Porzuciła dziecko i zniknęła. Ach, starości… jak można było nie zauważyć!

polregion.pl 4 tygodni temu

„Zostawiła mi dziecko i uciekła. Ach, ty… Przespałam, stara…” – Maria jęknęła, kręcąc głową na boki.

W starym, rozklekotanym autobusie było duszno. Przez otwarte okna wpadało powietrze rozgrzane do trzydziestu stopni, ale zamiast ochłody wnosiło tylko kurz z drogi. Ludzie drzemali, osłabieni upałem.

Przed nimi pojawiły się złocone kopułki kościółka, do którego przylegały drewniane domy. Za nimi widać było dachy ceglanych bloków. Ludzie ocknęli się, zbierali się pośpiesznie. Ci zręczniejsi już pchali się ku drzwiom, by pierwszymi opuścić duszną pułapkę.

Tylko jedna kobieta siedziała nieruchomo, wpatrzona w okno. Jej ręce z sinawymi żyłkami spoczywały na kolanach. Rozjaśnione włosy z ciemnymi odrostami zwisały nieregularnymi kosmykami wzdłuż chudego, bladego twarza. Kąciki ust opadły w smutku, a powieki pokryła siateczka zmarszczek. Wyglądała jak ktoś zbity przez życie, nieoczekujący już niczego dobrego.

Autobus z ostatnim wysiłkiem zatrzymał się na małym placyku przed kościołem. Ludzie tłoczyli się przy drzwiach, by jak najszybciej wyjść.

– Proszę pani, końcowy! – zawołał łysiejący kierowca, wychylając się zza szyby.

Kobieta rozejrzała się. W autobusie została tylko ona i kierowca.

– Koniec trasy, wysiadamy – powtórzył.

Wstała, podniosła małą torbę i ruszyła ku wyjściu.

– Do widzenia – rzuciła przez ramię, nie odwracając się.

Gdy tylko zeszła na ziemię, drzwi zatrzasnęły się za nią z metalicznym zgrzytem. Ruszyła powoli w stronę drewnianych domów. Nagle z kościoła rozległ się dźwięk dzwonu. Zanim ucichł, zaczął się melodyjny carillon. Kobieta zatrzymała się, uniosła głowę, po czym zawróciła ku świątyni.

Przeszła wąską ścieżką wśród kwiatów i weszła do środka. Powiało chłodem i zapachem kadzidła. Promień zachodzącego słońca, w którym tańczył kurz, przeciął wnętrze, kładąc jasną plamę na drewnianej podłodze.

Kobieta postąpiła naprzód, a stuk jej obcasów przerwał ciszę. Usiadła na ławce przy drzwiach.

– Źle się pani czuje? Podać wodę?

Obok pojawiła się młoda dziewczyna w chuście zawiązanej na szyi, mimo upału. Jej niebieskie oczy patrzyły z szczerym współczuciem.

– Już przynoszę – powiedziała i zniknęła, by niedługo wrócić z kubkiem wody.

– Proszę. Źródełko jest tuż obok. Woda długo zostaje zimna. Niech pani pije.

Kinga wzięła kubek i przytknęła do ust. Woda była lodowata, aż zęby zabolały.

– jeżeli coś potrzeba, proszę wołać – szepnęła dziewczyna, oddalając się w stronę zakrystii.

Kobieta dopiła i podeszła za nią.

– Dziękuję. – Odstawiła kubek. – Mieszkasz tu? Znasz wszystkich?

– Wieś mała. Kogo pani szuka? – spytała dziewczyna.

– Marię… Kowalską znasz?

– To moja babcia. Zmarła rok temu. A pani jest…? – Dziewczyna wyszła zza lady, patrząc uważnie na przybysza.

– Kinga? – spytała, nie odrywając wzroku. – Jestem Ewa…

***

Osiemnaście lat wcześniej

Maria siedziała na ławce przed domem, mrużąc oczy w zachodzącym słońcu.

– Mamo… – rozległ się głos.

Odwróciła głowę, zasłaniając oczy dłonią. Przed nią stała Kinga, córka, która ponad rok temu uciekła z domu. W jednej ręce trzymała zawinięte w kocyk niemowlę, w drugiej – sportową torbę.

– Wróciłaś… Wiedziałam, iż tak się skończy. Na stałe, czy znów uciekniesz? – burknęła Maria.

W oknie sąsiedniego domu poruszyła się firanka. Maria ciężko wstała.

– Chodź do środka. Nie trzeba sąsiadów zabawiać. – Weszła na ganek, przytrzymując się kolana.

Kinga zawahała się, ale poszła za nią. gwałtownie obejrzała izbę, postawiła torbę przy drzwiach, podeszła do żelaznego łóżka i ostrożnie położyła na nim dziecko. Wyprostowała się i odetchnęła z ulgą.

– Chłopak czy dziewczyna? – spytała Maria, patrząc jej na plecy.

– Córka. Ewa – odparła Kinga, odwracając się.

– Wiedziałam – warknęła Maria. – Źle ci w mieście, skoro do matki wracasz. A nie krzyczałaś, iż noga twoja tu nie postanie? Co teraz?

– Nie teraz, mamo. Jestem zmęczona. – Kinga poprawiła włosy i usiadła na łóżku przy dziecku.

– Dobra. Mleko masz? – Maria spojrzała na jej płaską pod bluzką pierś. – Skąd. Chodź, pójdę do Heleny, ma kozę, da nam trochę.

– Mam mieszankę – odparła Kinga, widząc, iż najgorsze minęło.

– Dziecka chemią truć nie będziemy. – Maria machnęła ręką i wyszła.

Wróciła z litrowym słoikiem mleka. Kinga spała już obok córki. Dziewczynka wierciła się, próbując wydostać z koca. Maria długo patrzyła to na córkę, to na wnuczkę. Gdy dziecko zaczęło płakać, wzięła je na ręce.

– Cicho, cicho… Mama tu jest. – Zaniósłszy je na kanapę, przewinęła, podgrzała mleko i nakarmiła. Ewa zasnęła, najedzona.

Noc upłynęła na cichych kłótniach. Kinga płakała, prosiła o zrozumienie, Maria wyrzucała stare żale. Zasnęli nad ranem.

Obudził je płacz dziecka. Maria zerwała się.

– Kinga, czemu nie pilnujesz? Mokra pewnie. I jeść chce. Kinga! – krzyknęła głośniej, ale nikt nie odpowiedział. Tylko Ewa zapłakała mocniej.

– Boże… – Maria osunęła się na łóżko. – Uciekła, suka. Znowu uciekła. Zostawiła mi dziecko… Ach, ty… Przespałam, stara… – jęczała, kręcąc głową.

– Uciekła. Jak ostatnio. Ty… – Klątwy zagłuszył płacz dziewczynki.

– Cicho! – warknęła Maria i wstała.

Ewa nagle ucichła.

– No widzisz. Krzykiem nie przywołasz. Matka twoja daleko. Zaraz…

Poszła doEwa podeszła do niej powoli, wzięła matkę za rękę i mocEwa podeszła do niej powoli, wzięła matkę za rękę i mocno przytuliła, jakby chciała zatrzymać ją przy sobie na zawsze, a Maria westchnęła głęboko, czując, iż po latach bólu w końcu odnalazła spokój.

Idź do oryginalnego materiału