Pod deszczem samotności

newsempire24.com 5 dni temu

Pod szarym deszczem samotności

Żona Artura, Krystyna, zaczęła zachowywać się dziwnie. Pewnego dnia urządziła awanturę o nic, oskarżając go o wszystkie grzechy świata: talerz nieumyty, skarpetki rzucone byle gdzie, ciągłe zapominanie o jej prośbach. Bo, oczywiście, miała już dość sprzątania za nim! A przede wszystkim – nie potrafił zarobić na nowe auto. Artur zaczął podejrzewać, iż chodzi o coś innego. Nie dla niego nagle zaczęła się stroić, zapisała na siłownię i odświeżyła garderobę. I Krystyna odeszła do innego… Minął rok. Pewnego ranka Artur obudził się od dzwonka do drzwi. Narzucił szlafrok, powłóczył się do przedpokoju, otworzył i zamarł, nie wierząc własnym oczom.

Ciężkie, ołowiane chmury wpełzały na czyste niebo, jakby niewidzialna ręka zamalowywała je szarością. Grube krople deszczu zaczęły stukać w szybę. Artur jechał ulicami starego miasteczka nad Wisłą, a z każdą minutą ulewa przybierała na sile, a wiatr wył coraz głośniej. W aucie było ciepło, radio cicho nuciło melodię, ale za szybą panowała melancholia, od której robiło się chłodno w sercu.

Ulice opustoszały, tylko pojedyncze samochody mijały go, i tych też było coraz mniej. Ile już kół nakręcił po mieście? W domu nie mógł usiedzieć, nogi same zaniosły go do samochodu. Artur lubił rozmyślać za kierownicą, układając swoje życie jak puzzle, w których brakowało kluczowych elementów. Skręcił w wąską uliczkę, oddalając się od centrum, od domu, gdzie wszystko przypominało o przeszłości.

Tydzień temu wróciła Krystyna. Jej pojawienie się rozbudziło starą ranę, rozgrzebało ból. Myślała, iż stopnieje na widok jej łez, wybaczy wiarołomstwo, zapomni obrazy. Odchodząc, oblała go błotem, nazywając nieudacznikiem, do niczego mężczyzną. Jak można coś takiego zapomnieć?

Rok temu Krystyna rozpętała kłótnię o nic. Krzyczała, iż ma dość jego bałaganu, iż nie spełnia jej próśb, iż nie potrafi zapewnić jej godnego życia. „Cztery lata bez zagranicznych wakacji! Drugi rok nie mogę wyrwać się nad morze! – rzucała mu w twarz. – Odchodzę do kogoś, kto mi to wszystko da!”. Artur podejrzewał, iż jej nagłe wizyty na siłowni i nowe ciuchy nie były dla niego. W domu chodziła w starym szlafroku, bez makijażu, a na ludziach – lśniła. Nie zatrzymywał jej. Ból rozrywał mu serce, ale przetrwał. Poszedł z kumplami, wypili, ale gwałtownie wziął się w garść. Z czasem ból minął.

W pracy kobiety, dowiedziawszy się, iż jest wolny, ożyły. Nie potrzebowały drogich prezentów ani zagranicznych wyjazdów – byle był przy nich mężczyzna. A Artur był świetną partią: w pełni sił, z mieszkaniem, samochodem, bez alimentów. Ale żadna nie poruszyła jego serca. Nie był przeciwny nowemu związkowi, ale iskra nie przeskoczyła. Kumple też się oddalili – ich żony bały się, iż wolny Artur namówi ich mężów na przygody. Odwiedzał ich, ale wracał do pustego mieszkania, gdzie nikt na niego nie czekał.

Z Krystyną nie mieli dzieci. Artur się nie martwił – nie każdemu od razu się udaje. Krystyna choćby się badała, lekarze mówili, iż wszystko w porządku, trzeba czasu. Ale podczas rozwodu rzuciła: „Jesteś do niczego! choćby żonę wybrałeś taką, co nigdy nie urodzi!” To wyznanie ciąło jak nóż. A jednak – gdyby została, wybaczyłby. Ale odeszła.

Po roku rozległo się pukanie do drzwi. Artur otworzył i skamieniał. Na progu stała Krystyna, z zapłakanymi oczami, błagająca o przebaczenie. „Pomyliłam się, zrozumiałam, kocham cię”, – powtarzała, wtulając się w niego. Odpowiedział, iż wybacza, ale nie zapomni. Jak miał przyjąć z powrotem kobietę, która bawiła się z innym, a teraz wraca, bo ją rzucono? „Wpuściłabyś mnie, gdybym to ja odszedł?” – spytał. Milczała. Odchodząc, kazał jej zabrać swoje rzeczy i zniknąć z jego życia. „Nie mam gdzie iść”, – szepnęła. – „A do mamy na wieś?” – rzucił.

Wtedy, jak i dziś, krążył po mieście, aż zmęczył. Postanowił: jeżeli będzie w domu, spróbują zacząć od nowa. W końcu przywykł do niej, znał ją. Ale mieszkanie było puste. Artur nie zmartwił się. Pomyślał i zrozumiał: nic by z tego nie wyszło. Wróciła z desperacji, a potem, znalazłszy kogoś lepszego, odeszłaby znowu. Jak po tym miał ufać?

Deszcz się wzmagał, wycieraczki ledwo nadążały. Artur jechał, prowadząc cichy dialog sam ze sobą. Postanowił zrobić jeszcze jedno kółko, wstąpić na stację i wrócić do domu. Na światłach zatrzymał się. Nagle wzrok przykuła postać kobiety pod drzewem. Wiosenne liście nie chroniły przed ulewą, była przemoczona do suchej nitki, wpatrzona w próżnię. Czerwone światło zaraz zmieni się na zielone, a ona wciąż stoi. Na kogo czeka? A może, jak on kiedyś, nie wie, dokąd iść?

Światła zmieniły się, Artur przejechał, ale zaraz zawrócił. Otworzył okno i zasygnalizował. Kobieta nie drgnęła. „Proszę wsiadać! Dokąd podwieźć?” – krzyknął. Powoli odwróciła głowę. Łzy czy deszcz na jej twarzy? „Nie mogę tu długo stać”, – pośpieszył. Kobieta, ledwie powłócząc nogami, podeszła i wsiadła. Wargi jej zadrżały, ale uśmiech się nie udał. „Tapicerka będzie mokra”, – pomyślał Artur, włączając podgrzewanie siedzeń.

Przeciągnęła dłonią po mokrych włosach, próbując naciągnąć sukienkę na kolana. Tkanina przylepiała się. „W schowku są chusteczki”, – powiedział, ruszając. Wzięła jedną, otarła twarz. Jechali w milczeniu. „Gdzie panią podzielę?” – w końcu spytał. „Nie mam dokąd”, – cicho odpowiedziała. Głos miała miły, ale czuć w nim było beznadzieję. „No i dostałem po głowie”, – przemknęło mu przez myśl. „Przypomniałam sobie. Na dworzec”, – dodała. – „Dobrze. Od męża uciekła? Do mamy jedzie? Gdzie bagaże?” – spytał, zauważając jej zdWpatrzyła się w niego zmęczonym wzrokiem i szepnęła: “Nie mam już mamy, a mąż odszedł dwa lata temu, zabierając wszystko, co miałam”.

Idź do oryginalnego materiału