnie dziś. Kasia z przyjemnością wciągnęła nosem poranne powietrze, ale wciąż nie potrafiła w pełni wydychać.

Zadzwoniła do mamy, żeby się pożegnać.

„Powiedziałam Magdzie, iż wybierasz się w podróż i bardzo chce, żebyś u nich przenocowała”, oznajmiła mama.

„Dobrze, uwielbiam ich. Myślałam, żeby jechać od razu do Zakopanego, ale zatrzymam się u nich w Warszawie na drugą noc. Pod względem odległości wygodnie. Od nich do Zakopanego już tylko kawałeczek, i na lunch będę u Holików”.

„Holikami” przyjaciele nazywali Pawła i Paulinę Holików z powodu trzech „o” w imionach i nazwisku. I zostali „jej” przyjaciółmi.

Wieczorem drugiego dnia Kasia dojechała do Warszawy. Magda i Filip już nakryli stolik i uprzedzili Kasię, żeby nie najadała się wędliną i sałatkami, bo czeka ich niespodzianka. Po dwudziestu minutach „niespodzianka” weszła.

„Kasiu, poznaj, to Wojtek. Nasz sąsiad. Niestety, niedługo wyprowadza się do Szczecina. Ale dziś raczy nas dorszem po tajemnej recepturze”.

„Miło mi”, powiedział Wojtek.
„Wzajemnie”, odparła Kasia. Spodobał jej się tak bardzo, iż aż poczuła lekkie wyrzuty sumienia wobec Jacka, do którego jechała do Gdyni. Wojtek miał około pięćdziesięciu lat. Nie przystojniak i nie sportowiec, ale z szerokim, inteligentnym uśmiechem.

„No, młodzieży, kogo czekamy?” – wzniósł kieliszek Filip.

Wojtek nalał Kasi i sobie po kieliszku. „Przejdziemy na „ty”? W końcu jesteśmy młodzi”.
„Z przyjemnością”, uśmiechnęła się Kasia. A Wojtek zakomenderował: „Młodzież gotowa! Na zdrowKasia roześmiała się, wzięła głęboki wdech, i tym razem – ku własnemu zaskoczeniu – wreszcie zrobiła pełny, spokojny wydech.

Idź do oryginalnego materiału