Suknia ślubna, która zmienia wszystko

polregion.pl 2 tygodni temu

**Dzisiejszy wpis w dzienniku:**

Drzwi do sypialni otworzyły się z hukiem. Stanęła w nich Halina Janowska, jej palce, bledsze niż śnieg, kurczowo ściskały futrynę.

— Jak śmiesz, Kingo?! Jak śmiesz zakładać moją suknię ślubną?! — Głos drżał jej z gniewu.

Kinga odwróciła się pośpiesznie, jeszcze nie do końca zapięta na plecach. Biała, satynowa suknia podkreślała smukłą sylwetkę, opadając majestatycznie do podłogi.

— Halina Janowska, ja… chciałam tylko sprawdzić, czy będzie pasować… — wyjąkała, czerwieniąc się po uszy. — Krzysiek mówił, iż mogę…

— Krzysiek?! — Starsza kobieta weszła do pokoju, zaciskając pięści. — Mój syn nie miał prawa pozwalać ci dotykać moich rzeczy! To dla mnie świętość! Rozumiesz?! Świętość!

Kinga próbowała rozpinać suknię, ale zamek się zaciął. Im bardziej szarpała, tym bardziej się klinował.

— Proszę pomóc… nie mogę zdjąć…

— Nie waż się drzeć! — warknęła Halina. — jeżeli zniszczysz, nigdy ci nie wybaczę! Stój spokojnie!

Jej palce drżały, gdy ostrożnie uwalniała zamek. Kinga czuła napięcie bijące od tej chudej kobiety z włosami ściągniętymi w surowy kok.

— W ogóle rozumiesz, co to jest? — szeptała Halina, delikatnie ściągając materiał z ramion synowej. — To nie jest zwykła szmata! W tej sukni ślubiłam się z ojcem Krzyśka… Niech spoczywa w pokoju…

Kinga milczała, wkładając swój zwykły sweter. W lustrze widziała, jak teściowa gładzi każdy fałd materiału, sprawdzając, czy nie ma zagnieceń.

— Przepraszam — szepnęła. — Nie chciałam pani zdenerwować. Tylko… ślub za miesiąc, a ja nie mam pieniędzy na suknię…

Halina odwróciła się gwałtownie.

— To po co wychodzisz za mąż, skoro ciebie nie stać? Myślisz, iż mój syn cię utrzyma? On sam jeszcze dziecko!

— Kochamy się — odparła cicho Kinga.

— Miłość! — prychnęła. — Miłością mieszkania nie wynajmiesz i dzieci nie nakarmisz! Ja też myślałam, iż kocham, a potem całe życie w biedzie przeżyłam!

W korytarzu rozległy się kroki. Do pokoju wszedł Krzysiek. Wysoki, jasnowłosy, od razu wyczuł atmosferę.

— Co się stało? Mamo, czemu taka czerwona?

— Zapytaj lepiej swojej narzeczonej, co tu wyprawiała! — Halina zawiesiła suknię w szafie i trzasnęła drzwiami.

Krzysiek spojrzał na Kingę, potem na matkę.

— Przymierzałaś tę suknię?

— Mówiłam ci, iż chcę zobaczyć… Powiedziałeś, iż mama się nie obrazi…

— Myślałem, iż jej nie będzie w domu — wyznał zmieszany.

— Aha! — Halina załamała ręce. — Więc spiskujecie za moimi plecami! W moim domu, z moimi rzeczami!

— Mamo, no co ty… Suknia tylko wisi, nikomu niepotrzebna!

Zapadła cisza. Halina zwróciła się powoli do syna, a Kinga zobaczyła, jak zmienia się jej twarz. W oczach odbiła się stara, głęboka rana.

— Nikomu niepotrzebna? — szepnęła. — Rozumiem. Więc i ja jestem nikomu niepotrzebna, i moje wspomnienia, i to, co dla mnie cenne…

— Nie to chciałem powiedzieć…

— Wiesz co, synu — Halina wyprostowała się. — Żyjcie, jak chcecie. Ale mojej sukni nie tykajcie. Lepiej oszczędzajcie i kupcie swoją.

Wyszła, trzaskając drzwiami.

— No to się wpakowaliśmy — westchnął Krzysiek. — Przez miesiąc nie będzie do mnie gadać.

— Dlaczego ona taka? — Kinga przysiadła obok. — Przecież nic złego nie zrobiłam…

Krzysiek potarł twarz.

— To długa historia. Mama… zmieniła się po śmierci taty. Wcześniej była radosna. Teraz… przechowuje jego rzeczy jak relikwie. A tę suknię… czasem wyjmuje, głaszcze, rozmawia z nią…

— Rozmawia?! — Kinga znieruchomiała.

— Tak. Myśli, iż nie słyszę. W dzieciństwie podsłuchałem. Mówiła do sukni, jak bardzo tęskni za tatą, jaki był wspaniały… Straszne, ale ją rozumiem.

— Może powinnam z nią porozmawiać?

— Spróbuj. Tylko ostrożnie.

W kuchni Halina siekała kapustę do bigosu. Nóż uderzał w deskę jak siekiera.

— Mogę wejść?

— Wejdź, skoro przyszłaś — burknęła, nie podnosząc głowy.

— Chciałam przeprosić. Naprawdę nie chciałam pani zasmucić. Po prostu… moja mama zmarła, gdy byłam mała, a ciotka, która mnie wychowała, nie ma pieniędzy… Pomyślałam…

— Pomyślałaś, iż załapię się na darmochę — mruknęła Halina.

— Nie! — Kinga spłonęła rumieńcem. — Pomyślałam, może potraktuje mnie pani jak córkę…

— Jak córkę? — Halina odłożyła nóż. — Córkę się dopiero zasługuje!

— To jak to zrobić? — Kinga patrzyła na nią błagalnie.

Halina westchnęła, otarła ręce w fartuch.

— Siadaj. Opowiem ci o tej sukni…

Słuchała, jak Halina mówi o swoim ślubie, o tym, jak szyły suknię z własną matką przez trzy miesiące, o tym, jak jej mąż, Stanisław, wnosił ją w niej do domu. Słowa płynęły coraz cieplejsze, aż w końcu…

— Może… może wspólnie uszyjemy moją suknię? — zaproponowała Kinga. — Ma pani doświadczenie…

Halina zamyśliła się.

— Mało czasu… i materiał drogi…

— Mam trochę oszczędności. Nie na gotową suknię, ale na tkaninę starczy.

— Dobrze — zgodziła się w końcu. — Spróbujemy. Ale pamiętaj — jestem wymagająca.

I tak zaczęły szyć. Kinga rozpruwała szwy tydzień, bo Halina nie tolerowała nierównych ściegów. Ale z dnia na dzień robiło się lepiej. Wieczorami, gdy Krzysiek pracował, Halina opowiadała o swojej młodości, o tym, jak poznała Stanisława w domu kultury, o jego złotych rękach…

— Dlaczego tak wcześnie odszedł? — spytała pewnego razu Kinga.

— Serce. Zapracował się. Mówił zawsze: „Halina, mężczyzna musi rodzinę utrzymać, nie żona”. I tak się zabił…

— Bardzo go pani kochała.

— Kocham — poprawiła Halina. — Do dziś. I boW dniu ślubu, gdy Kinga stanęła przed lustrem w swojej nowej sukni, Halina uśmiechnęła się przez łzy i szepnęła: „Wyglądasz dokładnie tak, jak powinnam wyglądać ja trzydzieści lat temu, gdy zaczynałam wszystko od nowa”.

Idź do oryginalnego materiału