Weronika od rana czuła się nie najlepiej. Za oknem sypał śnieg. Cieszyła się, iż wczoraj poszła do sklepu, bo dziś musiałaby przedzierać się przez zaspy, co z jej bolącymi nogami byłoby bardzo trudne. Do tego wydawało się, iż znowu skoczyło jej ciśnienie. Weronika wzięła tabletkę, położyła się na kanapie i przymknęła oczy.
„Czemu tak leżę? Trzeba ugotować barszcz” – pomyślała, ale nie miała siły wstać.
Tak już było, iż pierwszego stycznia przychodził do niej na obiad syn z żoną. A wcześniej, gdy Tomek był mały, przychodzili jeszcze z wnukiem. I zawsze pytał od progu: „Mamo, a barszcz jest? Sałatki mi się znudziły”. Weronika postanowiła, iż poleży jeszcze chwilę i zabierze się za gotowanie. Zdąży. Nasłuchiwała własnego ciała – w głowie jakby lżej.
Otworzyła oczy i spojrzała na zdjęcie męża na ścianie. Zawiesiła je specjalnie tak, by widzieć go przed snem i po przebudzeniu. Minęło siedem lat, a wciąż nie mogła się przyzwyczaić, często wspominała i rozmawiała z nim, patrząc na portret.
— Bez ciebie jest mi ciężko, Jurek — powiedziała głośno.
„Pamiętasz, jak wróciłeś z pracy bez prezentu na moje urodziny? Kwiaty schowałeś pod płaszczem na wieszaku. Celowo rozbierałeś się powoli, żebym wyszła i spytała, czemu się tak grzebiesz. A ty powiedziałeś, iż zgubiłeś wypłatę. Że poszedłeś do sklepu wybrać dla mnie prezent, a ktoś wyciągnął ci portfel z kieszeni. Jak się wtedy na ciebie wściekłam. Przeczuwałam podstęp, znałam twój nieznośny charakter, a jednak dałam się nabrać.
I jaki uparty byłeś — doprowadzać wszystko do końca. Ja już myślałam, jak przeżyć miesiąc bez grosza.
Przyszli goście: syn z żoną, twój kolega Marek z małżonką, moja przyjaciółka Basia. Usiedliśmy do stołu, rozlali wino, ty wzniósłeś toast, a potem dałeś mi pudełko ze złotymi kolczykami. Miałam wtedy pięćdziesiąt lat. Tak było mi wstyd, iż o mało nie rzuciłam w ciebie tym pudełkiem. A ty tylko się śmiałeś, cieszyłeś, iż znowu mnie nabrałeś.” — Weronika spojrzała na portret z wyrzutem.
„A pamiętasz, jak upuściłeś klucze w śnieg? Jak długo ich szukaliśmy razem. Sąsiedzi choćby wyszli pomóc. A potem je podrzuciłeś, żebym to ja znalazła. Ile razy pytałam, nigdy się nie przyznałeś, iż to żart. Wstyd było przed sąsiadami? Nie zrozumieliby. Nie tylko ja cierpiałam przez twoje żarty, ale i dzieci…” — Weronika prowadziła w myślach rozmowę z mężem.
Jerzy ze zdjęcia słuchał uważnie. Rzadka fotografia, na której miał poważny wyraz twarzy. Zwykle uśmiechał się chytrze. Weronika westchnęła i usiadła na kanapie. Ból głowy ustąpił.
Poszła do kuchni i zaczęła gotować barszcz. Każdy ruch odbijał się bólem w kolanach. Gotowała i wspominała…
***
Był ciepły sierpniowy dzień. Młoda Weronika siedziała w białej sukni ślubnej przed lustrem. Przyjaciółka Basia układała jej włosy. Uczyła się w mieście na fryzjerkę. Weronika nie mogła usiedzieć spokojnie. To szczęśliwie się uśmiechała, to zamyślała się.
Lada chwila przyjedzie po nią pan młody, a ona wciąż nie była pewna, czy dobrze zrobiła, słuchając matki.
— Rodzina Stefana stateczna, gospodarstwo duże, sam chłopak pracowity. A za kogo jeszcze wyjdziesz w naszej wsi? Miejskim chłopakom swoich dziewczyn nie brakuje — przekonywała matka.
I Weronika się zgodziła. Dwadzieścia lat, czas za mąż. Basia chwaliła jej strój, Stefana, a Weronice zakręciły się łzy w oczach. Co chwilę nasłuchiwała odgłosów za oknem — czy nie nadjeżdża samochód. I cieszyła się, gdy auto mijało ich dom.
Ale oto silnik zgasł pod oknami, zatrzasnęły się drzwi. Weronika drgnęła i zastygła. Serce w piersi biło jak złapany ptak.
Basia wybiegła przed dom witać pana młodego, żądać wykupu. Matka już stała na ganku…
A Weronika nagle pomyślała o czymś zupełnie innym niż powinna. Przypomniała sobie, jak w przeddzień matka posłała ją do sklepu i spotkała tam Jurka. Po wojsku nie wrócił do wsi, od razu wyjechał do miasta do pracy. Kilka lat go nie widziała.
Zmężniał. Nie powiedzieć, iż przystojny, ale dobrze się trzymał, całkiem miejski wydawał. Weronika spłonęła rumieńcem pod jego spojrzeniem, spuściła wzrok.
— Spóźniłeś się, chłopcze. Nie ma co się gapić. Nie dla ciebie ta panna. Jutro wychodzi za mąż — powiedziała sprzedawczyni, ciocia Zosia.
— Jeszcze zobaczymy — uśmiechnął się Jurek, nie odrywając wzroku od Weroniki.
Nie pamiętała, co i jak kupiła. Wybiegła na ulicę i dopiero tam odetchnęła swobodnie. I od tamtej chwili nie mogła zapomnieć jego spojrzenia.
Weronika nasłuchiwała. Coś długo targowali się z panem młodym o wykup. Nagle drzwi się otworzyły. Przez próg wkroczył nie Stefan, ale Jurek.
Weronika zerwała się z krzesła, serce waliło tak, iż zaraz wyskoczy z piersi. Matka próbowała nie wpuścić Jurka, chwytając go za rękaw koszuli. Basia stała jak wryta, obserwując scenę. Jurek w końcu wyrwał się z matczynych rąk i podszedł do Weroniki.
— Nie mogę bez ciebie żyć. Pójdziesz ze mną? Teraz? — spytał.
A ona nie mogła wydusić słowa. Jurek wziął ją na ręce i poniósł do drzwi. Matka z przyjaciółką ledwo zdążyli uskoczyć. Weronika objęła go za szyję, położyła głowę na ramieniu, jakby tak miało być.
Tak właśnie porwał ją sprzed ołtarza Jurek. Długo cała wieś rozprawiała o ich ślubie. A po co dobremu przepadać? Przyszedł potem i Stefan, pijany, ledwo na nogach stał. Postał, popatrzył na nich i odszedł.
Później Jurek opowiedział, jak poszedł do Stefana.
— Nie dam wam żyć. I tak ci ją zabiorę. Lepiej zabij mnie teraz — powiedział.
Stefan nie był równym przeciwnikiem dla JurWeronika i Jurek przeszli razem przez życie, pełne żartów i miłości, a teraz, trzymając się za ręce, zniknęli w świetle, które było cieplejsze niż letnie słońce i spokojniejsze niż jesienny zmierzch.