Siostra chce zamieszkać z nami, a mąż jest stanowczo przeciwny: między młotem a kowadłem.

newsempire24.com 2 dni temu

Nazywam się Kinga. Znajduję się w straszliwym położeniu: ryzykuję kłótnię albo z ukochaną siostrą, albo z mężem. Serce mi pęka, a rozum nie podpowiada dobrego wyjścia.

Moja starsza siostra, Weronika, zawsze traktowała mnie w szczególny sposób. Była ode mnie trzy lata starsza i od najmłodszych lat zazdrościła mi uwagi rodziców. Wydawało jej się, iż dostaję więcej lalek, słodyczy czy ubrań. Choć mama i tata kochali nas tak samo. Po prostu ja cieszyłam się z drobiazgów, a ona uważała je za coś oczywistego.

Pamiętam, jak Weronika zabierała mi zabawki tylko po to, by doprowadzić mnie do łez, nie dla zabawy. Z wiekiem jej postawa się nie zmieniła.

Gdy poznałam Marcina — mojego przyszłego męża — Weronika stała się jeszcze chłodniejsza. Za moimi plecami szeptała rodzicom, iż nasze małżeństwo nie przetrwa. Miałam wtedy 22 lata, Marcin 24. A Weronice 25, bez perspektywy związku.

Po ślubie zamieszkaliśmy u jego mamy. niedługo teściowa wyszła ponownie za mąż za cudzoziemca i wyjechała, zostawiając nam w spadku dwupokojowe mieszkanie w Poznaniu.

Kilka lat później zmarł dziadek Marcina, zapisując mu kolejne mieszkanie w innej dzielnicy. Tak nagle mieliśmy dwie nieruchomości.

Postanowiliśmy jedno wynajmować, by oszczędzać na studia naszego syna, Jakuba. Ma teraz 12 lat, a czas płynie nieubłaganie.

Tymczasem Weronika, jakby w wyścigu ze mną, gwałtownie wyszła za mąż za pierwszego lepszego — Darka. Człowieka leniwego, bez ambicji, żyjącego od przypadku do przypadku. Mimo to urodziła mu troje dzieci. Mieszkali we czwórkę w maleńkim kawalerku, kupionym za pomoc z funduszu mieszkaniowego i skromne wsparcie rodziców.

Żal mi było bratanic i bratanków: biednie ubrani, głodni, ciągle chorzy. Rodzice pomagali Weronice finansowo, ale ich emerytury kilka mogły zdziałać.

Długo ukrywaliśmy przed siostrą, iż wynajmujemy mieszkanie. Prawie półtora roku udawało się zachować tajemnicę. W końcu jednak się dowiedziała.

Pewnego dnia przyszła z konkretnym żądaniem:

— Kinga, no przecież rozumiesz! — mówiła łkając. — Wynajmujecie mieszkanie, a my siedzimy jak śledzie w puszce! Obok was jest świetna szkoła artystyczna, Zosia marzy o tańcu, a Staś chce grać na skrzypcach! No pomóż! Puśćcie nas na początek za darmo, a jak Darek znajdzie robotę, ja też coś zarobię — będziemy płacić. Przecież jesteśmy rodziną!

Patrząc na nią, czułam dziwną mieszankę litości i strachu. Litości wobec dzieci — i strachu o naszą przyszłość.

Opowiedziałam wszystko Marcinowi.

— Nie ma mowy! — odparł stanowczo. — Chyba iż po moim trupie! To stadno zniszczy mieszkanie w drobny mak, a grosza nie zobaczymy! Ich Darek coś znajdzie? Przez całe życie ledwo ręce przy pracy zawijał! A twoja siostra jeszcze czwarte urodzi, żeby nie musieć pracować!

Próbowałam przekonać męża, iż to tymczasowe, iż im teraz ciężko.

— SamŻycie nauczyło mnie, iż czasem trzeba wybrać dobro własnej rodziny, choćby jeżeli to bolesne, bo nie każda więź krwi zasługuje na poświęcenie.

Idź do oryginalnego materiału