**Rozwód po przyjacielsku**
Czy można pozostać przyjaciółmi, gdy najlepsi przyjaciele się rozstają? Myślałam, iż rozwód dotyczy tylko męża i żony. Okazało się, iż chodzi również o wszystkich, którzy z nimi przyjaźnili się przez lata…
Nasza paczka ukształtowała się w okolicach Poznania, a dokładniej w jego przedmieściach – tam, gdzie ciągną się długie ulice z niemal identycznymi domkami, zadbanymi trawnikami i skrzynkami pocztowymi tuż przy drodze. Początkowo spotykaliśmy się na kursach „nowego życia”, wydarzeniach lokalnej społeczności, dziecięcych urodzinach i szkolnych przedstawieniach. Po kilku latach nikt już nie wyobrażał sobie świąt czy weekendów bez siebie.
W naszej grupie było sześć par.
Ja z mężem.
Ewa z Andrzejem – najbliższa nam para.
Oraz jeszcze cztery rodziny z dziećmi w podobnym wieku.
Nasz kalendarz był wypełniony jak w dużej rodzinie:
Lato – wyjazdy nad jezioro, grillowanie, kukurydza z ogniska i obchody Dnia Niepodległości z fajerwerkami.
Jesień – zbieranie jabłek na cydr, Halloween i przygotowania do Dnia Dziękczynienia.
Zima – narty, święta, sylwester i ferie dzieci w górach.
Wiosna – Wielkanoc z tradycyjnymi śniadaniami.
Wydawało się, iż ta przyjaźń przetrwa wszystko.
Aż pewnego dnia zadzwoniła Ewa i spokojnie oznajmiła:
– Rozstajemy się z Andrzejem.
Zamarłam jak zawieszony komputer. Przecież byli idealną parą! Ani chmurki na ich niebie… Czy może po prostu nie chcieliśmy tego widzieć, bo tak było wygodniej? W końcu wydukałam pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy:
– A co z naszym przyjęciem u was w piwnicy? Obiecałaś indyka nadziewanego kaszą gryczaną…
Impreza i tak się odbyła, ale u nas – szkoda było indyka. Andrzej przyszedł z nową partnerką.
– Jesteśmy cywilizowani – mrugnął niepewnie do reszty.
Jej uroda rzucała się w oczy: włosy do pasa, nogi jak z marzeń, a szorty ledwo zakrywające pośladki. Mężczyźni dyskretnie połykali ślinę, żony przewracały oczami.
Ewa prychnęła:
– No, zobaczymy, jak się będzie zachwycać, gdy odkryje, jaki z niego skąpiec!
A potem nagle zwróciła się do mnie:
– Ty w ogóle po czyjej jesteś stronie?!
Wieczór był zepsuty.
W odwecie Ewa przyprowadziła na kolejne urodziny jakiegoś starszego nudziarza w workowatym garniturze i okrągłych okularach. Cały wieczór prawił „mądre” przemowy, przerywane płaskimi dowcipami, i w końcu zgasł, nie zyskując sympatii ani u kobiet, ani u mężczyzn.
W domu byli małżonkowie stali się tematem numer jeden.
Żony solidarnie wspierały Ewę.
Mężowie, choć udawali oburzenie postępkiem Andrzeja, w duchu mu zazdrościli.
Rozpoczęła się dyplomatyczna wojna.
Na moje urodziny zaprosiliśmy tylko Ewę z dziećmi – „żeby maluchy się nie nudziły”.
Na letnie grillowanie – Andrzeja z kolejną laską: „tam i tak wszyscy tylko jedzą i piją, nie trzeba dużo gadać”.
Najtrudniejsze były jubileusze.
Kasia, szykując się do srebrnego wesela, wzdychała przez telefon:
– Gosia, nie wiem, jak ich posadzić. Nie wytrzymamy tej wymiany spojrzeń.
Rysowałyśmy godzinę plan stołu:
Andrzeja z nową – za kolumnę, w kąt.
Ewę – przy kominku, blisko deserów.
Dzieci – gdzie się da.
– Może ktoś się rozchoruje i nie przyjdzie? – westchnęła z nadzieją, po czym zaczęła szeptać usprawiedliwienia samej sobie.
Kulminacja nastąpiła na studniówce ich córki.
Sala ulubionej pizzerii, kwiaty, balony, muzyka.
Ewa – po jednej stronie długiego stołu.
Andrzej – po drugiej.
A pośrodku – tort jak linia demarkacyjna.
Andrzejowa piękność z dekoltem ku uciesze chłopaków przeglądała telefon. Żony rzucały mężom ostrzegawcze spojrzenia. Mężowie udawali, iż interesuje ich tylko pizza.
Spróbowałam rozładować atmosferę:
– Ważne, iż oboje tu jesteście. Dla dziecka to radość…
Chłód był taki, iż pizza zdążyła wystygnąć na kość.
Z czasem wszystko się ustabilizowało.
Częściej widywałyśmy się z Ewą – było ciekawiej i bezpieczniej.
Z Andrzejem kontakt ograniczył się do lajków i przypadkowych spotkań w Biedronce.
Zrozumiałam jedną rzecz: rozwodzą się nie tylko mąż i żona. Trochę rozwodzą się też przyjaciele.
Teraz każde nasze święto to jak posiedzenie Rady Bezpieczeństwa: ścisły protokół i przemyślana rozsadzka.
Dzień Dziękczynienia obchodzimy na dwa etapy:
Najpierw z Ewą – indyk i słodkie ziemniaki.
Potem z Andrzejem – steki i jego kolejna krótka spódniczka.
Ostatnio pomyślałam: jeżeli jeszcze ktoś się rozwiezie, będziemy musieli zakładać osobne czaty na każdą okazję.
Przyjaźń niby trwa, ale teraz jest jak karta członkowska w klubie – indywidualna, z ograniczeniami i drobnym drukiem.
Czasem wydaje mi się, iż gdyby dało się oficjalnie „rozwieść po przyjacielsku”,
my też podpisałybyśmy papiery –
bez adwokatów i alimentów,
ale z harmonogramem grillów i prawem do „wspólnych znajomych w weekendy”.
Rozwód jest zaraźliwy. choćby gdy dotyczy kogoś innego…