Sprawiłam, iż mąż zerwał kontakty z rodziną, która go ciągnęła na dno.

polregion.pl 2 tygodni temu

Śniło mi się, iż jestem Agnieszką, i w tym śnie udało mi się odciąć męża, Mariusza, od jego rodziny, która ciągnęła nas w dół. Nie żałuję tego – byli jak ciężar kamienia zawieszony na szyi, a ja nie pozwoliłabym, by pociągnęli za sobą nasze małżeństwo w otchłań.

Rodzina Mariusza to nie byli pijacy ani lenie, ale ich sposób myślenia był jak trucizna. Wierzyli, iż życie powinno samo rzucić im wszystko pod stopy, bez wysiłku. Ale na tym świecie nic nie przychodzi za darmo, a ja nie chciałam, by mój mąż – pełen ukrytej siły – utonął w ich bagnie rezygnacji.

Mariusz to człowiek z charakterem, ale potrzebował iskry, bodźca. Jego rodzina z małej wsi pod Białymstokiem nigdy jej nie szukała. W ich ustach nieustannie brzmiały narzekania: na rząd, na sąsiadów, na zły los – na wszystkich, tylko nie na siebie. Rodzice Mariusza, Stanisław i Halina, całe życie klepali biedę, licząc każdą złotówkę, ale nie próbowali nic zmienić. Ich filozofia sprowadzała się do słów: *Takie jest życie, trzeba się z tym pogodzić*. Miał też młodszego brata, Darka, któremu nic w życiu nie wychodziło. Ożenił się, ale żona uciekła z kimś bogatszym, zostawiając go z przekonaniem, iż kobiety interesują tylko pieniądze. Ta rodzina była jak czarna dziura, wysysająca nadzieję.

Kochałam Mariusza i wierzyłam w niego. Ale po kilku latach małżeństwa, żyjąc w tej wsi, zrozumiałam: jeżeli nic nie zmienimy, do starości będziemy chodzić w tych samych ubraniach i oszczędzalibyśmy choćby na chlebie. Choć to była mała wieś, pracę dało się znaleźć, ale rodzina męża wmawiała mu coś przeciwnego. *Po co harować dla kogoś? Wyrzucą cię bez grosza, a sąd i tak nie pomoże* – powtarzał teść. On i Mariusz pracowali w lokalnym tartaku, gdzie wypłatę wstrzymywano miesiącami. *Nie ma sensu zmieniać roboty, wszędzie trzeba mieć znajomości* – powtarzał Mariusz, jakby te słowa były jego własnymi. Teściowa choćby ogródka nie uprawiała, bo *i tak ktoś ukradnie, po co się starać?* Ta bierność mnie zabijała.

Widziałam, jak Mariusz, utalentowany i pracowity, gasł pod ich wpływem. Oni nie tylko żyli w biedzie – pogodzili się z nią jak z wyrokiem. Pewnego dnia nie wytrzymałam. Usiadłam naprzeciwko męża i powiedziałam: *Albo wyjeżdżamy do miasta i zaczynamy od nowa, albo jadę sama*.

Opierał się, powtarzał rodzinne mantry, iż to się nie uda. Teść i teściowa naciskali, przekonując go, iż niszczę rodzinę. Ale ja nie ustąpiłam. To była nasza jedyna szansa. W końcu Mariusz się zgodził, i przeprowadziliśmy się do Łodzi.

Przeprowadzka zmieniła wszystko. Szukaliśmy pracy od zera, wynajmowaliśmy kąt, liczyliśmy każdy grosz. Ciężko? Tak. Ale widziałam, jak w Mariuszu budzi się ogień. On znalazł pracę w firmie budowlanej, ja zostałam recepcjonistką w gabinecie kosmetycznym. Pracowaliśmy, uczyliśmy się, nie spaliśmy po nocach – ale szliśmy do przodu.

Minęło piętnaście lat. Dziś mamy własne mieszkanie, samochód, jeździmy na wakacje. Mamy dwójkę dzieci – starszego syna Jakuba i młodszą córkę Zosię. Wszystko, co mamy, zdobyliśmy sami. Mariusz jest teraz starszym majstrem, ja prowadzę mały sklepik. Nasze życie to owoc pracy, a nie łut szczęścia.

Do jego rodziców czasem przyjeżdżamy, wysyłamy im pieniądze. Ale oni się nie zmienili. Darek, jego brat, wciąż mieszka z nimi, pracuje w tym samym tartaku za zaległe wypłaty. Nazywają nas szczęściarzami, jakbyśmy nie zapracowali na to wszystko. *Wam się po prostu udało* – mówią, ignorując nasze nieprzespane noce, wyrzeczenia i upór. Ich słowa to jak policzek. Nie widzą, ile włożyliśmy, by wydostać się z tej samej dziury, w której oni siedzą z własnej woli.

Dopiero niedawno Mariusz przyznał, iż wyjazd był najlepszą decyzją w jego życiu. Zrozumiał, jak jego rodzina gasiła w nim chęć do czegoś więcej, jak ich narzekania i bezczynność ciągnęły go w dół. Jestem dumna, iż udało mi się wyciągnąć go z tego bagienka. Ale by ochronić naszą rodzinę, musiałam postawić mur między nim a jego bliskimi. Nie zakazywałamim kontaktów, ale pilnowałam, by ich wpływ nie zatruwał naszego życia. Każdy ich telefon, każde utyskiwanie przypominało mi, jak blisko byliśmy, by pogrążyć się w ich beznadziei.

Czasem serce ściska mi się na myśl, iż Mariusz mógł tam zostać, w tej szarej egzystencji bez marzeń. Ale widzę, jak patrzy na nasze dzieci, na nasz dom, i wiem: postąpiłam słusznie. Jego rodzina trwa w swoim świecie, gdzie wszystko zależy od przeznaczenia, a nie od wysiłku. A my wybraliśmy inną drogę. I nie pozwolę, by ich toksyczne słowa czy stare nawyki wróciły do naszego życia. Mariusz i ja zbudowaliśmy swoje szczęście – i nikt nam go nie odbierze.

Idź do oryginalnego materiału