— Jak śmiesz, Małgosiu?! Jak śmiesz zakładać moją suknię ślubną?! — głos Weroniki Piotrownej drżał z oburzenia, gdy stała w drzwiach sypialni, trzymając się framugi białymi od napięcia palcami.
Małgosia odwróciła się, jeszcze nie zapięta do końca na plecach. Biała atłasowa suknia opinała jej smukłą sylwetkę, podkreślając talię i rozszerzając się romantycznymi fałdami ku dołowi.
— Weroniko Piotrowna, ja… chciałam tylko sprawdzić, czy będzie mi pasować… — wyjąkała dziewczyna, czerwieniąc się po uszy. — Marcin powiedział, iż mogę…
— Marcin powiedział?! — teściowa weszła do pokoju, zaciskając pięści. — Mój syn nie miał prawa pozwalać ci dotykać moich rzeczy! To dla mnie świętość! Rozumiesz? Świętość!
Małgosia pośpiesznie próbowała rozpiąć suknię, ale zamek zaczął się zacinać. Im mocniej szarpnęła, tym mocniej utknął.
— Weroniko Piotrowna, proszę pomóż, nie mogę jej zdjąć…
— Nie waż się rozerwać! — krzyknęła kobieta. — jeżeli ją zniszczysz, nigdy ci tego nie wybaczę! Stój spokojnie!
Palce teściowej drżały, gdy ostrożnie uwalniała zamek. Małgosia czuła, jak napięcie emanuje od tej szczupłej kobiety z mocno spiętymi włosami.
— Czy ty w ogóle rozumiesz, co to znaczy? — szeptała Weronika Piotrowna, delikatnie ściągając suknię z ramion synowej. — To nie jest zwykła szmata! W tej sukni wychodziłam za ojca Marcina… Niech spoczywa w pokoju…
Małgosia w milczeniu wciągała swój prosty sweter. W lustrze widziała, jak teściowa starannie rozprostowuje każdy fałd na materiale, sprawdzając, czy nic się nie pogniotło.
— Przepraszam — szepnęła cicho. — Nie chciałam pani zasmucić. Po prostu ślub za miesiąc, a ja nie mam pieniędzy na suknię…
Weronika Piotrowna odwróciła się gwałtownie.
— A kto ci każe wychodzić za mąż, jeżeli nie masz pieniędzy? Myślałaś, iż mój syn cię utrzyma? On sam jeszcze dziecko!
— Kochamy się — wyszeptała Małgosia.
— Miłość! — prychnęła teściowa. — Miłością mieszkania nie wynajmiesz i dzieci nie nakarmisz! Mnie też się wydawało, iż kocham, a potem całe życie w biedzie przeżyłam!
W korytarzu rozległy się kroki, i do pokoju wszedł Marcin. Wysoki, jasnowłosy, od razu wyczuł atmosferę.
— Co się stało? Mamo, dlaczego jesteś taka czerwona?
— Zapytaj lepiej swojej narzeczonej, co tu wyprawiała! — Weronika Piotrowna zawiesiła suknię w szafie i trzasnęła drzwiami.
Marcin spojrzał na Małgosię, potem na matkę.
— Małgosiu, przymierzałaś suknię?
— Mówiłam ci, iż chcę zobaczyć… Powiedziałeś, iż mama się nie obrazi…
— Myślałem, iż jej nie będzie w domu — wydukał zakłopotany.
— Właśnie tak! — Weronika Piotrowna załamała ręce. — Więc umówiliście się za moimi plecami! W moim domu, z moimi rzeczami!
— Mamo, no co ty się tak denerwujesz? Suknia wisi, nikomu nie szkodzi!
Zapadła cisza. Weronika Piotrowna zwróciła się powoli do syna, i Małgosia ujrzała, jak zmienia się jej twarz. Ból, głęboki i dawny, odbił się w jej oczach.
— Nikomu nie szkodzi? — szepnęła ledwie słyszalnie. — Rozumiem. Więc i ja jestem nikomu niepotrzebna, i moje wspomnienia, i to, co dla mnie cenne…
— Mamo, nie tak chciałem powiedzieć…
— Wiesz co, synku — Weronika Piotrowna wyprostowała się — róbcie, jak uważacie. Ale mojej sukni nie ruszajcie. Lepiej oszczędzajcie i kupcie swoją.
Wyszła, i Małgosia usłyszała trzask kuchennych drzwi.
— No to mamy przechlapane — westchnął Marcin. — Teraz będzie miesiąc nie odzywać się do mnie.
— Marcinku, a dlaczego ona taka? Ja przecież nic złego nie zrobiłam…
Marcin usiadł na łóżku, przetarł twarz dłońmi.
— To długa historia, Małgosiu. Mama… po śmierci taty zupełnie się zmieniła. Kiedyś była radosna, zawsze się śmiała. A teraz… Wszystko po tacie chowa jak w muzeum. I ta suknia… Czasem ją wyjmuje, głaszcze, rozmawia z nią…
— Rozmawia?
— No tak. Myśli, iż nie słyszę. A ja jako dziecko raz podsłuchałem. Mówiła sukni, jak tęskni za tatą, jaki był wspaniały… Trochę straszne, ale ją rozumiem.
Małgosia przysiadła obok narzeczonego.
— Może ja z nią porozmawiam? Wytłumaczę, iż nie chciałam urazić?
— Spróbuj. Tylko ostrożnie. Jest teraz wkurzona…
W kuchni Weronika Piotrowna siekła kapustę na kapuśniak. Nóż uderzał w deskę, jakby rąbała drewno.
— Weroniko Piotrowna, mogę wejść?
— Wejdź, skoro przyszłaś — odparła teściowa, nie podnosząc wzroku.
Małgosia niepewnie podeszła do stołu.
— Chciałam przeprosić. Naprawdę nie chciałam pani zasmucić. Tylko… moja mama zmarła, gdy byłam mała, a ciotka, która mnie wychowała, nie jest bogata. Pomyślałam…
— Pomyślałaś, iż skubniesz darmochę — burknęła Weronika Piotrowna.
— Nie! — Małgosia poczerwieniała. — Pomyślałam, iż może potraktuje mnie pani jak córkę…
Weronika Piotrowna nagle zesztywnieła, spojrzała na dziewczynę.
— Jak córkę? Co ty sobie wyobrażasz? Córką trzeba się zasłużyć!
— A jak? — cicho spytała Małgosia. — Powiedzcie, co mam zrobić, a ja się postaram…
Kobieta odłożyła nóż, otarła ręce w ścierkę.
— Wiesz co, dziewczyno, usiądź. Opowiem ci o tej sukni.
Małgosia ostrożnie zajęła miejsce przy stole.
— Miałam dziewiętnaście lat, gdy wyszłam za ojca Marcina. PrzWeronika Piotrowna otworzyła drzwi do sypialni i ruchem ręki zaprosiła Małgosię do środka, a w jej oczach pojawiła się iskra zrozumienia, która zapowiadała nowy etap w ich relacji.