Weronika nigdy nie lubiła prosić o pomoc, choćby gdy było ciężko. Zawsze była niezależna, choćby po przejściu na emeryturę z pracy jako bibliotekarka szkolna. Teraz mieszkała spokojnie w skromnym mieszkaniu w Krakowie, utrzymując się z niewielkiej emerytury i ciepła rodziny—zwłaszcza wnuczki, Zosi.
Zosia była jej światłem. Osiemnastoletnia dziewczyna miała promienny uśmiech, dobre serce i głowę pełną marzeń. Za kilka tygodni miała zakończyć naukę w Liceum im. Marii Skłodowskiej-Curie, a niedługo potem był bal maturalny. Weronika wiedziała, jak istotny jest taki wieczór—to przecież koniec dzieciństwa i początek czegoś nowego.
Dlatego tak bardzo zabolało ją, gdy Zosia oznajmiła, iż nie idzie.
„Babciu, naprawdę mnie to nie obchodzi! Wolę zostać w domu z mamą i obejrzeć jakieś stare filmy”—powiedziała pewnego wieczoru przez telefon.
„Ale kochanie, to jedyna taka noc w życiu. Nie chcesz stworzyć wspomnień? Pamiętam, jak twój dziadek zabrał mnie na studniówkę. Wyglądał tak przystojnie w tym wypożyczonym garniturze… Tańczyliśmy całą noc, a kilka miesięcy później wzięliśmy ślub”—Weronika uśmiechnęła się na to wspomnienie.
„Wiem, babciu, ale choćby nie mam z kim iść. A te sukienki kosztują majątek. To nie warto.”
Zanim Weronika zdążyła coś dodać, Zosia wymamrotała coś o nauce do matury i gwałtownie się rozłączyła.
Weronika długo siedziała w ciszy, wciąż trzymając słuchawkę. Znała serce swojej wnuczki. Dziewczyna nie rezygnowała z balu, bo jej nie zależało—rezygnowała, by nie być ciężarem. Jej mama, Kasia, pracowała za minimalną pensję, a Weronika żyła oszczędnie. Nie było miejsca na ekstrawagancje, zwłaszcza na sukienkę za pół wypłaty.
Tej nocy Weronika wyjęła małe drewniane pudełko schowane w szafie. W środku leżało kilkaset złotych—oszczędności odłożone na własny pogrzeb. Zawsze powtarzała sobie, iż gdy jej zabraknie, Kasia i Zosia nie powinny się o nic martwić. Ale teraz, patrząc na te banknoty, zrozumiała coś ważnego.
Może te pieniądze lepiej wydać, póki jeszcze żyje?
Następnego ranka pojechała autobusem do najmodniejszej galerii w mieście. Założyła najlepszą bluzkę—lawendową, z perłowymi guzikami—i wzięła swoją ulubioną torebkę, lekko wytartą, ale wciąż elegancką. Szła wolno, ale z determinacją. Jej laska delikatnie stukała o podłogę, gdy weszła do lśniącego centrum handlowego, pełnego wystaw migoczących jak klejnoty.
W końcu znalazła to, czego szukała—butik z sukienkami, które wyglądały, jakby były uszyte z marzeń. Weszła do środka.
„Dzień dobry! Nazywam się Kinga. W czym mogę pomóc… hmm… pani?”—zapytała strojna kobieta, mierząc Weronikę wzrokiem od stóp do głów.
Weronika wyczuła niepewność w jej głosie, ale uśmiechnęła się grzecznie. „Dzień dobry, szukam sukienki na studniówkę dla wnuczki. Chcę, by poczuła się jak księżniczka.”
Kinga przechyliła głowę. „Nasze sukienki zaczynają się od kilkuset złotych. Nie wynajmujemy—tylko sprzedaż.”
„Oczywiście”—odparła Weronika. „Może pokaże mi pani te najmodniejsze w tym sezonie?”
Kinga zawahała się. „Ech, gdyby pani szukała czegoś tańszego, to może lepiej sprawdzić w sieciówce? U nas klientela jest… no, taka raczej z klasą.”
Słowa zabolały bardziej, niż Weronika się spodziewała. Mimo to przeglądała sukienki, delikatnie dotykając materiałów. Kinga chodziła za nią krok w krok.
„Tylko popatrzę, jeżeli można”—powiedziała Weronika łagodnie.
Kinga skrzyżowała ręce. „Tylko mówię, iż mamy kamery. Więc jeżeli pani myśli o schowaniu czegoś do tej torebki…”
Weronika spojrzała na nią, czując, jak serce wali jej jak młot. „Słucham?”
Kinga uśmiechnęła się ironicznie. „Tak na wszelki wypadek. Zdarzało się.”
„Nie mam zamiaru niczego kraść. Ale widzę, iż nie jestem tu mile widziana”—powiedziała cicho Weronika.
Z łzami w oczach wyszła z butiku. Była tak wzburzona, iż potknęła się na chodniku, a zawartość torebki rozsypała się po ziemi. Klęcząc, zbierała rozrzucone przedmioty, czując się upokorzona.
Wtedy usłyszała głos:
„Proszę pani, wszystko w porządku?”
To był młody mężczyzna w mundurze—miał może dwadzieścia parę lat, ale jego spojrzenie było pełne dobroci.
„Pomogę pani to pozbierać”—powiedział, podając jej torebkę.
„Dziękuję, panie…?”
„To znaczy—jeszcze nie jestem oficjalnie policjantem, dopiero się uczę. Nazywam się Tomek Nowak.”
I, nie wiedzieć czemu, Weronika opowiedziała mu wszystko—o rozmowie z Zosią, o oszczędnościach i o tym, jak potraktowała ją Kinga.
Tomek zmarszczył brwi. „To nie do przyjęcia”—powiedział stanowczo. „Chodźmy z powrotem.”
„O nie, nie chcę robić zamieszania…”
„To nie zamieszanie”—odparł Tomek, pomagając jej wstać. „Przyszła pani kupić sukienkę. Więc ją kupimy.”
I tak Weronika znalazła się z powrotem w butiku, tym razem z Tomkiem u boku. Kinga oniemiała.
„Myślałam, iż pani już… O! Witam, panie funkcjonariuszu!”—jej głos nagle stał się słodki jak miód.
Tomek nie uśmiechnął się. „Jesteśmy tu, żeby kupić sukienkę. I nie wyjdziemy bez niej.”
Pomógł Weronice wybrać elegancką, lawendową suknię z delikatnym brokatem na ramionach. Tym razem sprzedawczyni była uprzejma, a kierowniczka przeprosiła i dała rabat. Tomek, mimo protestów Weroniki, dołożył się do zakupu.
„Nie musiał pan tego robić”—szepnęła wzruszona.
„Wiem. Ale chciałem.”
Gdy wychodzili, słyszeli, jak kierowniczka robi Kingi awanturę.
Na zewnątrz świeciło słońce. Weronika podziękowała Tomkowi: „Jest pan wspaniałym człowiekiem. Świat potrzebuje więcej takich ludzi.”
Tomek się zaczerwienił. „To nic takiego.”
„Ma panTydzień później, gdy Zosia tańczyła na studniówce w swojej olśniewającej sukni, a Tomek, który zjawił się jak obiecał, nie spuszczał z niej wzroku, Weronika uśmiechała się w duchu, widząc, jak jedno dobre serce może odmienić więcej niż jeden los.