Osoba w Potrzebie

newskey24.com 23 godzin temu

Ania rosła jak chwast przy drodze – bez opieki, bez ciepła, bez troski. Żadnych czułości, żadnej uwagi, choćby zwykłego „jestem tu dla ciebie”. Jej ubrania to były zawsze cudze łachmany, tak zużyte, iż przez dziury widać było chude kolana. Buty wiecznie chlapały – raz nasiąknięte wodą, raz z odklejoną podeszwą. Żeby nie bawić się w uczesania, matka po prostu ścinała ją „na jeża”. Ale włosy i tak sterczały na wszystkie strony, jakby krzycząc o chaosie w jej życiu.

Do przedszkola Ania nie chodziła. Może i chciałaby – tam, gdzie inne dzieci, zabawki, ciepło… Ale rodzice mieli ważniejsze sprawy: gdzie zdobyć następną butelkę. Ojciec z matką pili, kłócili się, bili. Gdzie znikał po alkohol, Ania chowała się – w piwnicach, na klatkach schodowych. gwałtownie zrozumiała: im mniej cię widać, tym większa szansa, iż wyjdziesz cało. A jeżeli nie zdążyła uciec – później ukrywała siniaki.

Sąsiedzi współczuli. Narzekali między sobą na Zosię – matkę dziewczynki, która kiedyś była normalna, a teraz związała się z kryminalistą i stoczyła się. Ale najbardziej żal im było właśnie Ani. Żal – ale co mogli zrobić? Ktoś podrzucał jedzenie, ktoś przynosił starą bluzę, ale jeżeli rzecz była w miarę dobra – matka natychmiast ją sprzedawała, a pieniądze przepijała. I tak Ania chodziła – obdarta, bosa, głodna.

Do szkoły poszła późno. I nagle okazało się, iż tam jest jej dobrze. Nauka przychodziła łatwo. Starannie kreśliła litery, zgłaszała się, czytała wszystko, co wpadło jej w ręce. W bibliotece zostawała do zamknięcia, wertując strony jak świętości. Nauczyciele dziwili się: skąd w tym zaniedbanym, cichym dziecku – tyle światła?

Ale koledzy z klasy jej nie przyjęli. Nie rozumieli. Nie żałowali. Balili się. Znoszone ubrania, sterczące włosy, milczenie i zamknięcie w sobie – wszystko to sprawiało, iż Ania była obca. Nie bawiła się, nie śmiała, nie rozumiała żartów. A przede wszystkim – jej rodzice. Dzieci przedrzeźniały pijaną Zosię i nazywały Anię „żebraczką”. I to przylgnęło. Najpierw szeptem, potem głośno. Po kilku latach nikt już nie pamiętał jej prawdziwego imienia.

Nauczyciele, choć widzieli niesprawiedliwość, milczeli. Jedni z obawy przed „dobrymi” rodzicami innych uczniów. Drudzy – z bezsilności. Trzeci – bo przywykli. A Ania chowała się dalej.

Jej azylem był stary park za szkołą, przy zarośniętym stawie. Tam, pod prastarym dębem, spędzała wieczory, a czasem choćby nocowała, gdy w domu było szczególnie strasznie. Towarzystwem były bezdomne koty i psy. Dzieliła się z nimi jedzeniem, przytulała, mówiła do nich. Tam, pod szum liści, mogła oddychać.

Ojciec umarł, gdy miała czternaście lat. Zamarzł w śniegu, pijany. Na pogrzebie były tylko Zosia i Ania. Matka płakała, biła się w piersi, wyła, a córka stała bez słowa. Żadnych łez, żadnych słów. Tylko cicha ulga i wstyd, iż ją czuje.

Po śmierci ojca matka zupełnie się rozpadła. Ataki, krzyki, niepamięć. Często nie poznawała Ani. Wtedy dziewczyna zaczęła dorabiać – myła klatki schodowe, nosiła wodę, sprzątała. Sąsiedzi rzucali jej drobne. Za te pieniądze Ania kupowała książki medyczne – wierzyła, iż kiedyś uleczy matkę.

Tymczasem w szkole zrobiło się jeszcze gorzej. Ktoś się dowiedział, iż Ania pracuje jako sprzątaczka – i zaczęły się nowe drwiny. Najbardziej dokuczała Kinga – szkolna gwiazda, córka zamożnych rodziców.

– Słuchaj, żebraczko! Znowu lecisz grzebać w śmieciach? – krzyczała za nią, gdy Ania wychodziła po lekcjach.

Ania milczała. Uczyła się nie słyszeć. Ale każdy taki raz zostawiał w środku ciężar, jak kamień.

– Dlaczego oni tak robią? – szeptała do kundla, który ocierał się o jej nogi. – Co ja im zrobiłam? Czy to sprawiedliwe?..

A potem pojawił się on. Kacper Nowak. Nowy uczeń. Przystojny, wysoki, ciemnowłosy. Przeprowadził się z rodzicami z Poznania. Sportowiec, inteligentny, cichy. Wszystkie dziewczyny w szkole się w nim zakochały od pierwszego wejrzenia. Ania też. Ale ukrywała to. Za każdym razem, gdy przechodził obok, serce podskakiwało, a policzki płonęły. Modliła się, by nikt tego nie zauważył.

Kinga od razu uznała, iż Kacper jest jej. Eleganckie sukienki, makijaż, perfumy, zadbane paznokcie – szła na wojnę. Nikt nie śmiał z nią rywalizować. Ania choćby o tym nie marzyła – nie miała nadziei.

Pewnego dnia, spóźniona na lekcje przez atak matki, Ania wpadła do klasy i upuściła swoją książkę medyczną. Kinga podniosła ją.

– Co my tu mamy? „Psychiatria”? Oszalałaś, żebraczko? Tak jak twoja matka?

I Ania nie wytrzymała. Zatykając usta, by nie krzyczeć, wybiegła z klasy. Wpadła na wchodzącego Kacpra. Odwrócił się – nie zrozumiał, co się stało.

Ania dobiegła do parku. Do dębu. Runęła w śnieg. Płakała.

Właśnie wtedy zobaczyła, jak pies ruszył po lodzie. Jak lód pękł. Jak zwierzak wpadł do wody.

Ania rzuciła się na ratunek. Rozebrała się. Pełzała po lodzie. Chwyciła psa za kark – i sama wpadła do wody. Lodowata woda sparzyła, odebrała oddech. Pies miotał się obok. Ania próbowała płynąć. TracKacper wyciągnął ją na brzeg, a gdy jego dłonie otuliły jej ramiona, po raz pierwszy w życiu poczuła, iż nie jest już sama.

Idź do oryginalnego materiału