Rozdzieliłam męża z toksyczną rodziną, która ciągnęła go na dno.

twojacena.pl 2 tygodni temu

Doprowadziłam do tego, iż mój mąż zerwał z rodziną, która ciągnęła go na dno

Ja, Zofia, sprawiłam, iż mój mąż, Marek, przestał utrzymywać kontakt ze swoimi krewnymi. Nie żałuję tego — wciągali go w przepaść, a ja nie mogłam pozwolić, by pociągnęli za sobą naszą rodzinę. Rodzina Marka nie była pijakami ani leniami, ale ich sposób myślenia był toksyczny. Wierzyli, iż życie powinno samo przynieść im wszystko na tacy, bez wysiłku. ale na tym świecie nic nie przychodzi łatwo, a ja nie chciałam, by mój mąż, pełen potencjału, utonął w ich bagnie beznadziei.

Marek był prawdziwym pracusiem, ale brakowało mu iskry, motywacji. Jego rodzina z małej wioski pod Poznaniem nigdy tej iskry nie szukała. Tylko narzekali: na rząd, na sąsiadów, na los — na wszystkich, prócz siebie. Rodzice Marka, Jan i Halina, całe życie żyli w biedzie, licząc każdy grosz, ale nie próbowali nic zmienić. Ich filozofia sprowadzała się do jednego: „Takie jest życie, trzeba się pogodzić”. Marek miał młodszego brata, Krzysztofa. Jego życie też się nie ułożyło: ożenił się, ale żona odeszła do bogatszego mężczyzny, zostawiając go z przekonaniem, iż kobietom chodzi tylko o pieniądze. Ta rodzina była jak czarna dziura, wysysająca nadzieję.

Kochałam Marka i wierzyłam w niego. ale po kilku latach małżeństwa, żyjąc w tej wiosce, zrozumiałam: jeżeli nic nie zmienimy, do starości będziemy chodzić w tych samych ubraniach i oszczędzać na chlebie. Mimo iż wioska była mała, dobrą pracę można było znaleźć, ale rodzina męża twierdziła inaczej. „Po co harować dla obcego? Wyrzucą cię bez grosza, a sąd nie pomoże” — powtarzał teść. On i Marek pracowali w miejscowej fabryce, gdzie wypłatę opóźniano o miesiące. „Nie ma sensu zmieniać pracy, wszędzie trzeba mieć znajomości” — wtórował mu Marek, powtarzając słowa ojca. Teściowa choćby ogródka nie uprawiała, mówiąc: „I tak ukradną, po co się starać?”. Ich bierność doprowadzała mnie do rozpaczy.

Widziałam, jak Marek — utalentowany i pracowity — gasł pod ich wpływem. Nie tylko żyli w nędzy — pogodzili się z nią jak z wyrokiem. Nie chciałam takiego losu ani dla niego, ani dla siebie. Pewnego dnia nie wytrzymałam. Usiadłam naprzeciw męża i powiedziałam: „Albo wyjeżdżamy do miasta i zaczynamy od nowa, albo ja jadę sama”. Opierał się, powtarzał rodzicielskie mantry o tym, iż nic z tego nie wyjdzie. Teść i teściowa naciskali, przekonując, iż niszczę rodzinę. Ale ja stałam twardo. To była nasza jedyna szansa, by wyrwać się z ich sideł. W końcu Marek się zgodził, i przenieśliśmy się do Poznania.

Przeprowadzka stała się punktem zwrotnym. Szukaliśmy pracy od zera, wynajmowaliśmy kąt, liczyliśmy każdy grosz. Było ciężko, ale widziałam, jak w Marku budzi się ogień. Znalazł pracę w firmie budowlanej, ja zatrudniłam się jako recepcjonistka w salonie. Pracowaliśmy, uczyliśmy się, nie spaliśmy nocami, ale szliśmy do przodu. Minęło piętnaście lat. Dziś mamy własne mieszkanie, samochód, co roku jeździmy na wakacje. Mamy dwoje dzieci — starszego syna Jakuba i młodszą córkę Hannę. Wszystko osiągnęliśmy sami, bez niczyjej pomocy. Marek jest teraz kierownikiem działu, a ja prowadzę mały biznes. Nasze życie to efekt naszej pracy, nie szczęścia.

Do rodziców Marka czasem zaglądamy, wysyłamy im trochę pieniędzy, by pomóc. Ale oni się nie zmienili. Krzysztof, jego brat, wciąż mieszka z rodzicami, pracuje w tej samej fabryczce, gdzie zalegają z wypłatami. Nazywają nas szczęściarzami, jakbyśmy nie darli się dla tego życia. „Wam po prostu się udało” — mówią, ignorując nasze nieprzespane noce, nasze poświęcenie, naszą wytrwałość. Ich słowa to jak policzek. Nie widzą, ile włożyliśmy, by wydostać się z tej samej dziury, w której oni siedzą z własnej woli.

Marek dopiero niedawno przyznał, iż przeprowadzka była najlepszą decyzją w jego życiu. Zrozumiał, jak jego bliscy gasili w nim pragnienie lepszego życia, jak ich narzekania i bierność ciągnęły go w dół. Jestem dumna, iż udało mi się wyciągnąć go z tego bagna. Ale by ochronić naszą rodzinę, musiałam postawić mur między Markiem a jego krewnymi. Nie zabraniałam mu kontaktu, ale zadbałam, by ich wpływ nie zatruwał naszego życia. Każdy ich telefon, każde narzekanie przypominało mi, jak blisko byliśmy, by utonąć w ich beznadziei.

Serce mi się ściska na myśl, iż Marek mógł tam zostać, w tej szarej egzystencji bez marzeń. Ale gdy patrzę, jak spogląda na nasze dzieci, na nasz dom, wiem: postąpiłam słusznie. Jego rodzina trwa w swoim świecie, gdzie wszystko zależy od losu, nie od wysiłku. A my wybraliśmy inną drogę. I nie pozwolę, by ich zatrute słowa czy stare nawyki wróciły do naszego życia. Razem z Markiem zbudowaliśmy swoje szczęście, i nikt nam go nie odbierze.

Idź do oryginalnego materiału