Ślubu nie było. Pan młody nie przyjechał po swoją narzeczoną.
Ile dziewczynek od najmłodszych lat marzy o białej sukni, wianku z kwiatów, o dreszczu na skórze, gdy słyszą słowa „ogłaszam was mężem i żoną”… Kinga była jedną z nich. Rosła jako cicha, skromna dziewczynka, marzycielska i wrażliwa. Ileż razy zamykała oczy, gdy w telewizji pokazywali ceremonie ślubne, i wyobrażała sobie, jak pewnego dnia również pójdzie pod rękę z ukochanym — przy dźwiękach muzyki, pod zachwyconymi spojrzeniami, z drżeniem serca.
Swojego Darka poznała jeszcze na uniwersytecie. Studiowali prawo, ale w innych grupach. On — wysoki, jasnowłosy, wysportowany, z psotnym błyskiem w oku. Ona — pełna gracji, smukła, o subtelnej postawie i miękkim uśmiechu. Cały wydział mówił, iż stworzeni są dla siebie. Darek nie odstępował jej na krok. Odprowadzał do domu, przynosił kawę w mroźne poranki, rysował serduszka w jej zeszytach. Ich związek był jak z romansu — czysty, czuły, szczery.
Minął rok — i oświadczył się. Na obronie prac dyplomowych rodzice już się znali, wspólnie jeździli na działkę, zaprzyjaźnili się. Postanowili wziąć ślub zaraz po studiach. Wszystko układało się idealnie. Kinga z przyjaciółkami tygodniami wybierała suknię, przeglądała katalogi, biegała po salonach. Aż pewnej nocy ujrzała we śnie strój swoich marzeń — najdelikatniejsze koronki, kremowy jedwab i lekki tren. Obudziła się z jedną myślą: „To musi być moje”.
Pojechała do pobliskiego salonu z koleżankami. Sprzedawczyni Ewa, wysłuchawszy jej opisu, nagle się uśmiechnęła i powiedziała:
— Niedawno zwrócono suknię dokładnie taką, jak pani opisała. Chce pani zobaczyć?
Kinga zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia, choćby bez przymierzania. Była jak utkana z jej snu. Tylko przyjaciółka szepnęła jej do ucha: „Ewa mówiła, iż ślub tej panny młodej się nie odbył… Może lepiej nie?” Ale Kinga nie chciała słuchać. Przeznaczenie to przeznaczenie. Suknię zapakowano, a ona czekała z drżeniem na wyznaczony dzień.
W przeddzień ślubu zatrzymała się w pokoju hotelowym — by pobyć sama, zebrać myśli. Znów włożyła suknię, zakręciła się przed lustrem. I nagle wydało jej się, iż w odbiciu ma na głowie czarną wstążkę. Przeszył ją dreszcz, ale odgoniła to uczucie, tłumacząc je zdenerwowaniem.
Rankiem wszystko szło jak po maśle: makijaż, fryzura, suknia… Kinga wyglądała jak z okładki magazynu. Rodzice, wchodząc do pokoju, oniemieli z zachwytu. Pozostało tylko czekać na Darka. Minęła godzina. Potem kolejne trzydzieści minut. Kinga już się nie uśmiechała. Przez okno zobaczyła radiowóz. Coś w piersi się urwało. Wyszła na korytarz, ledwie trzymając się na nogach.
— Przepraszam… to pani Kinga? — spytał młody sierżant. — Pański narzeczony… Darek… zginął. Wypadek. Pijany kierowca wjechał na czołówkę. Zmarł na miejscu.
Kinga nie płakała. Zamarła. Potem usiadła na podłodze i zakryła twarz dłońmi.
Minęły trzy dni. Stała na cmentarzu w tej samej sukni, teraz jednak z czarną wstążką we włosach. W dłoni trzymała ich wspólne zdjęcie. Położyła je w trumnie, pochyliła się, pocałowała zimne czoło ukochanego i szepnęła:
— Wybacz… gdybym wiedziała, nie puściłabym cię…
Od tamtej pory nikt nie widział jej uśmiechu. Jakby zgasła. Żyła jak automat. Rodzice mówili, iż to depresja. Lekarze — iż zaburzenie adaptacyjne. Ale matka wiedziała: jej córka powoli odchodzi.
Dokładnie rok później, w dzień, który miał być ich rocznicą, serce Kingi stanęło. Lekarze odnotowali: „zatrzymanie akcji serca we śnie”. A w jej dłoniach znaleziono to jedno ślubne zdjęcie.
Miłość była prawdziwa. Zbyt prawdziwa, by ją przeżyć.
Czy wierzycie, iż miłość może być tak silna, iż bez niej nie da się żyć?..