Śmiech przez łzy
Weronika Stanisławska postawiła przed wnuczką talerz z barszczem i usiadła naprzeciw, wpatrując się, jak Kasia drewnianą łyżką robi kręgi na czerwonej powierzchni zupy.
— Nie smakuje? — spytała babcia, choć doskonale znała odpowiedź. Wnuczka krzywiła się przy każdej łyżce od kilku dni.
— Jest w porządku — mruknęła Kasia, nie podnosząc wzroku. — Tylko nie jestem specjalnie głodna.
— Oho, nie głodna — przeciągnęła Weronika Stanisławska. — A wczoraj widziałam, jak grzebałaś w lodówce, szukałaś czegoś. Chciałaś te mrożone pierogi, co? Te, które specjalnie kupiłam?
Kasia westchnęła i odłożyła łyżkę.
— Babciu, no przestań… Mówiłam, iż wszystko w porządku. Po prostu jestem zmęczona po pracy, apetytu nie mam.
— Zmęczona — pokiwała głową Weronika. — W twoim wieku ja po robocie jeszcze ogródek podlewałam, pranie manualnie prałam, prasowałam. A ty cały dzień z komputerem siedzisz i zmęczenie się znalazło!
Wnuczka gwałtownie wstała od stołu, talerz zadzwonił.
— Wiesz co, babciu? Dość już! Codziennie to samo. Albo jedzenie nie takie, albo praca nieodpowiednia, albo chłopaki ci nie pasują. Serio, mam dość!
— Tak się teraz do starszych mówi?! — oburzyła się Weronika. — Matka cię tak wychowała?
— Matka mnie w ogóle nie wychowywała! — wybuchnęła Kasia i natychmiast zakryła usta dłonią.
Zapadła cisza. Weronika Stanisławska powoli wstała, zebrała talerze ze stołu. Ręce lekko się jej trzęsły, ale głos brzmiał spokojnie:
— Rozumiem. Więc to wszystko moja wina. I to, iż wzięłam cię do siebie po rozwodzie rodziców — też źle. I to, iż karmię, piorę — też nie tak.
— Babciu, nie to miałam na myśli… — zmieszała się Kasia.
— A co? — Weronika odwróciła się i wnuczka zobaczyła, iż oczy babci lśnią od łez. — Że jestem starą idiotką, która przeszkadza ci żyć? Pewnie tak jest. Młodzi mają ciężko ze starymi, rozumiem.
Kasia chciała coś powiedzieć, ale babcia już wyszła do kuchni. Słychać było szum wody, stukanie naczyń. Dziewczyna stała przez chwilę zdezorientowana, w końcu poszła do swojego pokoju.
Weronika myła naczynia i cicho płakała. Gorące łzy spływały do wody z mydlinami, a w piersi palil żal. Naprawdę stała się ciężarem? Wszystko, co robi dla wnuczki, jest tylko narzekaniem i moralizowaniem?
Przypomniała sobie, jak trzy lata temu Kasia przyszła do niej z jedną walizką i zapłakanymi oczami. Rodzice się rozwodzili, ojciec odszedł do młodszej sekretarki, matka zaczęła pić. Gdzie miała iść dwudziestoletnia dziewczyna? Oczywiście, do babci. Weronika przyjęła ją bez pytań, oddała najlepszy pokój, gotowała, prała, dbała.
A teraz okazuje się, iż to wszystko było niepotrzebne? Że tylko irytuje swoją troską?
— Weroniko Stanisławska! — rozległo się z korytarza. — Jesteś w domu?
Babcia gwałtownie otarła twarz ręcznikiem i poszła otworzyć. W drzwiach stała sąsiadka, Elżbieta Nowak, z paczuszką w dłoniach.
— Wejdź — zaprosiła Weronika, starając się brzmieć pogodnie. — Herbaty się napijesz?
— Nie, nie mam czasu. Wnuczka przywiozła z Warszawy jakieś zagraniczne słodycze — Elżbieta podała paczkę. — Pomyślałam, iż się podzielę z sąsiadami.
— Dziękuję ci — Weronika wzięła paczuszkę. — Wnuczka na długo przyjechała?
— Na tydzień tylko. Praca, wiesz, nie puszcza. Ale jak tylko przyjechała, od razu do babci! Kwiaty przyniosła, perfumy podarowała. Mówi: *„Babciu kochana, tak za tobą tęskniłam!”* — Elżbieta promieniała. — Prawdziwa radość!
Weronika kiwała głową i uśmiechała się, ale w środku wszystko się ściskało. U Elżbiety wnuczka kochająca, wdzięczna. A u niej? Tylko pretensje i niezadowolenie.
— A twoja Kasia jak? Ciąż pracuje? — dopytywała się sąsiadka.
— Pracuje, pracuje — pospiesznie odpowiedziała Weronika. — Dobra dziewczyna, we wszystkim mi pomaga.
— Oczywiście, iż dobra! Taka ładna, mądra. Masz szczęście do wnuczki — uśmiechnęła się Elżbieta. — No to lecę. Jeszcze raz dzięki za słodycze!
Gdy sąsiadka wyszła, Weronika oparła się o drzwi i zamknęła oczy. Jak boleśnie było kłamać, udawać, iż wszystko gra! A przecież kiedyś naprawdę była z wnuczki dumna, wszystkim opowiadała, jaka to Kasia zdolna, jak pięknie rysuje, jak dobrze się uczy…
— Babciu, kto przychodził? — z pokoju wyjrzała Kasia. Na jej twarzy malowała się skrucha.
— Elżbieta. Słodycze przyniosła — krótko odparła babcia.
— Słuchaj, może napijemy się herbaty? Z tymi słodyczami? — Kasia podeszła bliżej. — Chciałam… przeprosić. Nagadałam głupot.
Weronika w milczeniu poszła do kuchni, nastawiła czajnik. Kasia usiadła przy stole, rozłożyła cukierki na spodku.
— Ładne — mruknęła. — W złotych papierkach.
— Wnuczka Elżbiety przywiozła z Warszawy — zauważyła babcia, wyjmując filiżanki. — Dba o babcię.
Kasia zrozumiała aluzję i zaczerwieniła się.
— Babciu, no co ty? Ja też cię kocham, tylko… czasem mi się wydaje, iż się czepiasz. Jak dziś z tym barszczem.
— Czepiam się? — Weronika odwróciła się. — A mnie się wydaje, iż się martwię. Schudłaś ostatnio, jakaś blada. Może chorujesz?
— Nie, nie choruję. Po prostu w pracy teraz nerwowo. Projekt trzeba oddać, wszyscy są zestresowani.
Weronika nalała herbatę, usiadła obok wnuczki.
— A dlaczego mi nic nie mówisz? Wcześniej opowiadałaś — o pracy, o znajomych. Teraz milczysz jak zaklęta.
Kasia wzięła cukierek, pokręciła nim w palcach.
— Nie wiem… Wydawało mi się, iż cię to nie interesuje. Przecież nie rozumiesz tych programów komputerowych, projektowania…
— SpróbujKasia roześmiała się i przytuliła babcię mocno, a Weronika pomyślała, iż choćby najtrudniejsze rozmowy mogą czasem zamienić się w najpiękniejsze chwile.