Pod koniec XIV wieku w związku ze zmianami doktrynalnymi Kościoła, a przede wszystkim roli w niej Matki Boskiej, w całej niemalże ówcześnie liczącej się części Europy rozpowszechniać zaczął się tzw. styl piękny. Jego najwymowniejszą emanacją były Piękne Madonny – przedstawienia młodocianej matki Boga w typie stojącej postaci z nagim Dzieciątkiem na rękach często trzymającym w dłoniach jabłko, symbol męki.
Każdy najmniejszy element rzeźby odnosił się do konkretnych założeń doktrynalnych – mówił obrazem do wiernych. Przykładem takiego przedstawienia jest jedna z bardziej niepowetowanych strat wojennych, czyli Piękna Madonna z Torunia. W stylu tym zaczęto wykonywać również rzeźby w typie pieta, czyli przedstawienie w założeniu dojrzałej kobiety, która właśnie straciła jedynego syna i trzyma jego martwe ciało na kolanach. Jednak oblicze kobiety pozostawało niezmiennie piękne i młode. I jeżeli w chwili szczęścia na twarzy Madonny maluje się delikatny, tajemniczy uśmiech niemalże jak u powstałej sto lat później Mona Lisy, tak w chwili największego cierpienia jej nietknięte czasem oblicze zraszają wymowne krople łez.
Piękno przedstawień tego okresu było na tyle sugestywne, iż ekstatyczne wizje ówczesnych świętych mistyczek zaczęły bardziej odzwierciedlać rzeźby widziane w kościele niż potencjalne realne obrazy z życia Chrystusa i Marii. Opisy wizji Doroty z Mątów, XIV-wiecznej błogosławionej mistyczki, do złudzenia przypominały umieszczoną w kościele nowinkę z Pragi, jaką była Piękna Madonna.
Wizualna wrażliwość kobiety sprawiła, iż jej wizje spisane przez Jana z Kwidzyna są jednym z barwniejszych i szczegółowych opisów doświadczeń mistycznych. W „oczach jej duszy”, jak określano spotkania face to face odbywające się jedynie w głowie, czy – jak kto woli – sercu wiernej, Bogarodzica była zachwycająco piękną, młodą, uśmiechniętą kobietą. Szczegółowe opisy poruszają choćby estetykę jej karmiących piersi, choć nie jest pewne, czy nie była to zbyt zuchwała redakcja wspomnianego powiernika Doroty – Jana z Kwidzyna.
Obiekty w formie krucyfiksów, piet oraz pełnopostaciowych Hodegetrii, czyli Matki Boskiej z Dzieciątkiem na ręku, służyły przede wszystkim średniowiecznej dewocji opierającej się w dużej mierze na kontemplacji wizerunku. Zanim nastał miły dla oka styl piękny, dewocja opierała się na zupełnie innych kanonach. XIV wiek był o cierpieniu. Twarze Madonn wykrzywione były w przerażającym grymasie bólu, ciało boskiego syna czy to w objęciach matki, czy zwieszone na krzyżu ociekało krwią, pełne było ran, kończyny wykrzywione w nienaturalnym kształcie, powtarzając powyginane kolce przytłaczającej głowę korony cierniowej.
Najbardziej wyrazistą emanacją tego stylu niech będzie Pieta z Lubiąża powstała między 1360 a 1370 rokiem. Osoby modlące się przed takim wizerunkiem poprzez kontemplację śladów męki miały doświadczać tego samego cierpienia, a przez to zjednywać się z boską emanacją. Wspominają o tym liczne spisane żywoty świętych. Dość skomplikowane, ale też bardzo logiczne.
Jeden z moich klientów zapytany, dlaczego zaczął kolekcjonować sztukę, powiedział, iż cotygodniowa niedzielna msza i związana z tym jakby nie było dla młodego człowieka typowa kościelna nuda powodowała konieczność kontemplacji wnętrza budynku, w którym odbywało się nabożeństwo. Co niedziela godzinę tygodniowo przez kilka lat – kontemplacja wnętrza pełnego sztuki. Na jego szczęście wnętrze to zaprojektowane było przez nie byle kogo, ale klasyka polskiej awangardy – Jerzego Nowosielskiego. Nie wiem, kto projektował wnętrze w „moim” kościele, ale każdy szczegół obrazu w ołtarzu głównym mam wdrukowany w głowę jak tabliczkę mnożenia.
Polska sztuka sakralna rzadko rozpieszcza wiernych dobrymi architektonicznie i artystycznie wnętrzami i wyposażeniem. Nie ma nic mylnego w porzekadle „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Strawestowałabym to przysłowie tak: „Czym oko za młodu nasiąknie, to w dorosłości chce widzieć”. Oko jest nie tylko przekaźnikiem niewinnych obrazów, ale także instrumentem, poprzez który uwrażliwiamy swoją głowę, kształtujemy gust i poczucie estetyki. jeżeli przyjęlibyśmy dosłownie średniowieczną myśl, iż kontemplując obrazy wystarczająco zawzięcie, utożsamiamy się z nimi, poniekąd stając się obrazem patrzonym, to jak ogólnie panująca brzydota i chaos wpływają na nas na co dzień?
Obawiam się, jaka może być odpowiedź na tak postawione pytanie w kontekście współczesnej estetyki polskich miast i miasteczek, szczególnie tych drugich. Co dzieje się z poczuciem estetyki, gdy od najmłodszych lat nasiąka obiektywną brzydotą? Zamiast kształtować poczucie piękna, sprawia, iż stajemy się niewrażliwi na chaos, nieporządek, dysharmonię. Przestaje nam przeszkadzać ogólne panujący, nie bójmy się tego określenia, „syf”.
Co ciekawe, podświadomie część społeczeństwa dąży mimo wszystko ku estetyzacji i pięknu, rozumianemu tutaj nie jako „ładność”, ale zestaw pewnych cech stanowiących o atrakcyjności wizualnej omawianego podmiotu. Niektóre miejsca, rzeczy, zjawiska posiadają zestaw cech powodujących, iż są intuicyjnie „odpowiednie”. Intuicja wydaje się tutaj kluczowa, gdyż albo ją mamy, albo nie. Powstaje w wyniku doświadczenia czy też opatrzenia właśnie.
Oczywiście są egzemplarze zupełnie oporne na nauki, co może wynikać z uwarunkowań genetycznych. Najwyraźniej razem z niepodważalnym pakietem cech otrzymujemy również poczucie smaku lub jego brak. „Gena nie wyszarpiesz” – jak zwykł mawiać mój znajomy. Jako społeczeństwo postkomunistyczne, chłopsko-robotnicze zostaliśmy mentalnie wtłoczeni w estetyczną szarzyznę i bylejakość. Przyczyn takiego stanu rzeczy oczywiście należy dopatrywać się historycznie dużo wcześniej i zainteresowanych odsyłam do licznej aktualnie literatury poświęconej specyfice naszego społeczeństwa, której początek dała książka Jana Sowy „Fantomowe ciało króla”. Ot i cała tajemnica płotozy, tujozy, pastelozy, betonozy (wstaw pasujące) rozwikłana… Sztuka zamknięta jest w muzeach, a głównie ich magazynach. Tak mało jej w przestrzeni publicznej, instytucjach państwowych, o szkołach nie wspominając.
W miejscach, gdzie mogłaby być najskuteczniejsza i oddziaływać samoczynnie, została zniwelowana. Design, sztuka użytkowa wyparte zostały przez grysik na ścianie, drewnopodobną okleinę blatów i granit z Chin na posadzce. Społeczeństwo na dorobku wybiera mieszkanie na upiornym, podmiejskim osiedlu identycznych domków z ogródkiem 2×2 m, które jeszcze do niedawna można było zobaczyć w hollywoodzkich produkcjach typu „Stepford Wives” unaoczniających koszmar jednostki zachłyśniętej utopią kapitalizmu i ubezwłasnowolnionej przez system konsumpcjonizmu. Makieta sukcesu.
Skąd czerpać wzorce, czym kształtować oko, a wraz z nim swoją wrażliwość, otwartość i potrzebę stawiania pytań, a nie tylko szukania tanich odpowiedzi? Od kilku lat Fundacja Razem Pamoja i Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych prowadzą projekt „Powrót do szkoły”, zakładający wprowadzenie obiektów sztuki współczesnej do szkół w całej Polsce. Prace artystów i artystek zostały zrealizowane w kilku szkołach, m.in. w Koninie, Tychach i Toruniu.

Za wcześnie jeszcze, by wyciągać jakiekolwiek wnioski z efektów obecności tych wytrącających dzieci z codzienności prac, ale od samego początku zauważalny był problem ustosunkowania się młodzieży do tych, powiedzmy – zjawisk. Za entuzjazmem szło zakłopotanie i brak narzędzi interpretacyjnych. Dla osób w wieku tuż przed dojrzałością sztuka ich czasów była obcym bytem. O uczeniu się oczami mówi jedna z prac wprowadzona w ramach „Powrotu do szkoły” w V LO im. Jana Pawła II w Toruniu (uczniowie drogą głosowania na swojego patrona wybrali Kubusia Puchatka, jednak decydenci, jesteśmy w końcu w Toruniu, postanowili inaczej).
Maciek Cholewa wykonał stalowy dziesięciometrowy napis „Patrz i ucz się” pisany gotycką czcionką. Napis został umieszczony tuż na skraju lasku otaczającego szkołę, która znajduje się na naturalnej zalesionej wydmie. Młodzież chętnie spędzała czas w ustronnym miejscu za szkołą, jednak nie przekraczała niewidzialnej bariery podwórko – las. Maciek, symbolicznie przerywając tę linię i wprowadzając wzrok uczniów w głąb drzew, zwrócił uwagę na istotę patrzenia/obserwowania jako najważniejszego z elementów edukacji. Mam poczucie, iż napis taki powinien wisieć w każdej sali nad tablicą, wypełniając miejsce koło godła. Może patrzony codziennie zamiast krucyfiksu wpłynie na wrażliwość młodych osób lepiej niż umęczone zwłoki rodem ze średniowiecznego klasztoru.