Ślub nie doszedł do skutku. Pan młody nie zjawił się.

polregion.pl 2 dni temu

Nie było wesela. Pan młody nie przyjechał po swoją narzeczoną.

Ile dziewczynek od najmłodszych lat marzy o białej sukni, kwiatach we włosach, o gęsiej skórce na dźwięk słów „ogłaszam was mężem i żoną”… Kinga była jedną z nich. Rosła jako cicha, skromna dziewczynka – marzycielska i wrażliwa. Ile razy zamykała oczy, gdy w telewizji pokazywali śluby, i wyobrażała sobie, iż pewnego dnia też pójdzie pod rękę z ukochanym – przy dźwiękach muzyki, pod zachwyconymi spojrzeniami, z drżeniem w sercu.

Swojego Dawida poznała jeszcze na studiach. Oba kierowali się prawem, ale w różnych grupach. On – wysoki, jasnowłosy, wysportowany, z figlarnym błyskiem w oku. Ona – subtelna, zgrabna, z elegancką postawą i łagodnym uśmiechem. Cały wydział mówił, iż stworzeni są dla siebie. Dawid nie odstępował jej na krok. Odprowadzał do domu, przynosił kawę w mroźne poranki, rysował serduszka na zeszytach. Ich związek był jak z romantycznej powieści – czysty, czuły, prawdziwy.

Minął rok – i oświadczył się. Na obronie pracy dyplomowej rodzice już się znali, jeździli razem na działkę, zaprzyjaźnili się. Postanowili wziąć ślub zaraz po studiach. Wszystko szło idealnie. Kinga z przyjaciółkami całymi tygodniami wybierała suknię, przeglądała katalogi, biegała po salonach. Aż pewnej nocy przyśniła jej się kreacja jej marzeń – delikatna koronka, kremowy jedwab i lekki tren. Obudziła się z myślą: „To musi być moje”.

Pojechała do najbliższego salonu z koleżankami. Sprzedawczyni Ola, wysłuchawszy jej opowieści, nagle się uśmiechnęła i powiedziała:

— Ostatnio oddano suknię dokładnie taką, jaką pani opisała. Chce pani zobaczyć?

Kinga pokochała ją od pierwszego wejrzenia, choćby bez przymierzania. Wyglądała, jakby utkana z jej snu. Tylko przyjaciółka szepnęła jej do ucha: „Ola mówiła, iż tamta panna młoda nigdy nie wyszła za kawalera… Może to zły znak?” Ale Kinga nie chciała słuchać. Skoro tak miało być, to tak miało być. Suknię zapakowano, a ona z drżeniem czekała na wielki dzień.

W przeddzień ślubu zatrzymała się w hotelu – by pobyć sama, zebrać myśli. Jeszcze raz włożyła suknię, zakroiła się przed lustrem. Nagdzie wydało jej się, iż w odbiciu ma na głowie czarną wstążkę. Przelotny dreszcz, ale zignorowała to, zrzucając na nerwy.

Rankiem wszystko szło jak z płatka: makijaż, fryzura, suknia… Kinga wyglądała jak z okładki magazynu. Rodzice, wchodząc do pokoju, oniemieli z zachwytu. Pozostawało tylko czekać na Dawida. Minęła godzina. Potem kolejne pół. Kinga już się nie uśmiechała. Przez okno zobaczyła radiowóz. Coś jej się w piersi zerwało. Wyszła na korytarz, ledwie trzymając się na nogach.

— Przykro mi… pan Kinga? — zapytał młody sierżant. — Pana narzeczony… Dawid… miał wypadek. Pijany kierowca wjechał na przeciwległy pas. Zmarł na miejscu.

Kinga nie płakała. Zastygła. Potem osunęła się na podłogę i zakryła twarz dłońmi.

Minęły trzy dni. Stała na cmentarzu, w tej samej sukni, ale teraz z czarną wstążką we włosach. W dłoni ściskała ich wspólne zdjęcie. Włożyła je do trumny, pochyliła się, pocałowała zimne ciele ukochanego i szepnęła:

— Wybacz… gdybym wiedziała, nigdy bym cię nie puściła…

Od tamtej chwili nikt już nie widział jej uśmiechu. Jakby zgasła. Żyła jak autopilot. Rodzice mówili, iż to depresja. Lekarze – iż zaburzenie adaptacyjne. Ale matka wiedziała: jej córka odchodzi powoli.

Dokładnie rok później, w dniu, który miał być ich rocznicą, serce Kingi przestało bić. Lekarze napisali: „nagłe zatrzymanie krążenia we śnie”. W dłoniach trzymała to jedno, weselne zdjęcie.

Ich miłość była prawdziwa. Zbyt prawdziwa, by ją przeżyć.

I jak wam się wydaje – czy miłość może być tak silna, iż nie da się bez niej żyć?

Idź do oryginalnego materiału