Samotnie wychowałam syna, liczyłam na jego wsparcie, a stał się ciężarem wraz z żoną.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Wychowywałam syna sama, liczyłam na jego wsparcie, a on stał się ciężarem razem ze swoją żoną.

Poświęciłam życie swojemu synowi, wychowywałam go sama, rezygnując ze wszystkiego, żeby wyrósł na porządnego człowieka. Ale zamiast wdzięczności i pomocy, dostałam obojętność, lenistwo i zdradę. Mój syn, którego tak kochałam, i jego żona stali się dla mnie brzemieniem, i teraz stoję przed bolesnym wyborem: wyrzucić ich czy dalej znosić, tracąc resztki sił i nadziei.

Nazywam się Anna Kowalska, mieszkam w małym mieście na Warmii. Mój syn, Kacper, w dzieciństwie był prawdziwym darem losu. Grzeczny, dobry, posłuszny – nie sprawiał żadnych kłopotów. Jako samotna matka pracowałam na dwa etaty, żeby zapewnić mu godne życie. Marzyłam, iż kiedy dorośnie, stanie się moją podporą, będzie mi pomagał, tak jak ja jemu. Ale te marzenia rozpadły się jak domek z kart, gdy Kacper dorósł.

Po szkole Kacper odmówił dalszej nauki. „Mamo, studia to nie dla mnie” – oświadczył i poszedł do wojska. Liczyłam, iż służba zrobi z niego odpowiedzialnego człowieka, iż wróci z chęcią budowania przyszłości. Ale po powrocie tylko mnie rozczarował. Nauka? „Nie chce mi się”. Praca? „Tylko jeżeli będzie idealna”. Jego wymagania były nierealne: duża pensja, lekka praca, zero wysiłku. Zatrudnił się w magazynie, ale po miesiącu zwolnił się, mówiąc, iż to „nie jego”. Pół roku siedział w domu, nie robiąc nic. Ja go karmiłam, kupowałam ubrania, płaciłam za wszystko ze swojej skromnej emerytury, choć ledwo starczało mi na życie.

I wtedy Kacper przyprowadził do domu żonę – Kamilę, osiemnastoletnią dziewczynę, która nigdzie nie pracowała i nie zamierzała. Jej pewność siebie wprawiała w osłupienie: zachowywała się, jakby świat leżał u jej stóp, choć nie miała ani wykształcenia, ani planów. Oczywiście, zamieszkali u mnie. Moje małe mieszkanie, już i tak ciasne, zamieniło się w pole bitwy. Próbowałam z nimi rozmawiać, zwracać uwagę na bałagan, na ich bezczynność, ale każda moja uwaga spotykała się ze złością. „Mamo, sami sobie poradzimy!” – warknął Kacper. Kamila przytakiwała, przewracając oczami. Ich słowa brzmiały jak kpina z moich wysiłków.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. „Radźcie sobie, ale nie w moim domu! – wybuchnęłam. – Nie mogę was utrzymywać z emerytury! Mnie samej ledwo starcza, a wy siedzicie mi na karku!” Głos mi się załamał z bólu i gniewu. Postawiłam ultimatum: do końca miesiąca mają się spakować i wynieść. Kacper patrzył na mnie z urazą, Kamila prychnęła, ale żadne nie zaprotestowało. Jednak w głębi duszy czuję strach: co, jeżeli nie wyjdą? Jak mam postąpić z własnym synem?

Rozdarta jestem między miłością do Kacpra a poczuciem sprawiedliwości. On to moja krew, mój chłopiec, dla którego odmawiałam sobie wszystkiego. Ale teraz on o mnie nie myśli. Jego obojętność, lenistwo, wybór równie lekkomyślnej żony – to jak policzek. Kamila tylko pogarsza sytuację: nie gotuje, nie sprząta, żyje na mój koszt, jakbym była zobowiązana ją utrzymywać. Widzę, jak moje życie się rozsypuje, gdy ciągnę ich oboje, i to rozrywa mi serce.

Co mam zrobić? Wyrzucić ich – znaczy stracić syna na zawsze. Pozwolić zostać – znaczy na dobre stracić siebie. Każdego dnia patrzę na Kacpra i szukam w nim tego chłopca, którego tak kochaChyba jednak znajdę w sobie siłę, by zamknąć za nimi drzwi, bo czasem miłość musi boleć, żeby przestać niszczyć.

Idź do oryginalnego materiału