Opowieść o Samotnych Sercach

polregion.pl 1 tydzień temu

Historia jednych serc

W wigilijny wieczór mieszkańcy domu opieki w małym miasteczku u podnóża Tatr z nadzieją wypatrywali swoich dzieci. Ci, którzy nie mogli chodzić, nasłuchiwali opowieści tych bardziej sprawnych, którzy wyglądały przez okna, marząc o tym, by zobaczyć znajome sylwetki. Ale śnieg zasypał ścieżkę do bramy, i żadna dusza nie skręciła z odśnieżonej głównej drogi w stronę przytuliska. Dworzec tonął w zaspach, jakby nikogo nie obchodzili starzy, samotni ludzie.

U Anny Kowalskiej był syn, o którym mówiła z dumą, choć z lekkim poczuciem winy wobec przyjaciółek. Jej Michał był cenionym architektem, synowa – księgową w duże firmie, a wnuk kończył już studia. Idealna rodzina, o której inne mogły tylko pomarzyć. A u nich dzieci były albo na bakier z prawem, albo w nałogu, a niektóre zaginęły bez wieści. Anna jakby wstydziła się swojego szczęścia, ale głęboko w sercu trzymała nadzieję, iż Michał o niej nie zapomni.

Wieczorami starsze panie zbierały się w świetlicy i, żeby nie dać pamięci zgasnąć, opowiadały sobie historie ze swojego życia. Powtarzały stare anegdoty, chwytając się wspomnień jak koła ratunkowego.

Anna, gdy tylko trafiła do domu opieki, zwierzyła się przyjaciółce Jadwidze, iż urodziła się w zapadłej wsi na Podlasiu. Kilka lat wcześniej syn namówił ją, by porzuciła rodzinny dom. Obiecał opiekę, przytulny pokój w swoim mieszkaniu. Mąż Anny, już nieżyjący, nie chciał wyjeżdżać, narzekał, iż miasto to nie dla nich, ale w końcu uległ. Michał, wiedząc, iż ojciec był weteranem, dostrzegł w tym korzyść. Zameldował go w Warszawie, i niedługo rodzina dostała przestronne trzypokojowe mieszkanie. Synowa, Katarzyna, nie mogła powstrzymać łez euforii – wcześniej tłoczyli się w ciasnej kawalerce.

Jednak po roku mąż Anny zmarł. Została sama, a żałoba tak ją osłabiła, iż dostała udaru. Cudem doszła do siebie, zaczęła chodzić, ale opieka nad nią stała się dla rodziny ciężarem. Katarzyna coraz częściej irytowała się, trzaskała drzwiami, a niekiedy krzyczała na Michała. Anna wszystko słyszała i, nie mogąc wytrzymać kłótni, sama poprosiła syna: „Zabierz mnie do domu opieki, nie chcę, żebyście się przez mnie kłócili”. Michał tylko skinął głową, i niedługo Anna znalazła się w domu starców.

Jadwiga miała swoje zmartwienie. Jej syn, Marek, był dobrym człowiekiem, ale życie go nie oszczędzało. Słuchał się złych ludzi, w końcu trafił do więzienia, ale przed świętami miał wyjść na wolność. Jadwiga czekała na niego, jak na cud. Mówiła, iż winna była jego żona, Justyna. Ta pracowała w sklepie spożywczym i przynosiła do domu to kiełbasę, to ser, a potem i flaszki z wódką. Na początku pili „dla humoru”, ale niedługo stało się to ich życiem. Justynę wyrzucili z pracy, i razem z Markiem zaczęli kraść. Najpierw opróżnili dom Jadwigi, potem zabrali się za sąsiadów. Gdy staruszce odmówiły nogi, nie wytrzymała i poprosiła o miejsce w domu opieki, by nie patrzeć, jak syn stacza się po równi pochyłej.

Marek poszedł siedzieć, ale w listach przysięgał matce, iż się poprawi, zacznie nowe życie. O żonie nie wspominał – Jadwiga choćby nie wiedziała, czy ta jeszcze żyje. Każdego ranka modliła się, by syn dotrzymał słowa i do niej przyszedł.

Dzień chylił się ku końcowi, a pod bramą wciąż nikogo nie było. Starsze panie szeptały: „Może coś się stało? Nie mogli przecież tak po prostu zapomnieć?” Nadzieja topniała, jak śnieg pod rzadkimi promieniami zimowego słońca.

Gdy ogłoszono odGdy w końcu nadeszła północ, Ania odwróciła się do ściany, tłumiąc cichy szloch, a Jadwiga, ściskając w dłoni zdjęcie syna, wyszeptała: „Przyjdzie jutro, na pewno przyjdzie.”

Idź do oryginalnego materiału