**Dziennik, 15 października**
Znalazłam u niego drugi telefon… Ale prawda okazała się zupełnie inna, niż się spodziewałam.
Z Krzysztofem jesteśmy razem od ponad dziesięciu lat. Wydawałoby się, iż po tylu latach ludzie powinni stać się sobie bliżsi, zżyci, rozumieć się bez słów. Jednak ostatnio coraz częściej czułam, jak między nami rośnie niewidzialna ściana. Stał się wycofany, zamknięty w sobie. Starałam się nie dramatyzować—praca, wiek, zmęczenie, może po prostu minęło to pierwsze, romantyczne uczucie. Ale i tak było mi przykro. Przez tyle razem przeszliśmy: przeprowadzki, problemy finansowe, choroby rodziców, wychowanie córki… Czy to nie powinno nas zespolić?
Pewnego wieczoru, sprzątając w naszej sypialni, postanowiłam przejrzeć stare zimowe ubrania. Z szafy wypadła stara męska kurtka, której—jak myślałam—Krzysztof nie nosił od lat. Nagle z wewnętrznej kieszeni wysunął się telefon. Niewielki, niepozorny, z wytartą obudową. Był naładowany, ustawiony w tryb cichy. To wydało mi się dziwne. Wyglądał na używany, ale mój mąż nigdy o nim nie wspominał.
Pierwszym odruchem było odłożyć go z powrotem i udawać, iż nic nie widziałam. Ale ciekawość zwyciężyła. Nie szukam powodu do kłótni, ale jeżeli w związku pojawiają się tajemnice—to już niebezpieczne.
Otworzyłam menu. Nie było żadnych połączeń—ani wychodzących, ani przychodzących. Tylko wiadomości. Wyłącznie otrzymane. I wtedy serce ścisnęło mi się w piersi. Pierwsza, którą przeczytałam, brzmiała:
„Znowu się pokłóciliśmy… Ale wiesz, jak bardzo cię kocham. Do zobaczenia.”
Kolejna:
„Jesteś zły? Nie chciałam. Jestem zmęczona. Biegnę do sklepu, nie gniewaj się.”
I trzecia:
„Nie powinieneś na mnie tak krzyczeć. Jest mi przykro. Ale i tak cię całuję.”
Zamarłam. Te słowa byłu napisane… przez mężczyznę? Nie—właśnie, to on je wysyłał. I były skierowane do kobiety. Przewinęłam dalej. Wszystkie wiadomości były podobne: czułe, pełne żalu, pożegnalne, namiętne. I żadnej odpowiedzi.
Zacisnęłam palce na telefonie, trzęsąc się ze złości. Dłonie drżały, a w gardle stanął mi kamień. Czyżby on miał… kogoś? A może kobieta pisała tak o sobie? Albo sam do siebie? Nie rozumiałam, co się dzieje, a ta niepewność tylko potęgowała strach.
Dotarłam do najstarszej wiadomości. Zaczynała się tak:
„Nie umiem mówić. Gdy jesteś blisko—tracię głos. Łatwiej mi pisać. To mój sekretny dziennik o tobie. Ten telefon to mój cichy przyjaciel. Będę tu zapisywał wszystko, co do ciebie czuję. Czasem mnie nie rozumiesz, ale kocham cię. Tylko ciebie. A jeżeli kiedykolwiek go znajdziesz, wiedz—to wszystko o tobie.”
Usiadłam na łóżku i rozpłakałam się. To było o mnie. Przez cały ten czas prowadził… dziennik. Opisywał nasze kłótnie, swoje uczucia, to, czego nie potrafił powiedzieć na głos. Były tu wpisy z prawie dwóch lat. Próbował ratować nasz związek, jak umiał. Milczał, ale pisał.
Gdy wieczorem wrócił z pracy, nie przemilczałam sprawy. Po prostu podałam mu znaleziony telefon i powiedziałam: „Wszystko znalazłam.” Nie spanikował, nie próbował się tłumaczyć. Tylko westchnął, usiadł obok i przytulił mnie. Długo siedzieliśmy w ciszy.
Potem wpadliśmy na pomysł: założymy wspólną skrzynkę mailową. Będziemy tam pisać—wszystko, czego nie potrafimy powiedzieć na głos. Wszystko, co ważne. Uczucia, obawy, żale, pragnienia. I będziemy to czytać po kolei. A potem rozmawiać. I przytulać się.
Tak uratowaliśmy nasze małżeństwo. I, o dziwo, znów się zakochałam w swoim mężu. W tego samego Krzysztofa, z którym kiedyś zaczynałam od zera. W mężczyznę, który znalazł swój cichy sposób, by kochać.