Marzyłam o córce, a Bóg dał mi syna. I płakałam na jego weselu…
Gdy Krzysztof i Kinga świętowali swoje huczne, kolorowe wesele, a każdy gość wznosił toast za młodych, nikt nie zauważył kobiety w kącie sali, która ukradkiem ocierała łzy. To była matka pana młodego — Bożena Kowalska. Płakała nie ze wzruszenia, tylko z samotności, która nagle wydała się jej wiecznym towarzyszem.
Dawno temu jej matka powiedziała: *„Urodzisz syna — będziesz sama. Spróbuj jeszcze, może choć dziewczynka się trafi. Córka zostanie z matką, syn odejdzie do żony.”* Wtedy Bożena tylko machnęła ręką. Miała przed sobą całe życie, po co się spieszyć?
Od młodości marzyła o córce. Wyobrażała sobie, jak myje rankiem okrągłą buzię, zaplecie włosy w warkoczyki, zawiąże kokardy. choćby imię wymyśliła — Ania. Kupiła różowe śpioszki, prosiła koleżankę, by nie wyrzucała ubrań po swoim dziecku — *„może się przydadzą”*.
Ale los zdecydował inaczej. Urodził się chłopiec. Krzysztof. Choć nie pasował do żadnej Ani, był taki dobry, czuły i kręcony, iż Bożena patrzyła na niego i myślała: *„No prawie jak dziewczynka…”*
Dopóki był mały, brali go za córeczkę. Potem wyrósł, stał się mężczyzną — pewnym siebie, niezależnym. Ale charakter pozostawał łagodny i serdeczny. Była z niego dumna. Gdzieś jednak w środku tlił się żal — *„a gdyby tak nie uciekła od męża, nie została sama, może urodziłaby się tamta wyśniana Ania?”*
Gdy Krzysztof przyprowadził do domu Kingę, Bożena od razu zrozumiała. Ich spojrzenia, śmiech, splątane dłonie — to była prawdziwa miłość. Chciała powiedzieć coś ważnego, ale wyszło tylko: *„Nie wracajcie zbyt późno…”*
Syn skinął głową, ale w jego oczach było już widać — to nie chłopiec, tylko mężczyzna, który sam podejmuje decyzje.
Gdy pół roku później oznajmił, iż bierze ślub, Bożena prawie się zakrztusiła.
— Może poczekacie? Choćby aż dyplom zdobędziesz… — próbowała przekonać.
— Mamo, miłość nie czeka — uśmiechnął się. — Z Kingą damy radę wszystkiemu.
Wesele było huczne, z muzyką i tańcami. A w środku tego rozgwaru Bożena siedziała z boku i patrzyła na pana młodego. Na swojego syna. Nie małego, kręconego chłopca, ale dorosłego mężczyznę, który odchodził w swoje życie.
Kinga zauważyła. Podeszła, delikatnie położyła dłoń na ramieniu teściowej:
— Bożenko, płaczecie? Co się stało?
— Nie, córeczko… To tylko… emocje… — odwróciła wzrok.
Ale Kinga nie odpuściła. Wtedy Bożena opowiedziała jej wszystko — o marzeniu o córce, o strachu przed samotnością, o tym, jak ciężko jest matce, która ma tylko syna. Kinga słuchała, nie przerywając. Potem przytuliła ją mocno.
— To może ja zostanę waszą córką? — zapytała cicho. — Bardzo bym chciała.
I od tej chwili wszystko się zmieniło. Krzysztof i Kinga wynajęli mieszkanie, później kupili własne. Mieszkali osobno, ale zawsze zapraszali Bożenę — na święta, na niedziele. Kinga często dzwoniła, pytała o radę. A potem… urodziła się wnuczka. Taka kręcona, taka słodka — żywy portret Krzysztofa, i ta wymarzona Ania z dawnych snów.
Gdy Bożena po raz pierwszy wzięła dziewczynkę na ręce, znów zapłakała. Tym razem — ze szczęścia. Kinga, widząc to, szepnęła tylko: *„Jesteście już babcią. Bardzo was kochamy.”*
Minęły lata. Krzysztof zrobił karierę, Kinga otworzyła firmę, a Bożena zamieszkała z nimi. Duże mieszkanie, własny pokój, troska — wszystko, o czym może marzyć kobieta w jej wieku.
Teraz z uśmiechem wspomina tamto wesele i swoje łzy. Często siedzi na ławeczce z sąsiadką — jedna ma córkę w Kanadzie, która dzwoni raz na miesiąc, druga dwóch synów, którzy zaglądają codziennie.
— Nie ważne, kto się urodził — mówi Bożena. — Ważne, jak wychowasz. Chciałam córkę… A los dał mi syna. I córkę w dodatku. Dziękuję Ci, Boże.
I patrząc, jak wnuczka bawi się w piasku, znów w myślach mówi do swojej matki: *„Myliłaś się. Syn też może zostać przy matce. jeżeli ona go tak wychowa.”*