Odnaleźć rodzinę, tracąc miłość

newsempire24.com 23 godzin temu

Stracił miłość, ale odnalazł rodzinę

Marian długie miesiące nosił w sobie ciężką myśl – chciał odejść. Bez krzyków, bez tłuczonych talerzy, bez łez. Po prostu zniknąć, jakby wyszedł po bułki i nie wrócił.

Z Haliną przeżyli osiem lat. Bez dzieci, bez głośnych awantur, bez burzliwych uniesień. Ich życie było gładkie jak asfalt na głównej ulicy ich miasteczka. Każdy poranek powtarzał wczorajszy: kawa, tosty, jej staranne pismo w kalendarzu. Pewnego dnia Marian złapał się na tym, iż nie potrafi przypomnieć sobie, czym różnił się ostatni piątek od tego.

Halina była idealną żoną. Zbyt idealną, i to zaczynało go dławić. Dom lśnił czystością, obiad zawsze był gorący, wszystko działo się bez jego próśb. Raz pomyślał o herbacie, a w tej samej chwili Halina weszła z parującą filiżanką.

— Jak to zgadujesz? — spytał, ukrywając irytację.
— Po prostu cię znam — odparła cicho. — Bo cię kocham.

Marian skinął głową, ale w środku coś się ścisnęło. Nie przytulił jej, nie pocałował – tylko mruknął “dzięki”, jak obcemu. Uczucia ulatywały niezauważalnie, zostawiając pustkę. Nie było złości, tylko obojętność, która przerażała bardziej niż kłótnie. Halina zdawała się wszystko rozumieć. Rzadziej wchodziła do jego pokoju, mniej go dotykała, częściej kładła się spać sama.

Pewnego dnia zauważył, iż przestała na niego czekać w drzwiach. Po prostu szła do sypialni bez słowa, jakby już go puściła.

Kinga wdarła się w jego życie jak wiosenny wiatr. Młoda stażystka w ich firmie budowlanej była całkowitym przeciwieństwem Haliny: żywiołowa, śmiała, z iskrami w oczach i śmiechem, od którego chciało się żyć. Jej ruchy, głos, choćby to, jak niedbale rzucała długopis na biurko, przyciągały wzrok.

Marian zauważył ją od razu, ale starał się zachować dystans. Była zbyt młoda, zbyt jaskrawa. Ale Kinga, jakby wyczuwając jego zainteresowanie, nie ustępowała. To kręciła się pod jego gabinetem, to poprawiała włosy, to zaczynała pustą rozmowę, za którą kryła się iskra.

Zaczął o niej myśleć non stop. Jej głos dźwięczał mu w głowie, jej sylwetka migała w oknach biura. Po raz pierwszy od lat poczuł się żywy. Wina gryzła go, ale machał ręką: “Przecież nic się nie dzieje”.

Aż się stało.

Późny wieczór, pusty biurowiec, winda. Zostali sami. Cisza. Kinga nagle podeszła bliżej i pocałowała go – lekko, bez słów.
— Chciałam spróbować — szepnęła, wychodząc z windy z uśmiechem.

Marian stał jak wryty, serce waliło mu jak u chłopca. Krew paliła.

Ona więcej nie robiła kroku naprzód, ale jej spojrzenia, gesty, przypadkowe dotknięcia działały jak magnes. Grała subtelnie, nie narzucając się. A on zagłębiał się w tę grę coraz bardziej, przestając słyszeć głos Haliny przy kolacji.

Kinga wypełniła jego myśli. I nie zauważył, gdy fantazje stały się zdradą.

Znaleźli się w motelu na krańcu miasta. Deszcz stukał w szyby, w powietrzu unosił się zapach jej perfum. Wszystko stało się szybko, jak w gorączce. Marian czuł się wolny, jakby zrzucił kajdany. Nie był mężem zdradzającym żonę – był człowiekiem, który odzyskał życie.

Wychodząc, Kinga poprawiła włosy i mrugnęła:
— Jesteśmy dorośli. Bez zobowiązań.

Skinął głową, ale w piersi już rodził się niepokój.

W domu czekała na niego kolacja pod przykryciem. Halina spała na kanapie, przykryta kocem. Usiadł obok i patrzył na nią. Otworzyła oczy. Milczeli, ale jej wzrok mówił wszystko.

Marian chciał się tłumaczyć – “przepraszam”, “to nie twoja wina”, “pogubiłem się” – ale słowa utknęły mu w gardle. Halina nie pytała. Tylko odwróciła się do ściany.

Zdradził nie żonę – zdradził tego, kto wciąż na niego czekał.

Ale następnego dnia znów pojechał do Kingi.

Marian wyjechał w delegację, odwlekając nieuniknioną rozmowę z Haliną. Kinga przyjechała za nim, jakby to było oczywiste. Spędzali wieczory w jego pokoju, zacierając granice przeszłości.

Czwartego dnia wracał sam. Padał deszcz. Przechodząc przez ulicę, zauważył kobietę z wózkiem, która weszła na jezdnię. Zza zakrętu wyskoczył samochód. Marian zdążył odepchnąć ich na bok. Uderzenie przyjęło na siebie.

Śpiączka trwała tydzień. Diagnoza brzmiała jak wyrok: uraz kręgosłupa, ryzyko paraliżu. Ocknąwszy się, zobaczył Halinę. Siedziała przy łóżku, trzymając jego dłoń. Bez łez, bez słów – po prostu była.

Kinga przyszła piątego dnia. Stanęła w drzwiach, nie podchodząc.
— Jestem na to za młoda — powiedziała chłodno. — To nie moja dola.

Wyszła, nie oglądając się, jakby zamknęła książkę.

Marian zrozumiał: ona nigdy go nie znała. I nie chciała.

Halina została. Rozmawiała z lekarzami, sprzątała ze stolika, czasem drzemała na krześle przy jego łóżku. Jej dłoń w jego dłoni była jedynym, co trzymało go w tym świecie.

Po wyjściu ze szpitala życie runęło. Pracę musiał porzucić – “delikatnie” go zwolniono. Kingę spotkał w biurze z nowym dyrektorem. Przeszła obok, nie patrząc.

Leczenie, leki, rehabilitacja – wszystko spadło na barki Haliny, nauczycielki w podstawówce. Pewnego dnia Marian zauważył, iż nie nosi już swojego pierścionka z szafirem.
— To tylko rzecz — szepnęła. — Ty jesteś ważniejszy.

Wiosną zabrał ją do małej restauracji nad rzeką. Skromnej, z żywą skrzypaczką i ciepłym światłem. Halina uśmiechała się, jej oczy błyszczały ciepłem, które kiedyś ignorował.
— Co mogę dla ciebie zrobić? — spytał, gdy kawa wystygła.
— Chciałabym oddać za ciebie życie — odparła. — Ale nie potrzebuję nic. Po prostu żyj.

Wziął jej dłoń, po raz pierwszy od lat czując jej ciepło.

Po tygodniu zadzwonił Marek Nowak – przedsiębiorca, którego żonPięć lat później, w maleńkim ogrodzie pełnym malw, Marian trzymał na kolanach córeczkę, podczas gdy Halina z uśmiechem nalewała do filiżanek herbatę, która w końcu zyskała smak domu.

Idź do oryginalnego materiału