Powiedzieliście, iż wesela pokazują ludzi z najlepszej strony, ale czasem też wydobywają to najgorsze.
Od zaręczyn z Markiem, Ewa wiedziała, iż jej największym wyzwaniem nie będą przygotowania, lista gości ani choćby budżet – będzie nim jej matka. Krystyna zawsze przyciągała uwagę, gdziekolwiek się pojawiła. Olśniewająca, pewna siebie i przyzwyczajona do postawienia na swoim, Krystyna nie widziała wesela córki jako święta miłości, ale kolejną szansę na bycie w centrum uwagi.
Na początku Ewa ignorowała subtelne uwagi matki – komplementy, iż biały jest dla niej łaskawy, wspomnienia dawnych sukien ślubnych i luźne uwagi w stylu: „Ludzie zawsze myśleli, iż to ja jestem panną młodą na ślubie twojej ciotki”. Ale gdy odkryła, iż Krystyna po kryjomu umówiła dla siebie wizytę u wizażystki i fryzjera w dniu ceremonii, zapaliły się u niej czerwone lampki.
Potem była sprawa sukni.
Ewa wybrała prostą, ale elegancką białą suknię – idealne odzwierciedlenie jej łagodnej natury. Pewnego popołudnia, wpadając niespodziewanie do domu matki, zauważyła paragon na kuchennym blacie: suknia wieczorowa koloru białego, wykonana na miarę, zdobiona perłami i z teatralnym trenem. Przesłanie było jasne – Krystyna zamierzała założyć białą suknię na ślub córki.
Ewa się z nią zmierzyła, licząc na wyjaśnienie – albo choćby zaprzeczenie. Ale Krystyna tylko się uśmiechnęła: „Córeczko, ludzie oczekują, iż będę wyglądać oszałamiająco. To nie moja wina, iż przyćmię pannę młodą”.
Oszołomiona, zraniona, ale zdecydowana, Ewa zrozumiała, iż musi przejąć kontrolę – nie tylko nad ślubem, ale nad własną historią.
Dzięki wsparciu druhen, uknęła śmiały plan.
Gdy nadszedł wielki dzień, goście weszli do sali weselnej, zastając nieoczekiwany widok – każda druhna, od starszej druhny po dziewczynki sypiące płatki, była ubrana w lśniącą biel. Ich suknie były powiewne, pełne gracji i uderzająco podobne do sukni ślubnych. Wyglądało to, jakby cały orszak weselny znalazł się na pokazie haute couture.
Wtedy pojawiła się Krystyna.
Stanęła jak wryta.
Jej wymarzona suknia – ta, na którą liczyła, iż wywoła efekt – była teraz tylko kolejną białą kreacją w tłumie. Spodziewanych westchnień zachwytu nigdy nie było. Nikt się nie odwrócił. Nikt nie szepnął. Po prostu… się zlała z tłumem.
I wtedy zmieniła się muzyka.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku tylnej części sali.
Stała tam Ewa, nie w bieli, ale w oszałamiającej sukni w głębokiej czerwieni i migoczącym złocie. Bogata tkanina błyszczała, gdy szła, rzucając jasne refleksy światła, jej sylwetka płonęła jak ogień na śnieżnym krajobrazie. Wyglądała promiennie, majestatycznie… niezapomnianie.
Westchnienia zachwytu rozniosły się po sali. Podniosły się w górę telefony. choćby Marek stał nieruchomo, olśniony jej widokiem.
Pośród morza „panien młodych” Krystyna pojęła, co się stało. Jej córka z gracją i spektakularnie wywinęła jej numer.
Ceremonia swata trwała. Ewa i Marek wymienili przysięgi, ich miłość przyćmiła wszelkie wybory garderoby. Ale gdy uroczystość ciągnęła się w noc, Ewa zauważyła matkę siedzącą cicho w kącie – przygaszoną, wycofaną, jej zwykła prezencja jakby przyblakła.
Później, po pokrojeniu tortu i ostatnich tańcach, Ewa podeszła do niej.
„Wyglądałaś dziś pięknie, mamo” – powiedziała łagodnie.
Krystyna spotkała wzrok córki. Tym razem nie było w nim zadowolenia z siebie, poczucia rywalizacji – tylko cichy, czuły uśmiech.
„Ty też, córeczko” – odpowiedziała Krystyna. „Nie przypuszczałam… iż to ty mnie przyćmisz”.
Ewa wzięła ją za rękę. „Nigdy nie chodziło o przyćmienie ciebie, mamo. Chciałam mieć choć jeden dzień dla siebie”.
Krystyna powoli skinęła głową. „Mas go. I na niego zasłużyłaś”.
Tego wieczoru, po raz pierwszy od lat, nie ścierały się. Śmiały się. Wspominały. A gdy światła reflektorów się przesunęły, przesunęło się też coś głębszego – ich wzajemny stosunek, zmieniając się z rywalizacji w coś cieplejszego, znaczącego.