Zmierzch wciskał się przez firankę miękkimi smugami światła. Kinga postawiła na stole dwa talerze z kolacją i spojrzała na zegarek. Ósma wieczorem. Marek obiecał być o siódmej, ale jego słowa w ostatnich miesiącach nie były warte złamanego grosza. Kinga wybrała numer męża — abonent niedostępny. Westchnęła i schowała jeden talerz do lodówki. Znowu kolacja w samotności.
Z zewnątrz ich rodzina wyglądała idealnie. Ponad dziesięć lat razem, ładny dom w Warszawie, stabilne zarobki. Przyjaciele uważali ich za wzorową parę na tle własnych problemów. Najdziwniejsze, iż Kinga też w to wierzyła. Do niedawna.
Wszystko zaczęło się od drobiazgu. W lutym Marek po raz pierwszy od dziesięciu lat zapomniał o ich rocznicy. Wieczorem Kinga spytała go wprost:
— Pamiętasz, jaki dziś dzień?
— Środa — odpowiedział Marek, nie odrywając wzroku od telefonu.
Kinga wtedy nic nie powiedziała, tylko wyszła, tłumiąc niepokój.
Później zauważyła: Marek coraz częściej zostawał w pracy do późna. Na pytania odpowiadał krótko, unikał kontaktu wzrokowego: „Projekt trzeba skończyć”. Kinga chciała zrozumieć, wierzyła zmęczonej twarzy męża i odpuszczała. Stopniowo wieczory w samotności i druga porcja kolacji w lodówce stały się normą.
W połowie marca Kinga dostrzegła zmiany w wyglądzie męża: nowa fryzura, drogie koszule, nieznany zapach wody toaletowej.
— Zmieniłeś styl? — spytała.
— W firmie nowe wymagania — biznesowy image — odparł Marek, ale w jego oczach Kinga zobaczyła strach chłopca, który skłamał.
A potem nadszedł ten wieczór. Telefon męża zapiszczał, gdy był pod prysznicem. Kinga przeszła obok, ale nazwa nadawcy wypaliła się w jej pamięci.
„W”.
I krótka wiadomość: „Jak zwykle dziś?”
Więcej Kinga nie czytała. Intuicja jej nie myliła. Tamtego wieczoru zadzwoniła do przyjaciółki Ewy, która poradziła: „Albo go zapytaj wprost, albo zdecyduj, co zrobisz, jeżeli cię zdradza”.
Kwiecień przyniósł ostateczną jasność. Marek stał się milczący, uprzejmy i całkowicie obcym lokatorem. W środę, gdy wszystko się rozstrzygnęło, Kinga wróciła z pracy wcześniej. Marek wszedł około siódmej i, zobaczywszy ją, zastygł.
— Musimy porozmawiać — powiedział poważnie.
Kinga skinęła głową.
— Wychodzę — wyrzucił z siebie Marek. — Jest inna. Kocham ją.
Tak po prostu. Wszystko zmieściło się w trzech zdaniach.
— Nazywa się Weronika? — spytała Kinga.
Marek drgnął.
— Dawno?
— Ze trzy miesiące — patrzył w bok. — To coś prawdziwego.
— Dobrze — wstała. — Tylko pamiętaj — nie ma powrotu. Nigdy. Dzisiaj zostajesz, jutro ma cię tu nie być.
Łzy przyszły później, w nocy. Rano Marek spakował rzeczy i wyszedł, zostawiając na stole wiązkę kluczy. Mieszkanie wydawało się dziwnie puste, ale Kinga poczuła ulgę. Powietrze stało się lżejsze.
Minęły dwa tygodnie. Kinga zanurzyła się w pracy. Wszystko się zmieniło, gdy natknęła się na Dawida, kolegę Marka.
— Cześć, Dawid. Co u Marka?
— Nie wiesz? Zwolnili go trzy tygodnie temu. Projekt spieprzył.
— Dziwne — zauważyła Kinga.
— Miłość odebrała rozum. Weronika potrafi odwrócić uwagę — rzucił Dawid.
— Znacie się z Weroniką? — spytała Kinga.
— Od studiów — odpowiedział Dawid i urwał, zrozumiawszy, iż powiedział za dużo. gwałtownie się pożegnał i odszedł.
Prawda wyszła na jaw dwa dni później dzięki Nel, księgowej z firmy Marka.
— To była poducha, Kinga. Dawid od dawna chciał jego stanowisko. Weronika to jego stara przyjaciółka. Otumaniła Marka specjalnie, żeby go rozkojarzyć, a potem sprzedała dokumenty konkurencji. Projekt padł, Marka zrobili kozłem ofiarnym. Dawid został szefem działu.
Tej samej nocy ktoś zadzwonił do drzwi Kingi. Na progu stał Marek — blady, wychudzony.
— Cześć. Mogę przenocować? Nie mam gdzie się podziać.
Kinga milcząco wpuściła go.
— Kanapa wolna.
Rano Marek opowiedział: „Weronika rzuciła mnie zaraz po zwolnieniu. Pieniędzy nie ma”.
— Weronika i Dawid. Znali się od dawna, co? — spytała Kinga.
Wzrok Marka stał się pusty. — Wiesz. Wrobili mnie. Sam jestem winien. Sam to wszystko zniszczyłem.
— Możesz zostać. Na kanapie. Ale nie myśl, iż zapomniałam albo wybaczyłam.
Tak zostało. Marek mieszkał w salonie, Kinga — w sypialni. Nie narzucał się, cicho sprzątał, gotował, pomagał z drobnymi naprawami. Zmienił się nie do poznania.
Dwa miesiące minęły niezauważalnie. Marek znalazł nową, mniej prestiżową pracę. Kinga zapisała się na kurs fotografii, chodziła na jogę. Pewnego wieczoru Marek wrócił z pracy z pudełkiem. W środku były jej ulubione ptysie.
— Dzięki — powiedziała Kinga. — Nie myśl, iż wracamy do starych czasów. Po prostu lubię ptysie.
— Wiem — odparł Marek. — Nie liczę na nic.
Po tygodniu Kinga sama przygotowała kolację dla dwojga. Pierwszy raz od dawna jedli razem. Palący ból stępiał. Minął kolejny miesiąc. Pewnego wieczoru Kinga siedziała na balkonie. Marek podszedł.
— Cały czas myślę — zaczął — czy kiedykolwiek odzyskam twoje zaufanie.
Kinga milczała chwilę.
— Nie wiem. Zaufanie trudno odbudować. Może to w ogóle niemożliwe. Ale nie chcę już żyć przeszłością.
— To znaczy…
— To znaczy, iż nie składam obietnic — przerwała mu Kinga. — Może kiedyś wybaczę. A może nie. Ale teraz to tylko moja decyzja.
Kinga nagle zrozumiała, iż po raz pierwszy od dawna czuje w sobie oparcie. Stała na własnym fundamencie. I to uczucie było warte całego bólu. Cokolwiek by się stało, zostanie ze sobą. Z nową sobą, którą odnalazła przez stratę i cierpienie. I to było najważniejsze.