Pokolenie milenialsów wychowali dziadkowie. Dziś rodzice liczą wyłącznie na siebie

mamadu.pl 19 godzin temu
Pokolenie milenialsów często wspomina dzieciństwo pełne ciepła i codziennej obecności dziadków. To oni odbierali nas ze szkoły, gotowali obiady i spędzali z nami wakacje. Dziś, jako rodzice, coraz częściej zauważamy, iż nasze dzieci nie mają szansy na taką samą więź z dziadkami – bo czasy, priorytety i granice bardzo się zmieniły.


Milenialsi: wychowankowie rodzin wielopokoleniowych


Jestem mamą dwóch przedszkolaków, a także przedstawicielką pokolenia milenialsów. Od jakiegoś czasu coraz częściej rozmawiam z koleżankami – rówieśniczkami, które często też są mamami – o tym, jak bardzo różni się nasze dzieciństwo od tego, co przeżywają dziś nasze dzieci.

I nie chodzi o tempo życia, dostęp do technologii, bieganie po podwórku podczas gry w podchody czy zmianę stylu wychowania. Chodzi o dziadków. Kiedy byłyśmy małe, babcia i dziadek byli po prostu obecni. Wielu z nas to właśnie babcia odbierała nas ze szkoły, gotowała obiad, siedziała przy odrabianiu lekcji.

Część z nas spędzała całe wakacje u dziadków na wsi albo w mniejszych miastach – czasem to były choćby dwa miesiące, rok w rok. Dziadkowie byli jak drugi dom. Czasem – jeżeli rodzice dużo pracowali, a wtedy przecież pracowali niemal wszyscy, bo lata 90. i 2000 to był trudny czas zmian – byli choćby bardziej obecni niż rodzice.

Z rozmów ze znajomymi wiem, iż niektórzy z nas czują do swoich rodziców żal, iż tak często byli nieobecni. Ale – i to bardzo ważne – wszyscy mamy ogromną wdzięczność za to, iż dziadkowie byli wtedy przy nas. Wiele z nas ma z nimi do dziś bliską, ciepłą więź. To oni dali nam czas, uwagę, czułość i poczucie bezpieczeństwa. I teraz – kiedy same mamy dzieci – ta różnica boli.

Dziadkowie dziś umieją stawiać granice


Bo rodzice milenialsów, którzy kiedyś tak chętnie korzystali z pomocy swoich rodziców, dziś bardzo rzadko chcą być dla wnuków tym, kim dla nas byli dziadkowie. Owszem, czasem pomagają. Dzwonią, jeżeli mieszkają dalej, wpadają z wizytami, zapraszają na niedzielny obiad. Czasem zajrzą w weekend. Ale często mówią wprost: "Swoje dzieci już wychowaliśmy", "Chcemy odpocząć", "Na emeryturze mamy inne plany".

I mają do tego prawo – to przecież ich życie. Fajnie, iż umieją stawiać granice i ich dzieci powinny to rozumieć. Ale to nie zmienia faktu, iż milenialsom bywa z tego powodu przykro. Widziałam to we wpisach na Threads, które czytałam przy okazji artykułu o babciach, które zapraszają wnuki tylko na niedzielne obiady.

W milenialskim wyobrażeniu "babcia" to ktoś, kto gotuje rosół, robi najlepsze naleśniki, bierze wnuka na spacer i idzie na plac zabaw czy do lasu, czasem zostaje z chorym dzieckiem, kiedy rodzice muszą iść do pracy. A teraz coraz częściej słyszymy: "Wnuki kocham, ale tylko w niedzielę na obiedzie" – dokładnie takie słowa napisała jedna z kobiet w mediach społecznościowych.

Dzisiejsi rodzice są rozczarowani


Z rozmów z rówieśnikami wnioskuję, iż nie mają o to pretensji. To raczej rozczarowanie. Nasze pokolenie było wychowane w cieniu przemian ustrojowych, z rodzicami, którzy robili, co mogli, żeby nas utrzymać. Często stawali na głowie, by zapewnić dzieciom wszytko, co potrzebne.

Dlatego to dobrze, iż mieli pomoc w postaci dziadków, którzy odegrali wielką rolę w naszym życiu. Ale kiedy okazuje się, iż nasze dzieci nie doświadczą tego samego – bo ich dziadkowie mają inne potrzeby, mieszkają daleko i stawiają dzieciom i wnukom granice – można czuć się pokrzywdzonym.

I pozostało coś – coś, co dla wielu z nas jest najtrudniejsze. Smutek, iż nasze dzieci nie zbudują tak bliskiej relacji z dziadkami, jaką my sami mamy ze swoimi. Że nie będą znały tych opowieści z dawnych lat opowiadanych przy herbacie, nie będą miały wspólnych rytuałów, długich rozmów, wspomnień z wakacji u babci na wsi czy nocowania u babci w weekend.

Czy choćby tego poczucia, iż u babci jest bezpiecznie, choćby jeżeli cały świat się wali. To relacja, która zostaje w sercu na całe życie. I przykro nam, iż nasze dzieci mogą jej nie zaznać – nie dlatego, iż coś poszło nie tak, ale dlatego, iż czasy się zmieniły. Jasne, dzis przez cały czas dzieci mogą mieć piękną i głęboką relację z dziadkami, ale nie jest już to tak oczywiste, jak było 30 lat temu.

Czasy się zmieniły, trzeba to zaakceptować


Nie chodzi o to, iż dzisiejsi rodzice oczekują opieki nad własnymi dziećmi 24/7. Oni doskonale wiedzą, iż dzieci są ich odpowiedzialnością. Ale czasem – po prostu – chciałoby się móc zadzwonić i usłyszeć: "Przywieź dzieci do nas, pójdźcie na randkę, my się nimi zajmiemy".

I znowu – nie winię nikogo, iż coraz rzadziej jest tak, a częściej seniorzy skupiają się na swoich pasjach, pielęgnowaniu relacji z równolatkami czy odpoczynku na zasłużonej emeryturze. Moi właśni rodzice mają z moimi dziećmi piękną bliską relację, ale wiem, iż nie jest to codzienność wśród moich rówieśników, którzy też są rodzicami.

Jeśli czujecie podobnie, to chcę wam powiedzieć: nie jesteście sami, bo takiego żalu ma w sobie naprawdę wiele moich koleżanek. To pokoleniowa zmiana. Może kiedyś nasze dzieci, jeżeli zostaną rodzicami, też będą się z nami tak czuć. A może my – pamiętając, co nam dali nasi dziadkowie – zechcemy być dla wnuków tą codzienną obecnością. Z sercem i gotowością, jaką pamiętamy z własnego dzieciństwa.

Idź do oryginalnego materiału