Smycz nieporozumień

twojacena.pl 2 godzin temu

**Smyczą niezgody**

Dawid, wstawaj i wyprowadź Burka, ja nie jestem robotem! Andrzej Kowalski uderzył dłonią w kuchenny stół, aż zadźwięczały kubki z niedopitą kawą. W kuchni unosił się zapach przypalonych tostów, świeżo zaparzonej małej czarnej i lekkiego psiego oddechu. Za oknem kwietniowe słońce zalewało blokowisko, na którym dzieci już biegały po placu zabaw. Burek, kudłaty golden retriever z podartą zabawką w pysku, leżał przy drzwiach, smutno patrząc na smycz wiszącą na haczyku. Jego brązowe oczy błagały, ale rodzina była zajęta kłótnią.

Dawid, piętnastoletni syn, wgapiał się w telefon, z którego dobiegały odgłosy strzelaniny i piski opon. Jego bezprzewodowe słuchawki zwisały na szyi, a czarna bluza z napisem Koniec Gry była usiana okruchami po wczorajszych chipsach.

Tato, ja wczoraj go wyprowadzałem! burknął, nie odrywając wzroku od ekranu. Niech Kinga idzie, ona się zawsze wymiguje!

Kinga, dziewiętnastoletnia studentka, siedziała przy stole, wpatrzona w laptop. Jej ciemne włosy były związane w niedbały kok, a pod oczami miała cienie po nocnej nauce do egzaminu z socjologii. Miała na sobie rozciągniętą koszulkę z logo uniwersytetu.

Ja? prychnęła, odrywając się od ekranu. Dawid, to ty namówiłeś rodziców na Burka, więc ty go teraz wyprowadzaj! Mam jutro kolokwium, nie mogę psa ciągle wyprowadzać!

Agnieszka, ich matka, weszła do kuchni, wycierając ręce w fartuch wyszyty stokrotkami. Jej jasne włosy były potargane po sprzątaniu, a głos drżał ze zmęczenia i irytacji.

Przestańcie już drzeć się! powiedziała, stawiając patelnię na gazie, na której skwierczał olej. Andrzej, obiecałeś rano z Burkiem wyjść! A wy, dzieciaki, zupełnie rozpuściliście ręce wzięliście psa i teraz ja mam się nim zajmować!

Andrzej, czterdziestopięcioletni inżynier, odłożył lokalną gazetę, w której czytał o strajku w fabryce. Zmarszczył brwi, a poranna łysina lśniła w świetle.

Ja? Agnieszka, ja o szóstej rano wyjeżdżam do pracy! warknął. To Dawid błagał o psa, niech teraz się nim zajmuje!

Burek, jakby wyczuwając burzę, zawył cicho i upuścił zabawkę podartą gumową kaczuszkę. Jego ogon lekko drgnął, ale kuchnia zamieniła się w pole bitwy, gdzie pies nie był już tylko zwierzęciem, a symbolem rodzinnego chaosu.

Wieczorem kłótnia wybuchła z nową siłą. Agnieszka gotowała obiad: kotlety syczały na patelni, ziemniaki bulgotały w garnku, a kuchnia pachniał smażoną cebulą i koperkiem. Burek leżał przy drzwiach, jego smutne oczy śledziły smycz, której nikt nie dotykał. Dawid grał na konsoli w pokoju, wrzaski z gry wyścigowej zagłuszały telewizor, gdzie Andrzej oglądał wiadomości o piłce nożnej. Kinga pisała esej w swoim pokoju, słuchawki tłumiły hałas, a na biurku leżały puste puszki po energetyku.

Dawid, wyprowadziłeś Burka? krzyknęła Agnieszka, mieszając ziemniaki drewnianą łyżką.

Dawid, nie odrywając wzroku od ekranu, na którym jego samochód rozbił się o ścianę, burknął:

Nie. Niech Kinga idzie, ja jestem zajęty.

Kinga, usłyszawszy swoje imię, wpadła do kuchni, zrywając słuchawki.

Zajęty?! warknęła. Cały dzień grasz w te swoje głupie gry, Dawid! Ja mam termin na jutro! Tato, powiedz mu coś!

Andrzej, siedzący na kanapie z pilotem, westchnął i przetarł skronie.

Dawid, idź z psem. To twój obowiązek powiedział, nie odrywając wzroku od telewizora.

Dawid cisnął kontroler na kanapę, jego policzki zrobiły się czerwone.

Mój obowiązek?! Wszyscy obiecaliście pomagać, a teraz ja mam być winny?! krzyknął. To oddajmy Burka, skoro wam na nim nie zależy!

Agnieszka odwróciła się gwałtownie, jej łyżka zadźwięczała o garnek, a fartuch zatrząsł się.

Oddamy?! jęknęła. Dawid, rok temu płakałeś, żeby go wziąć! A teraz chcesz go porzucić? Wszyscy jesteście tacy sama ja sprzątam, ja gotuję, ja zajmuję się psem!

Kinga przewróciła oczami, krzyżując ramiona.

Mamo, nie zaczynaj. To nie moja wina, iż mam sesję! Tato, ty w ogóle kiedyś Burka wyprowadziłeś?

Andrzej wstał, jego głos stał się donośny, zagłuszając telewizor.

Kinga, nie udawaj niewiniątka! Ja wracam z fabryki o dziewiątej, ledwo żyję! A wy tylko potraficie się drzeć!

W tym momencie Burek, zmęczony krzykami, podbiegł do drzwi, pchnął je łapą i wypadł do klatki schodowej drzwi były uchylone od rana, gdy Kinga odbierała zamówienie. Rodzina zastygła, słysząc jego szczekanie na schodach mieszane z tupotem łap.

Burek! krzyknęła Agnieszka, rzucając łyżkę, która wpadła do zlewu. Dawid, to ty nie zamknąłeś drzwi?!

Dawid zbladł, zrywając się z kanapy.

Ja?! To Kinga rano wychodziła po pizzę! wrzasnął.

Kinga uderzyła dłonią w stół, aż laptop się zachwiał.

Ja?! Ty zawsze zwalasz winę na innych, gówniarzu! warknęła.

Andrzej złapał smycz z haczyka, jego kurtka zaszeleściła.

Dość! Wszyscy szukamy Burka, już! rozkazał.

Rodzina rzuciła się na poszukiwania. Podwórko tętniło wieczornym gwarem: dzieci wrzeszczały na placu zabaw, samochody trąbiły na parkingu, a gdzieś w oddali szczekałyZnaleźli go nad ranem, śpiącego pod ławką w parku, mokrego od rosy, ale bezpiecznego, a gdy Agnieszka przytuliła go, płacząc, Andrzej objął wszystkich, choćby Kingę i Dawida, i w tej chwili zrozumieli, iż Burek zawsze był tym, który ich łączył, a nie dzielił.

Idź do oryginalnego materiału