Pokonani przez wolność: historia jednego flakonika

twojacena.pl 9 godzin temu

Pokonani przez wolność: historia jednego flakoniku

Z Olkiem znamy się od lat, ale prawdziwa przyjaźń zrodziła się dopiero dwa lata temu. Obaj przeżyliśmy wtedy trudne rozwody — każdy swój drugi. Nie popadliśmy w alkohol, wręcz przeciwnie: sport, rowery, poranne biegi. Mężczyzn łączy nie trunek — zbliża ich wolność. I strach przed jej ponowną utratą.

Olek wyszedł z małżeństwa poturbowany, jakby nie sąd, ale walec po nim przejechał. Jego była urządziła prawdziwą bitwę o majątek, emocje i każdy sztućcowy komplet. U mnie poszło łagodniej, ale też bez oklasków. Wyzwoliliśmy się mniej więcej w tym samym czasie, jakby zrzuciliśmy z pleców worki z cementem.

Dobrze pamiętam ten wieczór, gdy jechaliśmy alejkami Parku Łazienkowskiego na rowerach, a on nagle puścił kierownicę, rozłożył ręce i krzyknął na całe osiedle:

— Wol-no-o-ość!

Podwórkowe psy szczekały, babcie żegnały się znakiem krzyża, a my śmialiśmy się jak dwaj uciekinierzy z zakładu psychiatrycznego. Ale to było szczęście. Czyste, głośne, szczere.

Rok żyliśmy jak na wolnej stopie: bez zobowiązań, bez marudzenia, bez domowej rutyny. Chudliśmy, młodnieliśmy, wstawaliśmy ze wschodem słońca. Życie rodzinne, jak się okazało, nie tylko postarza duszę — ale i tuczy ciało. A wolność leczy.

Prawdziwą rewolucję odkryłem pewnego wieczoru, gdy wpadłem do Olka — kupił nowy rower, chciał pochwalić. Majstrowaliśmy w przedpokoju, łańcuch był w smarze, więc poszedłem umyć ręce w łazience. I tam — ona. Mały różowy słoiczek na półce. Kosmetyk. Damski.

— Olku-u-u! — krzyknąłem podejrzliwie. — Co to za czary-mary?!
— A! To Kinginy — odparł, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

— Jakiej Kinginy?

— No, nie mówiłem? Poznałem taką dziewczynę… Kinga, prawniczka, pracuje dużo. Czasem zostaje na noc. Więc zostawiła słoiczek. Żeby nie nosić tam i z powrotem.

Zaciąłem usta:

— Zaczęło się…

— Co się zaczęło?

— Inwazja. To pierwszy objaw. Jak w „Obcym”: najpierw kropla, potem śluz, a na końcu — obca istota rozrywająca ci klatkę piersiową.

Olek się śmiał. Ja — nie. Bo wiedziałem: kobiety nie szturmują, one otulają. Nie muszą krzyczeć i łamać — wpełzają w życie faceta jak dym pod drzwi. Najpierw słoiczek. Potem szczotka. Potem kapcie. Potem — ona.

Tydzień później zaprosił mnie, żeby poznać Kingę. Kinga — piękna, spokojna, w eleganckich kolczykach i drogim kaszmirowym swetrze. Poczęstowała nas makaronem i pizzą z ananasem. Gdy myłem ręce, zobaczyłem w łazience już dwie szczoteczki — i kolejny flakonik. Tylko parsknąłem: „Wirus się rozprzestrzenia”.

A potem nadszedł wieczór, gdy Olek nie pojechał ze mną jeździć.
— Dziś nie dam rady — powiedział.
Przyjechałem sam, wkurzony, zdeterminowany, chciałem wyrwać go z tej pułapki.

Otworzył mi w szlafroku. Szlafrok! U faceta, który jeszcze miesiąc temu chodził w krótkich spodenkach i adidasach na bosaka!
— Leszek, mogłeś chociaż zadzwonić…

Z sypialni dobiegło:

— Olek, kto tam?

— To… Leszek. Pompkę pożyczył…

Poszedłem umyć ręce. I zrozumiałem: łazienka już nie była jego. Piana do golenia i pasta zepchnięte w kąt. A dookoła — różowy świat w słoiczkach. I kolczyki na półce. Zwycięstwo było totalne.

Później przyjechałem pomóc z meblami. Montaż, śrubki, półki, szafa. Kinga chodziła z głosem dowódcy:
— To — na balkon. To — do wyrzucenia. I to też zabierzcie.
Olek próbował się sprzeczać. Na próżno. W pewnym momencie Kinga odwróciła się do mnie i rzuciła:
— A tobie nie przydałby się rower? U nas tylko miejsce zajmuje.

I tak oto. Wolność nie poddaje się z krzykiem. Umiera cicho — pod szelest sukienki i zapach balsamu. Kobieta przychodzi — i odzyskuje centymetr po centymetrze: półeczkę, wieszak, parapet, szafę. A potem — duszę.

Minął rok. Z Olkiem pisaliśmy sporadycznie. Rower pokrył się kurzem. Coraz rzadziej odbierał. Jeździłem sam. Smutno. Ale wolno.

A potem do mnie też przyszła Ona. I po miesiącu — nieśmiałe pytanie:
— Mogę zostawić u ciebie krem?

I nie powiedziałem „nie”. Uśmiechnąłem się. Jak idiota. Bo już się zakochałem.

Teraz już wiem. Słoiczek stoi. Schemat inwazji identyczny.

Jestem stracony. Koniec.
Żegnaj, wolności.

Idź do oryginalnego materiału