Pozwałam swojego syna i wyrzuciłam go z mieszkania

twojacena.pl 2 tygodni temu

Jadwiga obudziła się od huku. Znowu. Coś spadło, rozbiło się, potłukło. Zegar wskazywał wpół do siódmej rano. Niedziela, cholera. Jedyny dzień, kiedy mogła przespać chociaż do ósmej.

— Matko! — ryczał Krzysiek z kuchni. — Gdzie jest mój kubek? Znowu wszystko poprzestawiałaś!

Pięćdziesiąt dwa lata. Wstała z łóżka, narzuciła szlafrok. W lustrze zobaczyła zmęczoną twarz kobiety, która zapomniała, kiedy ostatnio się wyspała. Siwe włosy z odrostami, sińce pod oczami. Kiedy zdążyła się tak postarzeć?

— Idę, idę — mruknęła i powłóczyła się do kuchni.

Krzysiek stał wśród ruin. Na podłodze leżały odłamki talerza, najwyraźniej tego, który rzucił w poszukiwaniu swojego „świętego” kubka. Dwadzieścia pięć lat, metr osiemdziesiąt wzrostu, szerokie bary. A zachowuje się jak rozkapryszony trzylatek.

— Oto twój kubek — Jadwiga wyjęła ze zmywarki niebieski kubek z napisem *”Najlepszy Syn”*.

Kupiła go dawno temu, jakieś siedem lat wcześniej. Wciąż wierzyła, iż się opamięta, znajdzie pracę, zacznie żyć po ludzku. Teraz ten napis wydawał się szyderstwem.

— Dlaczego go tam wsadziłaś? Mówiłem, iż ma stać na stole!

— Krysiu, umyłam naczynia przed snem…

— Nie Krysiu! Krzysiek! Ile razy mam powtarzać?!

Wyrwał kubek z jej rąk, nalał do niego resztki wczorajszej herbaty z czajnika. Jadwiga patrzyła na odłamki i myślała — znowu sprzątać. Znowu kupować nowy talerz. Znowu znosić.

— Mamo, co się stało? — w drzwiach stanęła Jola. Drobną, krucha, w starej piżamce. Dziewiętnaście lat, a wygląda na szesnaście. Studiuje pedagogikę, marzy o pracy z dziećmi. jeżeli skończy studia. jeżeli wytrzyma tę atmosferę w domu.

— Nic, córeczko. Talerz się potłukł.

— Sam się potłukł, co? — prychnął Krzysiek. — Sam poderwał się i spadł.

Jola wzięła szczotkę i zaczęła zamiatać odłamki. Zwyczajnie, jakby poranna demolka była normalną częścią dnia.

— Nie ruszaj! — warknął Krzysiek. — Nie prosiłem cię o sprzątanie!

— To kto to zrobi? — cicho spytała Jola.

— Nie twój interes!

Jadwiga usiadła przy stole, oparła głowę na dłoniach. Boże, ile można? Ile jeszcze znosić te krzyki, awantury, tę… wojnę we własnym domu?

Dziesięć lat temu umarł Tomek. Jej mąż, ojciec dzieci. Serce nie wytrzymało. A może po prostu nie chciał już żyć w tym szaleństwie. Wtedy Krzysiek jeszcze chodził do technikum. Prawda, iż po pół roku rzucił. Powiedział — *nie podoba mu się*. Zatrudnił się w sklepie — wytrzymał dwa tygodnie. Zwolnił się, bo *”szef był debilem”*. Potem była budowa — też nie dla niego. Koledzy *”idioci”*. Myjnia samochodowa — właściciel *”skur****”*. I tak rok za rokiem. Najpierw Jadwiga miała nadzieję, iż się odnajdzie. Potem prosiła, by chociaż spróbował. Potem błagała. W końcu po prostu się poddała.

A on stawał się coraz bardziej wrogi. Wobec świata, wobec życia, wobec nich z Jolą. Ale najbardziej — wobec matki. To ona była winna, iż jest nieudacznikiem. To ona go źle wychowała. To ona musi go utrzymywać, karmić, ubierać.

— Matka, co na śniadanie? — Krzysiek walnął się na krzesło.

— Jajecznica, owsianka…

— Znowu owsianka! Mam dość tego gówna! Kup normalne płatki!

— Krzyśku, wczoraj kupiłam płatki. Zjadłeś w dwa dni.

— To kup więcej!

— Za co? Wypłatę mam dopiero za tydzień.

— To twoje problemy!

Jadwiga wstała, otworzyła lodówkę. Pół paczki twarogu, trzy jajka, kawałek chleba. Do wypłaty siedem dni. Jola próbuje dorabiać — rozdaje ulotki w weekendy. Pięćdziesiąt złotych za dzień. Właśnie tyle, żeby przeżyć do końca miesiąca.

— Mogę zrobić jajecznicę — powiedziała.

— Z kiełbasą!

— Kiełbasy nie ma.

— To nie trzeba! Mam dość twojego żebraczego jedzenia!

Wstał, kopnął krzesło. Przewróciło się z hukiem.

— Krzyśku, nie rób tego — cicho poprosiła Jola.

— A ty się nie wtrącaj! — odwrócił się do siostry. — Myślisz, iż jesteś lepsza? Ze swoim głupim uniwersytetem?

— Nic nie myślę…

— Myślisz! Patrzysz na mnie jak na… jak na…

— Krzyśku, uspokój się — Jadwiga stanęła między nimi.

— Ty też się zamknij! Męczycie mnie! Żyję jak w więzieniu! W tej parszywej klitce!

— Nikt cię tu siłą nie trzyma — wyrwało się Jadwidze.

Krzysiek zastygł. Powoli odwrócił się do matki.

— Co powiedziałaś?

— Nic. Nic nie powiedziałam.

— Powiedziałaś, iż nikt mnie nie trzyma? Sugerujesz, iż mam się wyprowadzić?

— Krzyśku…

— Odpowiadaj! Chcesz, żebym się wyniósł?

Jadwiga milczała. A przecież chciała. Boże, jak bardzo! Obudzić się rano w ciszy. Nie wzdrygać się na każdy dźwięk. Nie chodzić na palcach we własnym domu.

— Milczysz? No to wiedz — nigdzie nie pójdę! To też moje mieszkanie! Jestem tu zameldowany!

— Mieszkanie jest sprywatyzowane na mnie — cicho powiedziała Jadwiga.

— I co? Jestem twoim synem! Mam prawa!

— Masz obowiązki — wyrwało się jej. — Jesteś dorosłym mężczyzną. Masz dwadzieścia pięć lat.

— No i zaczyna się! — Krzysiek uderzył pięścią w stół. — Jestem nieudacznikiem! Pasożytem! Ja…

— Codziennie na mnie krzyczysz! — Jadwiga poczuła, iż coś w niej pęka. — Nic nie robisz! Żyjesz na mój koszt i jeszcze mnie oskarżasz!

— Zamknij się!

— Nie zamknę! Mam dość! Rozumiesz? Dość! Mam pięćdziesiąt dwa lata, pracuję od świtu do nocy, żeby wykarmić dwoje dorosłych dzieci!

— Jedno studiuje i pomaga — wtrąciła Jola. — A drugie…

— Zamknij się! — Krzysiek ruszył w jej stronę.

— NIE WANastępnego ranka Jadwiga obudziła się w ciszy, a w jej sercu powoli zaczynał goić się dawno zapomniany spokój.

Idź do oryginalnego materiału