— Jak śmiesz, Marianko?! Jak śmiesz przymierzać moją suknię ślubną?! — głos Wandy Piotrownej drżał z oburzenia, stała w drzwiach sypialni, ściskając framugę białymi od napięcia palcami.
Marianka odwróciła się, jeszcze nie do końca zapięła suwak na plecach. Biała, satynowa suknia opływała jej smukłą sylwetkę, podkreślając talię i malowniczo spływając do podłogi szerokimi fałdami.
— Wandziu, ja… tylko chciałam zobaczyć, czy będzie mi pasować… — wyjąkała dziewczyna, czerwieniąc się po same uszy. — Krzysiek powiedział, iż mogę…
— Krzysiek powiedział?! — teściowa wkroczyła do pokoju, zaciskając pięści. — Mój syn nie miał prawa pozwalać ci dotykać moich rzeczy! To dla mnie świętość! Rozumiesz? Świętość!
Marianka pośpiesznie zaczęła rozbierać suknię, ale suwak się zaciął. Im bardziej ciągnęła, tym bardziej klinował się zamek.
— Wandziu, pomóż, proszę, nie mogę zdjąć…
— Nie waż się tego drzeć! — pisnęła kobieta. — jeżeli zniszczysz, nigdy ci tego nie wybaczę! Stój spokojnie!
Palce teściowej drżały, gdy ostrożnie uwalniała zamek. Marianka czuła, jak napięcie bije od tej drobnej kobiety z ciasno spiętymi włosami.
— W ogóle rozumiesz, co to znaczy? — szeptała Wanda Piotrowna, delikatnie ściągając suknię z ramion synowej. — To nie tylko kawałek materiału! W tej sukni wychodziłam za ojca Krzyśka… Niech spoczywa w pokoju…
Marianka w milczeniu zakładała swój prosty sweter. W lustrze widziała, jak teściowa troskliwie prostuje każdą fałdkę na sukni, sprawdza, czy się nie pogniotła.
— Przepraszam — szepnęła cicho. — Nie chciałam pani urazić. Po prostu ślub za miesiąc, a ja nie mam pieniędzy na suknię…
Wanda Piotrowna gwałtownie się odwróciła.
— A kto ci każe wychodzić za mąż, jeżeli nie masz grosza przy duszy? Myślałaś, iż mój syn cię utrzyma? On sam jeszcze dziecko!
— Kochamy się — wyszeptała Marianka.
— Miłość! — prychnęła teściowa. — Miłością mieszkania nie wynajmiesz i dzieci nie nakarmisz! Mnie też się zdawało, iż kocham, a potem całe życie w biedzie przeżyłam!
W korytarzu rozległy się kroki, i do pokoju wszedł Krzysiek. Wysoki, jasnowłosy, od razu wyczuł atmosferę.
— Co się stało? Mamo, czemu taka czerwona?
— Zapytaj lepiej swojej narzeczonej, co tu wyprawiała! — Wanda Piotrowna zawiesiła suknię w szafie i trzasnęła drzwiami.
Krzysiek spojrzał na Mariankę, potem na matkę.
— Mańka, przymierzałaś tę suknię?
— Mówiłam ci, iż chcę zobaczyć… Powiedziałeś, iż mama się nie obrazi…
— Myślałem, iż jej nie będzie w domu — zmieszał się chłopak.
— A więc tak! — Wanda Piotrowna załamała ręce. — Więc spiskujecie za moimi plecami! W moim domu, z moimi rzeczami!
— Mamo, no co ty się tak denerwujesz? Suknia tylko wisi, nikomu nie potrzebna!
W pokoju zapadła cisza. Wanda Piotrowna powoli odwróciła się do syna, i Marianka zobaczyła, jak zmienia się jej twarz. Ból, głęboki i dawny, odbił się w oczach kobiety.
— Nikomu nie potrzebna? — mówiła bardzo cicho. — Rozumiem. Więc i ja nikomu nie jestem potrzebna, ani moje wspomnienia, ani to, co dla mnie ważne…
— Mamo, nie tak chciałem powiedzieć…
— Wiesz co, synku — Wanda Piotrowna wyprostowała się — żyjcie, jak chcecie. Ale mojej sukni nie ruszajcie. Lepiej oszczędzajcie i kupcie swoją.
Wyszła z pokoju, i Marianka usłyszała trzask drzwi kuchennych.
— No i wpadliśmy — westchnął Krzysiek. — Teraz miesiąc ze mną nie będzie gadać.
— Krzyśku, a dlaczego ona tak? Ja nic złego nie zrobiłam…
Chłopak usiadł na łóżku, przetarł twarz dłońmi.
— To długa historia, Mańka. Mama… po śmierci taty zupełnie się zmieniła. Kiedyś była wesoła, ciągle się śmiała. A teraz… Wszystkie rzeczy ojca trzyma jak w muzeum. A ta suknia… Czasem ją wyjmuje, głaszcze, rozmawia z nią…
— Rozmawia?!
— No tak. Myśli, iż nie słyszę. A ja w dzieciństwie raz podsłuchałem. Opowiadała sukni, jak tęskni za tatą, jaki był dobry… Trochę straszne, ale ją rozumiem.
Marianka przysiadła obok narzeczonego.
— Może powinnam z nią porozmawiać? Wytłumaczyć, iż nie chciałam urazić?
— Spróbuj. Tylko ostrożnie. Jest teraz wściekła…
W kuchni Wanda Piotrowna gwałtownie szatkowała kapustę do kapuśniaku. Nóż uderzał w deskę, jakby rąbała drewno.
— Wandziu, mogę wejść?
— Wchodź, skoro przyszłaś — odparła teściowa, nie podnosząc głowy.
Marianka niepewnie podeszła do stołu.
— Chciałam przeprosić. Naprawdę nie chciałam pani zdenerwować. Po prostu… moja mama zmarła, gdy byłam mała, a ciotka, która mnie wychowała, nie jest zamożna. Więc pomyślałam…
— Pomyślałaś, iż fajnie by było dostać coś za darmo — burknęła Wanda Piotrowna.
— Nie! — Marianka zaczerwieniła się. — Pomyślałam, iż może… potraktuje mnie pani jak córkę…
Wanda Piotrowna gwałtownie przerwała pracę, spojrzała na dziewczynę.
— Jak córkę? Co ty sobie wyobrażasz? Córką trzeba zasłużyć!
— A jak zasłużyć? — cicho spytała Marianka. — Pani powie, co mam robić, a ja się postaram…
Kobieta odłożyła nóż, otarła ręce ścierką.
— Wiesz co, dziewczyno, usiądź. Opowiem ci o tej sukni.
Marianka ostrożnie usiadła przy stole.
— Miałam dziewiętnaście lat, gdy wyszłam za ojca Krzyśka. Przystojny był, postawny, wszystkie dziewczyny za nim latały. A wybrał mnie. Suknię szyłyśmy z moją mamą trzy miesiące. Każdego wieczoru siedziałyśmy, każdą cekinę przyszywałyśmy manualnie. Mama mówiła: „Wanda, zapamiętaj ten dzień, będzie w twoim życiu tylko jeden taki”.
Głos kobiety zmiękł, w oczach pojawiło się coś ciepłego.
— I rzeczywiście był tylko jedenA gdy Marianka wzięła Władka za rękę i weszła do sali weselnej, Wanda Piotrowna, stojąc w kącie z łezką w oku, szeptała do swojej starej sukni: „No i co, Kazik, nasz chłopak też już dorosły, prawda?”.