«Prezent» od teściowej, który zrujnował naszą pierwszą euforia
Marek i Kinga wyprawili huczne wesele. Przyjęcie zorganizowali w restauracji, zapraszając sześćdziesięciu gości. Wszystko szło jak po maśle: szczęśliwe twarze, wesołe toasty, skoczna muzyka. Wydawało się, iż przed nimi tylko same dobre chwile. Aż nadszedł moment wręczania prezentów.
Pierwsi podeszli rodzice Marka. Jadwiga, jego matka, z dumą wzięła mikrofon i zaczęła przemowę:
— Ponieważ mamy syna, mężczyznę, powinien sam zapewnić rodzinie mieszkanie. Ale postanowiliśmy pomóc i podarować wam mieszkanie! Oto klucze! Żyjcie szczęśliwie!
Sala wybuchła oklaskami. Wszyscy byli oszołomieni hojnością rodziców pana młodego. Jadwiga z dumą wręczyła synowi pęk kluczy z brelokiem, na którym wygrawerowano adres nowego mieszkania.
Marek wziął klucze, spojrzał na brelok — i aż usta otworzył ze zdziwienia.
Wydawało się, iż wszystko układa się idealnie. Pieniądze na wesele zebrano, suknię wybrano, garnitur kupiony, restauracja zarezerwowana. Rodzice młodych dogadywali się ze sobą, teściowa na pierwszy rzut oka wydawała się miłą kobietą, a matka Kingi – skromną i dobrą.
Ale euforia z prezentu ślubnego zgasła, gdy tylko dowiedzieli się o jednym szczególe: mieszkanie, które im podarowano, znajdowało się dosłownie za ścianą od apartamentu rodziców Marka. Łączył je wspólny przedpokój i balkony, oddzielone jedynie cienką ścianką.
Jadwiga promieniała szczęściem:
— Gdy tylko dowiedziałam się, iż sąsiedzi sprzedają mieszkanie, od razu postanowiłam je kupić! Wygodnie, prawda? Blisko, a jednak osobno. Jak jedna wielka rodzina!
Kinga, słysząc to, poczuła, jak coś zimnego ściska jej serce. euforia z nowego domu rozpłynęła się w niepokoju.
Wszystko zaczęło się zaraz po powrocie z podróży poślubnej. Wczesnym rankiem do ich mieszkania bez pukania weszła teściowa, niosąc talerz placków ziemniaczanych.
— Pobudka, śniadanie gotowe! — oznajmiła radośnie, zaglądając prosto do sypialni.
— Mamo, śpimy, mamy jeszcze wolne. Jak pani weszła?
— Drzwi nie zamknięte. Mamy wspólny zamek w przedpokoju, to wystarczy.
Marek, niewybudzony, nic nie zrozumiał, a Kinga czuła, jak w środku narasta w niej bunt. Teściowa stała się częstym i natrętnym gościem: wpadała po kilka razy dziennie bez zapowiedzi, choćby nie pukając.
— Placki stygną! — przypominała. — Zupę wam przyniosłam! Leżakujecie tu cały dzień…
Za każdym razem Kinga tłumaczyła, iż sobie poradzą, ale Jadwiga jakby nie słyszała.
Przy trzeciej wizycie tego samego ranka Kinga straciła cierpliwość: zatrzasnęła za teściową drzwi i zapięła łańcuch.
Jadwiga z drugiej strony próbowała przekonać:
— Po co ten łańcuszek? Przecież jesteśmy rodziną!
Kinga w duchu pomyślała: „Rodzina to nie znaczy bez granic”.
Gdy wieczorem wrócili z Markiem ze sklepu, zastali teściową w swojej kuchni.
— Sprawdzam, co kupiliście — oświadczyła rzeczowo. — Ta herbata się nie nadaje. I te ciastka jakieś suche…
Marek zacisnął pięści:
— Mamo, koniec. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, damy sobie radę.
— Przecież się o was troszczę! — załamała ręce Jadwiga.
— Prosimy, uszanuj nasze granice.
Teściowa wyszła, ale obiecała wrócić rano.
Następnego dnia Kinga wNastępnego dnia Kinga obudziła się od walenia w drzwi balkonowe.