Syn po zdradzie żony stał się kimś innym.

newsempire24.com 2 dni temu

Synowa zdradziła mojego syna od tamtej pory stał się zupełnie innym człowiekiem.

Nie wiem, jak wydobyć go z tej przepaści. Nie wiem, jak pomóc, gdy serce matki rozrywa się z bólu i bezsilności.

Mój syn, Wojtek, urodził się z prawdziwej, gorącej miłości. Razem z jego ojcem oddaliśmy mu wszystko: siły, czas, nadzieje, młodość. Wychowaliśmy go na uczciwego, dobrego, wrażliwego człowieka. Jedynym, czego pragnęliśmy od życia, było to, by wyrósł, znalazł porządną dziewczynę, założył rodzinę i podarował nam wnuki. Zwykłe ludzkie szczęście, nic więcej.

Ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.

Trzy lata temu, gdy Wojtek miał zaledwie dziewiętnaście lat, związał się z kobietą, która mogłaby być jego starszą siostrą. Rozwiedziona, z dzieckiem, z trudną przeszłością i, jak się później okazało, równie skomplikowanym charakterem.

Nawet teraz nie potrafię spokojnie wspominać chwili, gdy dowiedziałam się, iż nie może mieć więcej dzieci. Wojtek wtedy tylko powiedział: Mamo, nie licz na cud. Zatrzęsła się pode mną ziemia.

Biegałam po mieszkaniu, szlochałam, błagałam męża, żeby porozmawiał z synem. A on milczał, tylko palił papierosa za papierosem. W końcu rzucił: jeżeli będziemy się sprzeciwiać, stracimy go. Ulegliśmy. Zdusiłam w sobie wszystkie matczyne instynkty, zaakceptowałam tę kobietę dla niego.

Okazała się jednak zbyt przebiegła. Sprytna, przewrotna. Nieraz przyłapywałam ją na flirtowaniu z innymi, słyszałam podejrzane rozmowy, zauważałam dziwne zniknięcia. Ale przed Wojtkiem była słodka, uległa, gładziła go po policzku, uśmiechała się jak anioł. A on jej wierzył. Nie mnie jej. Swej matce nie, a jej tak.

Pewnego dnia wybieraliśmy się z mężem w odwiedziny do przyjaciół w Łodzi. Już staliśmy na dworcu autobusowym, gdy nagle zdałam sobie sprawę: zostawiłam bilety w domu. Pobiegłam z powrotem, szybko, prawie biegiem. I nagle widzę pod naszym blokiem stoi obcy samochód.

Nie zadzwoniłam. Miałam klucze w torebce, weszłam cicho, niemal bezgłośnie. Jakby serce już wiedziało, co tam zastanę.

W sypialni, na naszym łóżku, zobaczyłam ją. Z jakimś typem, który, jak się później okazało, tydzień wcześniej wyszedł z więzienia. Cała okolica już żałowała, iż wrócił. A ona ściągnęła go do siebie. Do domu, gdzie mieszka mój syn. Skamieniałam.

Wiedziałam, iż jeżeli po prostu opowiem, Wojtek mi nie uwierzy. Więc skłamałam. Zadzwoniłam do niego do pracy pracował wtedy w kawiarni niedaleko i powiedziałam, iż stoję pod drzwiami, bo zgubiłam klucze. Niech przyjdzie i otworzy. Chciałam, by na własne oczy zobaczył, kim naprawdę jest ta, którą nazwał żoną.

Przyszedł szybko. Otworzył drzwi, wszedł i koniec. Ani słowa, ani krzyku. Tylko zaczerwienił się, osunął na podłogę i rozpłakał. Jak dziecko. Jak ten mały chłopiec, którego kiedyś kołysałam w ramionach. Powtarzał tylko jedno: Dlaczego?

Od tamtego dnia nie jest sobą. Jak cień. Nie śmieje się, nie żartuje, nie rozmawia. Chodzi, jakby był pod wodą. Ona wciąż z nim mieszka. Wciąż się pręży, wciąż kłamie, wciąż udaje, iż nic się nie stało. A on jakby powoli umierał.

Czasem myślę: może szkoda, iż otworzyłam mu oczy? Może lepiej by było, gdyby żył w iluzji? Ale potem przypominam sobie, iż nie zasługuje na takie kłamstwo. Nikt nie zasługuje. Niech cierpi, ale przynajmniej zna prawdę. Niech boli, ale prawdziwie. Bo być zdradzonym i nie wiedzieć to sto razy gorsze.

I jedyne, czego teraz pragnę, to by mój syn znów zaczął żyć. By potrafił puścić. By znalazł kogoś prawdziwego. Bo Wojtek jest dobry, czysty, wartościowy. A nie po to go wychowywałam, żeby patrzeć, jak kobieta z brudną duszą depcze mu serce.

Idź do oryginalnego materiału