Poranek sączył się powoli przez zasłonięte rolety, wlewając do pokoju szarą, chłodną poświatę. Jadwiga siedziała już na krawędzi łóżka, ubrana, z włosami spiętymi w kok, jakby szykowała się do dalekiej podróży. W pewnym sensie tak właśnie było. Nie chodziło już o ucieczkę. Tylko o pożegnanie tej wersji siebie, która przez lata milczała, gromadząc w środku zmęczenie, niezadowolenie i brak zwykłego uznania.
Wzięła małą torebkę z przedpokoju tę, którą nosiła tylko na specjalne okazje i wyszła bezszelestnie. Krystyna spała. Oczywiście. Po kolejnym dniu spędzonym w biurze potrzebowała odpoczynku ale jej odpoczynek zawsze budowany był na plecach matki, która sama nie odpoczywała nigdy.
Jadwiga nie zostawiła żadnej kartki. Nic dramatycznego. Po prostu wyszła.
Wsiadła do pociągu do Krakowa, gdzie mieszkała jej siostra, Zofia. Nie widziały się od ponad dwóch lat, a ich rozmowa telefoniczna sprzed dnia była krótka:
Mogę przyjechać? Muszę wyjechać dla siebie.
Zofia odpowiedziała tylko:
Przyjeżdżaj. Zawsze. Nie pytaj.
Dom Zosi był ciepły i jasny, pachnący świeżą kawą i pieczonym chlebem. Nikt tam nie krzyczał na nią, iż zapomniała wynieść śmieci. Nikt nie narzekał, iż cały dzień nic nie robi. Pierwsze dwa dni Jadwiga przespała. Naprawdę. Spała głęboko, bez przerwy, jakby wszystkie te lata wyczerpania ściągały ją teraz w dół, domagając się należnego odpoczynku.
Trzeciego dnia Zofia zabrała ją do centrum miasta. Do księgarni. Tam, gdzie Jadwiga marzyła o pracy, gdy była młodsza. Lubiła książki, ich zapach, porządek na półkach. A przede wszystkim ciszę.
Masz czas. Możesz zacząć od czegokolwiek powiedziała Zofia.
I Jadwiga zaczęła. Od dobrej kawy, od tomiku poezji, od spaceru wąskimi, spokojnymi uliczkami. Zaczęła od małych rzeczy, które jednak coś znaczyły: od ciepłego swetra wybranego tylko dla siebie, od dobrego kremu do rąk, od bukietu kwiatów kupionego bez okazji.
Przez cały ten czas Krystyna wysyłała wiadomości. Najpierw chłodne:
Przynajmniej powiedz, czy wracasz do domu.
Potem mniej pewne siebie:
Przepraszam, jeżeli cię zraniłem Nie zdawałem sobie sprawy.
A w końcu:
Mamo, tęsknię. Możemy porozmawiać?
Jadwiga czytała każdą wiadomość kilka razy. Potem zamykała telefon. Chciała odpowiedzieć, ale zrozumiała, iż po raz pierwszy nie musi się spieszyć z wybaczeniem. Ani go udawać. Krystyna musiała nauczyć się cierpliwości, którą jej matka nosiła w sobie przez dziesiątki lat.
Tydzień później wróciła do Warszawy. Nie dla Krystyny. Dla siebie.
W pustym mieszkaniu wszystko było na swoim miejscu. Krystyny nie było. Na kuchennym stole leżała kartka:
Przepraszam. Nie umiałam być córką. Zaczekam na rozmowę, gdy będziesz gotowa. K.
Jadwiga nie płakała. Tylko poczuła gorący ucisk w piersi. Nieznane uczucie: może odrobinę nadziei. Ale teraz wiedziała już na pewno: wybaczenie nie jest obowiązkiem. Szacunku trzeba się nauczyć. Prawdziwa miłość nie wymaga poświęcenia siebie.
W kolejnych miesiącach Krystyna zaczęła przychodzić coraz częściej. Najpierw milcząca, niepewna. Przynosiła kwiaty, potem gotowała. W końcu pytała szczerze:
Mamo, chcesz, żebym coś dla ciebie dziś zrobiła?
To nie była perfekcja. Nie wszystko zostało naprawione. Ale to był początek.
Jadwiga nauczyła się mówić nie. Pewnego dnia, gdy Krystyna powiesiła pranie bez pytania, Jadwiga spojrzała na nią długo i uśmiechnęła się.
Dziękuję, Krystyno. Po raz pierwszy czuję, iż mnie widzisz.
A Krystyna odłożyła wieszak i przytuliła matkę. Mocno, szczerze.
Widzę cię, mamo. Tamten bolesny spokój, który towarzyszył Jadwidze przez tyle lat, zamienił się w końcu w dobrą ciszę. W taką, w której już nie była sama.