Dziennik samotnych serc
W wigilię Nowego Roku mieszkanki domu opieki w małym miasteczku u podnóża Karpat z nadzieją wypatrywały swoich dzieci. Te, które nie mogły chodzić, słuchały relacji „chodzących”, które wyglązały przez okna, marząc o znanych sylwetkach. Ale śnieg zasypał ścieżkę do bramy i nikt nie zboczył z odgarniętej głównej drogi w stronę schroniska. Podwórko tonęło w zaspach, jakby nikt nie dbał o samotnych staruszków.
Helena Nowak miała syna, o którym mówiła z dumą, choć z lekkim poczuciem winy wobec przyjaciółek. Jej Marek był uznanym architektem, synowa – księgową w dużej firmie, a wnuk kończył już studia. Idealna rodzina, o której inne mogły tylko marzyć. U koleżanek dzieci były albo na marginesie życia, albo w nałogu, a niektóre zaginęły bez wieści. Helena jakby wstydziła się swojego szczęścia, ale w głębi duszy trzymała nadzieję, iż Marek o niej nie zapomni.
Wieczorami staruszki zbierały się w świetlicy i, by nie dać pamięci zgasnąć, opowiadały sobie historie swojego życia. Powtarzały stare anegdoty, chwytając się wspomnień jak koła ratunkowego.
Helena, gdy pierwszy raz trafiła do domu opieki, wyznała przyjaciółce Weronice, iż urodziła się w zapomnianej wiosce na Podlasiu. Kilka lat temu syn namówił ją, by opuściła rodzinny dom. Obiecywał troskę, przytulny pokój w swoim mieszkaniu. Mąż Heleny, już nieżyjący, nie chciał wyjeżdżać, burcząc, iż miasto to nie dla nich, ale się zgodził. Marek, wiedząc, iż ojciec był weteranem wojennym, dostrzegł w tym korzyść. Zameldował go w Warszawie, i niedługo rodzina dostała przestronne trzypokojowe mieszkanie. Synowa, Katarzyna, nie mogła powstrzymać łez euforii – wcześniej tłoczyli się w ciasnej kawalerce.
Ale po roku mąż Heleny zmarł. Została sama, a żałoba tak ją złamała, iż dostała udaru. Cudem wróciła do zdrowia, zaczęła chodzić, ale opieka nad nią stała się ciężarem dla rodziny. Katarzyna coraz częściej się denerwowała, trzaskała drzwiami, czasem wręcz krzyczała na Marka. Helena wszystko słyszała i, nie mogąc znieść kłótni, sama poprosiła syna: „Zawieź mnie do domu opieki, nie chcę, żebyście się przez mnie kłócili”. Marek tylko skinął głową i niedługo Helena trafiła do schroniska.
Weronika miała swoją tragedię. Jej syn, Krzysztof, był dobrym człowiekiem, ale życie mu się rozsypało. Siedział w więzieniu, ale przed Nowym Rokiem miał wyjść na wolność. Weronika czekała na niego, jak na cud. Mówiła, iż winna była jego żona, Joanna. Ta pracowała w sklepie spożywczym i przynosiła do domu raz kiełbasę, raz ser, a potem butelki z wódką. Na początku pili „dla humoru”, ale niedługo to stało się ich życiem. Joannę wyrzucili z pracy, a ona z Krzysztofem zaczęli kraść. Najpierw okradli dom Weroniki, potem sięgnęli po sąsiadów. Gdy staruszce odmówiły nogi, nie wytrzymała i poprosiła o miejsce w domu opieki, by nie patrzeć, jak syn stacza się na dno.
Krzysztof trafił za kraty, ale w listach przysięgał matce, iż się zmieni, zacznie nowe życie. O żonie nie wspominał – Weronika choćby nie wiedziała, czy żyje. Każdego ranka modliła się, by syn dotrzymał słowa i do niej przyszedł.
Dzień chylił się ku końcowi, a pod bramą wciąż nikogo nie było. Staruszki szeptały: „Może coś się stało? Nie mogli przecież tak po prostu zapomnieć?” Nadzieja topniała jak śnieg pod blade promienie zimowego słońca.
Gdy ogłoszono ciszę nocną, do pokoju Heleny i Weroniki weszła dyżurna pielęgniarka:
— Weroniko, twój Krzysztof ma na ręce tatuaż kotwicy?
— Ma! — wykrzyknęła Weronika, zrywając się z łóżka mimo bólu w nogach.
— Żyje, nie bój się. Śpi w portierni, przy kotłowni. Ubranie ma podarte, broda mu po piersi. Chciał do ciebie, ale wstydził się tak pokazać.
— Aniu, złotko, weź pieniądze, nakarm go, ubierz — płakała Weronika, podając pielęgniarce pomięte banknoty.
— Nie trzeba — uśmiechnęła się tamta. — Jest najedzony, ogrzany, umyty. Śpi. Jutro rano będziecie go mieć.
Weronika, ocierając łzy, dziękowała pielęgniarce, a ta tylko machnęła ręką i wyszła. Helena leżała, wpatrzona w sufit. Marek nie przyjechał. Obietnica syna okazała się pusta. Serce ściskał żal, ale milczała, nie chcąc mącić euforii przyjaciółki, której szczęście tej nocy było jedynym jasnym punktem w ich zimnym pokoju.