Wanda od rana czuła się kiepsko. Za oknem sypał gęsty śnieg. Ucieszyła się, iż wczoraj poszła do sklepu, bo dziś musiałaby brnąć przez zaspy, co z jej chorymi nogami byłoby bardzo trudne. Do tego znów pewnie skoczyło jej ciśnienie. Wzięła tabletkę, położyła się na kanapie i przymknęła oczy.
„Leżę tu, a trzeba barszcz ugotować” – pomyślała, ale nie miała siły wstać.
Od lat w pierwszy dzień nowego roku przychodził do niej na obiad syn z żoną. A kiedyś, gdy Antek był mały, przychodzili także z wnukiem. I zawsze od progu pytał: „Mamo, a barszcz jest? Sałatki mi już obrzydły”. Wanda postanowiła, iż jeszcze chwilę poleży i zabierze się za gotowanie. Zdąży. Posłuchała własnego ciała. W głowie jakby lżej.
Otworzyła oczy i spojrzała na wiszącą na ścianie fotografię męża. Zawiesiła ją tam specjalnie, żeby widzieć go przed snem i po przebudzeniu. Minęło siedem lat, a wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić. Często do niego mówiła, patrząc na portret.
– Źle mi bez ciebie, Bronku – powiedziała głośno.
„Pamiętasz, jak wróciłeś z pracy bez prezentu na moje urodziny? Kwiaty schowałeś pod płaszczem na wieszaku. Rozbierałeś się powoli, specjalnie, żebym wyszła i spytała, czemu się tak grzebiesz?”
A ty powiedziałeś, iż zgubiłeś wypłatę. Poszedłeś do sklepu wybrać mi prezent, a ktoś wyciągnął portfel z kieszeni. Jak się wtedy na ciebie wściekłam! Przecież czułam podstęp, znałam twój uparty charakter, a i tak dałam się nabrać.
I jaki byłeś uparty – doprowadzał wszystko do końca. Już myślałam, jak przeżyć miesiąc bez grosza.
Przyszli goście: syn z żoną, twój kolega Mirek z małżonką i moja przyjaciółka Krysia. Zasiedli do stołu, rozlali wino, ty wzniósłeś toast, a potem wręczyłeś mi pudełeczko ze złotymi kolczykami. Skończyłam wtedy pięćdziesiąt lat. I tak było mi głupio, iż omal nie rzuciłam w ciebie tym prezentem. A ty tylko się śmiałeś, cieszyłeś, iż znowu mnie nabrałeś.” – Wanda spojrzała na portret męża z wyrzutem.
„A pamiętasz, jak upuściłeś klucze w śnieg? Jak długo ich szukaliśmy! Sąsiedzi choćby wyszli pomóc. A potem podrzuciłeś, żebym to ja je znalazła. Ile razy pytałam, nigdy się nie przyznałeś. Wstyd było przed sąsiadami? Nie zrozumieliby. Nie tylko ja cierpiałam przez twoje żarty…” – kontynuowała w myślach rozmowę z mężem.
Bronisław na portrecie słuchał uważnie. To było rzadkie zdjęcie – zwykle uśmiechał się chytrze, a tu wyglądał poważnie. Wanda westchnęła i usiadła. Ból głowy minął.
Poszła do kuchni i zaczęła gotować barszcz. Każdy ruch przypominał o bólu w kolanach. Gotowała i wspominała…
***
Był ciepły sierpniowy dzień. Młoda Wanda siedziała w białej sukni ślubnej przed lustrem. Przyjaciółka Krysia układała jej włosy. Uczyła się w mieście na fryzjerkę. Wanda nie mogła usiedzieć spokojnie. To uśmiechała się radośnie, to zamierała zamyślona.
Lada chwila przyjedzie po nią pan młody, a ona wciąż nie była pewna, czy słusznie posłuchała matki.
– Rodzina Stefana porządna, gospodarstwo duże, a chłopak pracowity. Za kogo innego w naszej wsi wyjdziesz? Miejskim chłopakom swoich dziewczyn nie brak – przekonywała matka.
I Wanda się zgodziła. Dwadzieścia lat – czas na małżeństwo. Krysia zachwycała się jej strojem, Stefanem, a w oczach Wandy pojawiły się łzy. Co chwilę nasłuchiwała odgłosów za oknem – czy nie nadjeżdża samochód. I cieszyła się, gdy auto mijało ich dom.
Ale oto silnik zgasł pod oknami, zatrzasnęły się drzwi auta. Wanda drgnęła i zesztywniała. Serce w piersi biło jak ptak w klatce.
Krysia wybiegła z chaty powitać pana młodego i żądać okupu. Matka już stała na ganku…
A Wanda nagle pomyślała o czymś zupełnie innym niż powinna. Przypomniała sobie, jak dzień wcześniej matka posłała ją do sklepu, gdzie spotkała Bronisława. Po wojsku nie wrócił do wsi, od razu wyjechał do pracy w mieście. Nie widziała go kilka lat.
Zmężniał. Nie powiedziałaby, iż przystojny, ale był postawny, już całkiem miejski. Speszona jego wzrokiem, spuściła oczy.
– Spóźniłeś się, chłopcze. Nie ma co się gapić. Nie dla ciebie ta panna. Jutro wychodzi za mąż – powiedziała sprzedawczyni, ciocia Hela.
– To się jeszcze okaże – uśmiechnął się Bronisław, nie odrywając wzroku od Wandy.
Nie pamiętała, co i jak kupiła. Wybiegła na zewnątrz i dopiero tam mogła swobodnie oddychać. I od tamtej chwili nie mogła zapomnieć jego spojrzenia.
Wanda nasłuchiwała. Coś długo targowali się z panem młodym. Nagle drzwi się otworzyły. Przez próg przeszedł nie Stefan, a Bronisław.
Wanda zerwała się z krzesła, serce waliło tak, iż zaraz wyskoczy z piersi. Matka próbowała zatrzymać Bronisława, łapiąc go za rękaw koszuli. Krysia stała na boku, patrząc na to wszystko. W końcu Bronisław wyrwał się z matczynych rąk i podszedł do Wandy.
– Nie mogę bez ciebie żyć. Pójdziesz ze mną? Teraz? – zapytał.
A ona nie mogła wydobyć z siebie słowa. Wziął ją na ręce i poniósł ku drzwiom. Matka z przyjaciółką ledwie zdążyły uskoczyć. Wanda objęła go za szyję, oparła głowę na ramieniu, jakby tak właśnie miało być.
Tak oto Bronisław porwał ją sprzed ołtarza. Cała wieś długo rozprawiała o ich ślubie. A po co marnować dobry obiad? Przyszedł potem Stefan, pijany, ledwie na nogach stał. Postał, popatrzył na nich i odszedł.
Później Bronisław opowiedział, jak poszedł do Stefana.
– Nie dam wam żyć. I tak ci ją odbiorę. Lepiej zabij mnie teraz – powiedział.
Stefan nie miał szans w starciu z Bronisławem. Przestraszył się i zrezygnował z Wandy.
Po ślubie młodzi od razu wyjechali do miastaPo latach pełnych miłości i wspólnych żartów Wanda w końcu połączyła się z Bronisławem na zawsze, a ich historia stała się opowieścią, którą wnuki opowiadały z uśmiechem i łzą w oku.