Och, wnuczęta moje, posłuchajcie starej Choć mówią, iż w domu spokojnej starości panuje cisza, dla mnie ona tylko przypomina, jak kiedyś życie huczało dookoła. A wiecie, co pamiętam najwyraźniej? Nie święta, nie prezenty, ale te ludzkie głupoty, przez które rodziny się rozpadają.
Miałam kiedyś znajomych małżonków Antoninę Wiesławę i jej synka, Witka. Żyli sobie spokojnie, dopóki ten nie przyprowadził do domu jakiejś młodziutkiej. Nazywała się Kalina. Śliczna, umalowana, paznokcie jak sztylety, ale bieda do pracy ani do gospodarstwa ręce jej nie pasowały.
Antonina Wiesława już przy pierwszym spotkaniu usta zacisnęła mówi mi:
Coś mi ta lala nie leży.
I nie bez powodu. Bo jak Kalina pierwszy raz naczynia myła to raczej tłuszcz po talerzach rozsmarowała. I jeszcze butnie oznajmiła:
Rączek brudzić nie będę, to nie dla mnie.
A teściowa na to:
Ja za tobą sprzątać też nie zamierzam. Myj, bo to nie hotel!
A ona tylko ramionami wzruszyła. No, myślę, długo to nie potrwa. Ale Witek uparł się:
Kocham! Ożenię się!
Antonina Wiesława namawiała go na różne sposoby, ale na próżno. W dwa miesiące ślub urządzili, a tydzień później klucze od mieszkania młodym oddała.
Lecz niedługo się cieszyła przyszła kiedyś w gości, a tam Boże, wnuczęta, taki bałagan, iż lepiej podpalić i od nowa budować! Kurz, brudne naczynia w zlewie, rzeczy porozrzucane. A Kalina, zamiast ścierkę do wiadra włożyć, siedzi, paznokieć kręci i mówi:
Szukam siebie. Praca mnie znajdzie, gdy będzie czas.
A teściowa na to:
To nie praca cię znajdzie, tylko windykator, jak twojego męża za długi wezmą!
Bo Witek już miał dwa kredyty, a trzeci wziął na jej zachcianki. A Kalina, wyobraźcie sobie, jeszcze i samochód zachciała.
Po co? pyta teściowa.
Żeby na rozmowy jeździć, z autem inaczej cię traktują! dumnie odpowiada.
I tak się tam kłócili, aż Antonina Wiesława, otarłszy kurz z lodówki, nie rzekła:
Znam swojego syna. Długo tu nie posiedzisz.
A ta jej za plecami:
On mnie kocha!
Ale teściowa postanowiła twardo ani grosza więcej na ich długi nie da. I nie pomyliła się: po miesiącu Witek przybiegł nie po auto, tylko prosić, żeby mama kredyt na siebie wzięła.
Dla nas, mamo! Sam spłacę! błagał.
A ona na to:
Wiem, komu obiecałeś tę furę. Ale za moje pieniądze nigdy.
Poszedł zasępiony, powiedział Kalinie, iż zakupów nie będzie. A ta jak nie wrzasnie! Aferę zrobiła, jakby świat się zawalił.
Wtedy Witek nie wytrzymał. Spakował rzeczy tej piękności i za drzwi wystawił. I o rozwód podał.
Otóż, dzieci, bywa tak: myślisz, iż miłość na wieki, a tu jak pianę wiatr zdmuchnie. Bo miłość to nie manicure, bez pracy i szacunku gwałtownie pęka.
Chcecie, opowiem wam, jak potem żyli? Bo to też pouczająca historia