Gdyby teraz siostra wpadła mi w ręce, to bym ją chyba porządnie „otrzepała”. Mała łobuziara! Namówiła rodziców, żeby wzięli kredyt na jej wystawne wesele, obiecując, iż sama go spłaci z pieniędzy z prezentów. A tymczasem spakowała się z mężem i polecieli sobie do ciepłych krajów.
Rodzice już czwarty miesiąc sami spłacają raty. Oferowałam im swoją pomoc, ale nie chcą jej przyjąć. A siostra? Nic ją nie obchodzi — wróciła z urlopu, teraz planuje zmienić pracę, zero wyrzutów sumienia.
Między mną a siostrą jest spora różnica wieku — piętnaście lat. Ona była dla rodziców późnym, wyczekiwanym dzieckiem, prawdziwym błogosławieństwem.
Przez całe życie nosili ją na rękach, a teraz wyrosła na osobę bezczelnie roszczeniową. Brakuje mi słów, żeby opisać jej wyczyny.
Z ostatnich: nasza „gwiazda” stwierdziła, iż w wieku dwudziestu jeden lat czas na wielkie wesele. No dobrze, niech bierze ślub, kto jej zabroni? Problem w tym, iż organizacja takiego wydarzenia kosztuje majątek, a ona, świeżo po studiach, pieniędzy nie miała.
No i kogo poprosiła o pomoc? Rodziców, oczywiście.
A iż rodzice wydali już prawie wszystko na jej studia, gotówki nie mieli. Więc co zrobiła siostra? Zasugerowała wziąć kredyt — urządzą wesele, a potem spłaci się wszystko z pieniędzy z prezentów. Dlaczego była tak pewna, iż prezenty wystarczą, tego nikt nie wie.
Rodzice choćby mi o tym nie powiedzieli — po prostu wzięli cicho kredyt dla swojej ukochanej córeczki. Pieniądze gwałtownie się rozeszły na przygotowania, a ja dowiedziałam się o wszystkim, jak było już za późno na krzyki.
I wtedy zrobiło się jeszcze ciekawiej. Po weselu rzeczywiście uzbierali trochę pieniędzy w kopertach, ale siostra choćby nie zamierzała ich oddać rodzicom na spłatę kredytu. Stwierdziła, iż i tak by nie wystarczyło, więc za całą sumę kupili z mężem wakacje.
Tak, naprawdę pojechali na urlop, a rodzice zostali z kredytem na głowie.
Mama i tata spłacają teraz raty ze swoich skromnych emerytur i dodatkowych prac. Mojej pomocy nie chcą, pewnie dlatego, iż wstydzą się, iż ich „gwiazda” znowu ich wykiwała. Bo to przecież nie pierwszy raz, tylko teraz skala dużo większa.
A dalej — jeszcze lepiej. Po powrocie z wakacji siostra zamiast wziąć się do roboty i pomóc rodzicom, rzuciła pracę. Stwierdziła, iż teraz chce znaleźć coś, do czego naprawdę ma powołanie.
Jej prawdziwe powołanie to chyba tylko naciąganie ludzi takich jak nasi rodzice… Ale niestety, ten rynek jest już mocno zatłoczony.
Próbowałam z nią spokojnie porozmawiać. Tłumaczyłam, iż rodzice są już starsi, iż ledwo wiążą koniec z końcem. Że to wstyd tak ich wykorzystywać. Ale moja siostra jest jak betonowa ściana — wszystko po niej spływa.
Obiecuje tylko, iż jak „stanie na nogi”, to oczywiście zacznie im oddawać pieniądze. A na razie „niestety nie może” — sama bezrobotna, a pensja męża ledwo starcza na życie.
Czy mnie to dziwi? Ani trochę.
Ręce mnie już swędzą, żeby jej coś powiedzieć „prosto z mostu”. Rodzice harują, a ona nie w „zasobach” i szuka swojego „powołania”.
Moja przyjaciółka mówi, iż nie powinnam się tak denerwować, bo rodzice sami ją tak wychowali i teraz zbierają tego owoce. Może i tak. Ale przecież są też moimi rodzicami, a mnie po prostu serce boli, gdy widzę, jak się dla niej poświęcają, a ona odpłaca im obojętnością.